Zawsze byłem raczej introwertykiem. Nie takim, co się jąka przy zamawianiu kawy, ale takim, co woli słuchać niż mówić. I właśnie dlatego niełatwo mi było wejść do rodziny Magdy, gdzie wszyscy mówili szybko, głośno, z przekonaniem. Zwłaszcza jej ojciec – Stanisław. Człowiek twardy, który potrafił jednym spojrzeniem uciszyć pokój. Przy pierwszym spotkaniu uścisnął mi rękę tak mocno, jakby chciał sprawdzić, czy nadaję się do jego świata.
– Miło mi pana poznać – powiedziałem wtedy, trzymając się prostych, bezpiecznych słów.
– Zobaczymy – rzucił, jakby nic jeszcze nie było przesądzone.
Nie miałem złudzeń – nie wypadłem najlepiej. Ale Magda mówiła, że jej tata taki już jest. Oszczędny w słowach. Niełatwo się otwiera. Że nie powinienem brać sobie do serca jego chłodu.
– Myślisz, że mnie lubi? – zapytałem ją kiedyś, leżąc obok niej w łóżku. Było już po zaręczynach, mieliśmy za sobą kolację, na której Stanisław przez godzinę mówił o systemie emerytalnym i ani razu nie spytał, czym się zajmuję.
– Tata jest po prostu trudny – odparła, wtulając się we mnie. – Nie przejmuj się, to jego sposób bycia.
Przyjąłem to wytłumaczenie. Naiwnie uwierzyłem, że może dzień ślubu coś zmieni. Że wtedy, publicznie, przy rodzinie i przyjaciołach, da mi swoje błogosławieństwo. Symbolicznie przyjmie mnie do rodziny. Miałem wtedy głupią, romantyczną nadzieję, że stanie przede mną, położy mi dłoń na ramieniu i powie: „Witaj w naszej rodzinie, Michał”.
Spotykaliśmy się przed ślubem kilka razy – święta, obiad u teściów, grill u kuzynki Magdy. Za każdym razem czułem się jak intruz w czyimś salonie. Jakbym wszedł bez pukania i nikt nie wiedział, co ze mną zrobić. Stanisław mówił do mnie tylko wtedy, gdy naprawdę musiał. I zawsze z tą samą nutą rezerwy, jakby nie chciał zużywać na mnie więcej słów, niż to absolutnie konieczne. A jednak wierzyłem, że ten dzień – dzień ślubu – coś zmieni. Nie miałem pojęcia, jak bardzo się pomylę.
Po prostu cię nie lubię
Siedzieliśmy już wszyscy przy stołach, kelnerzy roznosili przystawki, a orkiestra grała spokojne tło. Magda wyglądała pięknie. Trzymała mnie za rękę pod stołem i co chwilę posyłała mi ten swój ciepły uśmiech, który pokochałem od pierwszego dnia. A ja myślałem tylko o jednym — kiedy Stanisław wstanie i powie coś, co mnie w końcu wciągnie do ich świata. