Nigdy nie potrafiłam się jej postawić. Moja mama – Bożena – miała w sobie tę nieugiętą pewność, która z jednej strony imponuje, z drugiej przygniata. Wszyscy mówili: „twarda babka”, „konkretna kobieta”. Dla mnie była przede wszystkim głosem, który przez całe dzieciństwo i młodość mówił mi, co mam robić. A ja się słuchałam. Uczyłam się tego bardzo wcześnie – że nie warto oponować. Że łatwiej zamilknąć, przytaknąć, dać się poprowadzić, niż narażać się na jej chłodne milczenie albo ciętą ripostę.
– Dla twojego dobra, Karolinko – mówiła, podając mi bluzkę, której nienawidziłam. – Taki krój jest bardziej elegancki. Nie bądź jak te wszystkie wyzywające dziewczyny.
Tak było zawsze. Przy wyborze ubrań, szkoły, studiów. Nawet mój ślub… Właściwie nie wiem, czy można to nazwać moim ślubem. Raczej – naszym ślubem, bo mama była przy każdym etapie. Tyle że to ona decydowała, a ja potulnie wykonywałam polecenia. Pamiętam dokładnie ten dzień, kiedy przyszła do mnie z ogromnym pudłem w ramionach, które pachniało naftaliną.
– Ta suknia… – powiedziała z błyskiem w oku, rozkładając materiał na kanapie – …to przecież tradycja. Ja też w niej brałam ślub. Teraz ty.
Stałam wtedy jak skamieniała. W środku czułam pustkę i ten znajomy ścisk w gardle. Nie zapytała, czy chcę. Nie było rozmowy. Była decyzja. Z jednej strony koronkowe rękawy, lekko pożółkłe od lat. Z drugiej – moje marzenie o czymś prostym, gładkim, nowoczesnym, ale… nie miałam siły protestować. Czułam się, jakbym miała wystąpić w spektaklu, którego scenariusz napisała ona. Lata później, kiedy moja córka Lena zapytała: „W czym byłaś na swoim ślubie, mamo?”, coś we mnie pękło. Otworzyła drzwi do pokoju, w którym od dawna nie chciałam sprzątać. Pudło z suknią ciągle tam stało. Zamknięte, zapomniane. Aż do teraz.
Będziesz wyglądać cudownie
Siedziałam na brzegu łóżka w moim dawnym pokoju, który już dawno przestał być mój. Mama weszła bez pukania, jak zawsze. Niosła suknię. Rozłożyła ją na łóżku i wygładziła dłonią fałdki materiału.
– Ja też w niej brałam ślub. To tradycja. Będziesz wyglądać cudownie – powiedziała z takim tonem, jakby decyzja została już dawno podjęta. Przez nią.
Podniosłam wzrok, próbując zebrać w sobie, choć odrobinę odwagi.
– Mamo, myślałam o czymś innym…
– Nie rób scen – przerwała mi od razu. – To twój wielki dzień, nie rób mi przykrości.
Miała tę swoją minę – spokojną, ale nieprzeniknioną. W tej minie było wszystko: żal, gdy się sprzeciwiałam, zawód, którego nie chciałam jej sprawić, i to wieczne przypomnienie, że wiem przecież, kto się zna lepiej. Byłam już dorosła, ale przy niej wciąż czułam się jak dziecko. Niezdolna do obrony własnego zdania. Patrzyłam na suknię. Biała, koronkowa, miejscami przygaszona czasem, z rękawami sięgającymi łokci i wcięciem, którego nigdy nie lubiłam. Wszystko w niej było nie moje. Jakby ktoś miał mi przypominać, że jestem częścią czegoś większego – rodziny, tradycji, historii. I że moje pragnienia są tylko hałasem w tle.
Pamiętam, jak milczałam. Jak w gardle rosła mi kula, ale nie powiedziałam nic więcej. Bo przecież to nie był pierwszy raz. Tak samo było, kiedy chciałam zapisać się na zajęcia teatralne, a mama powiedziała, że to strata czasu. Tak samo, gdy próbowałam wybrać inne studia. Za każdym razem odpuszczałam. Dla świętego spokoju. Dla niej. Tamtego wieczoru zostałam sama z tą suknią. Nie powiesiłam jej. Leżała na fotelu, patrzyła na mnie jak świadek mojego milczenia. Wiedziałam, że ją założę, bo nie potrafię inaczej.
Po prostu chcę mieć to za sobą
W dniu ślubu od rana czułam się, jakbym miała grać w przedstawieniu, którego nie wybrałam. Fryzjerka zagadywała mnie wesoło, makijażystka coś komentowała, mama krzątała się po pokoju z zegarkiem w ręku. A ja siedziałam w ciszy, jak widz własnego życia. Gdy przyszła pora, włożyłam suknię. Podtrzymywała ją mama. Poprawiała koronkę na ramieniu, wygładzała fałdki.
– Idealnie – powiedziała, robiąc kilka kroków do tyłu, by spojrzeć na mnie całą. – Wyglądasz jak księżniczka.
Nie odpowiedziałam. W lustrze widziałam kobietę w stroju, który do niej nie pasował. Suknia była za ciężka, ciasna w talii, koronkowe rękawy drażniły skórę. A welon… Welon był jak pajęczyna, oplatał mnie dookoła, ciążył, zsuwał się z włosów. Przypięły go szpilkami tak mocno, że skóra na głowie mnie piekła. Nie miałam odwagi go zdjąć. Kościół był pełen. Wszyscy się uśmiechali, machali, robili zdjęcia. Ojciec poprawiał krawat, mama rozpromieniona szepnęła do mnie: „Zobacz, ile osób przyszło”. I wtedy właśnie poczułam, jak bardzo jestem sama. Fotograf miał pełno energii.
– Pięknie wyglądasz, uśmiechnij się!
Uśmiechnęłam się przez zaciśnięte zęby. Paweł zauważył.
– Wszystko w porządku? – zapytał, cicho, tylko dla mnie.
– Po prostu chcę mieć to za sobą – wyszeptałam.
Nie zrozumiał. Nigdy do końca nie rozumiał. Był czuły, troskliwy, ale w tamtym momencie chciałam, żeby zrobił coś więcej. Żeby powiedział „nie musisz”, „chodźmy stąd”, „bądź sobą”. Ale Paweł był zawsze uprzejmy. Zbyt dobry, by się wtrącać. Zbyt bierny, by przerwać układ, w którym żyłam całe życie. Gdy skończyła się ceremonia i wróciliśmy do domu, zdjęłam suknię niemal natychmiast. Rozpięłam guziki z tyłu, ściągnęłam welon, który w końcu wyrwałam ze spinki z bólem. Wrzuciłam wszystko do pudła, nie patrząc nawet, czy się nie pogniotło. Zasunęłam wieko i wsunęłam pudełko głęboko do szafy. Bez słowa. Bez łez. O tamtym dniu nie rozmawiałam z nikim. Paweł też nie pytał. A ja udawałam, że to był zwykły ślub, jak każdy inny. Nawet sama siebie do tego przekonywałam.
Czy to znaczy, że nie byłaś szczęśliwa?
– Mamo, pokażesz mi swoją suknię ślubną? – zapytała Lena pewnego popołudnia, gdy wspólnie przeglądałyśmy stare zdjęcia. Jej oczy błyszczały ciekawością.
Zastygłam. Nie spodziewałam się tego pytania. Zamknęłam książkę i wzięłam głęboki oddech.
– Nie mam jej tu… jest spakowana.
– Ale w czym byłaś? Babcia mówiła, że wyglądałaś jak księżniczka.
Zamilkłam. Szukałam słów.
– W czymś, co nie było moje.
– Czy to znaczy, że nie byłaś szczęśliwa?
Popatrzyłam na nią. Tak bardzo chciałam jej odpowiedzieć spokojnie, mądrze, ale prawda była zbyt ciężka.
– Przysięga była prawdziwa. Ale reszta… nie.
Lena nie dopytywała. Wróciła do rysowania. A ja zostałam z uczuciem, które znałam aż za dobrze – z żalem do samej siebie. Po tylu latach nadal nie umiałam pogodzić się z tym, że nie zawalczyłam. Zastanawiałam się, czy czasem nie robię tego samego z Leną. Może nie tak nachalnie, nie tak głośno, ale jednak. Wtedy postanowiłam. Muszę z nią porozmawiać. Z mamą.
Ty… zawsze wiedziałaś lepiej
Pojechałam do niej bez zapowiedzi. Siedziała w kuchni przy stole, czytając gazetę. Jak zawsze – spokojna, skupiona, jakby cały świat nie miał do niej dostępu.
– Mamo – zaczęłam, nie siadając – dlaczego nigdy nie zapytałaś mnie, czy chcę założyć tę suknię?
Uniosła wzrok znad okularów.
– Bo wiedziałam, że będziesz wyglądać pięknie. Chciałam ci pomóc.
– Pomóc mi… czy mieć kontrolę?
Pokręciła głową, jakby nie rozumiała, o co mi chodzi.
– Nie przesadzaj. Zawsze robiłam, co najlepsze. Nie byłabyś sobą, gdyby nie ja.
– Właśnie – powiedziałam cicho. – Nie jestem sobą. Przez ciebie.
Zapanowała cisza. Mama wstała i zaczęła nalewać sobie herbaty, jakby rozmowa się skończyła. Ja zostałam w miejscu. Serce mi biło, ręce drżały. Po raz pierwszy w życiu wypowiedziałam coś, co przez lata siedziało mi na dnie żołądka.
– Nie rozumiem, dlaczego mnie wtedy nie posłuchałaś. Miałam swoje zdanie, miałam marzenie. Ale ty… zawsze wiedziałaś lepiej.
– Bo takie są matki – odpowiedziała po chwili. – Myślisz, że wiedziałam, jak to robić? Uczyłam się na tobie.
– Ja nie chcę tak uczyć Lenki.
Nie odpowiedziała. Siedziała z filiżanką w dłoni, patrząc przez okno. Jakby rozmowa jej nie dotyczyła. A ja czułam, że znów stoję pod ścianą. Powiedziałam wszystko, ale nie usłyszałam nic w zamian. Tylko milczenie, które znałam od zawsze.
To była ostatnia rzecz, którą ktoś wybrał za mnie
Wieczorem usiedliśmy z Pawłem w salonie. Lena już spała. Zastanawiałam się, czy mówić mu o rozmowie z mamą, ale wiedziałam, że nic by to nie zmieniło. On i tak nie potrafiłby zrozumieć, co to znaczy całe życie być prowadzoną za rękę, niepytaną o zdanie.
– Jeśli Lena kiedyś wyjdzie za mąż… – powiedziałam nagle – pozwolę jej wybrać, co chce założyć. Nawet jeśli będzie to kombinezon i trampki.
Paweł uśmiechnął się lekko.
– To był dla ciebie ważny dzień?
– Był. Ale nie mój. Od początku do końca.
Chwilę siedzieliśmy w ciszy. Spojrzałam na karton w szafie. Ten sam, który tam wsunęłam tamtej nocy, zaraz po ślubie. Wciąż tam był. Nieotwierany. Ciężki jak głaz. Zaczęłam się zastanawiać, co tak naprawdę przekażę Lenie. Czy pokażę jej, że można żyć swoim głosem, czy raczej zostawię jej schemat, który sama dostałam. Wiedziałam jedno – nie chcę, żeby kiedyś musiała się ze mną konfrontować tak, jak ja z mamą. Rozważałam spalenie sukni. Nie ze złości. Nie dla odwetu. Dla spokoju. Dla siebie. Dzień później Lena przyszła do mnie z błyskiem w oku i kartką z wydrukowanym zdjęciem.
– Mamo, chcesz zobaczyć, co sobie upatrzyłam na szkolny bal?
Przytaknęłam i usiadłam obok niej na dywanie. Podała mi kartkę, a ja przez chwilę patrzyłam na sukienkę – kolorową, połyskującą, z tiulem i falbankami. Całkowicie nie w moim stylu. Ale w jej – zdecydowanie tak.
– I jak? – zapytała niepewnie.
Uśmiechnęłam się. Nie wpływałam na jej wybór, nie zapytałam, czy nie lepiej założyć czegoś skromniejszego. Po prostu przyjęłam jej decyzję tak, jak zawsze chciałam, by ktoś przyjął moją. Wieczorem wyjęłam z szafy pudełko z moją suknią ślubną. Postawiłam je na środku pokoju, otworzyłam, spojrzałam po raz ostatni. Potem zamknęłam je z powrotem i zsunęłam na samo dno szafy. Bez żalu. To była ostatnia rzecz, którą ktoś wybrał za mnie.
Karolina, 37 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Zakochałem się w niej po uszy, choć mogłaby być moją córką. Nie sądziłem, że na starość stanę się bankomatem”
 - „Byłam w szoku, gdy odkryłam, kto jest moją szefową. Nie chcę, by wszyscy myśleli, że mam przez to w pracy fory”
 - „Byliśmy z mężem partnerami w życiu i biznesie. Gdy odkryłam, że ma kochankę, obiecałam, że puszczę go w skarpetkach”
 




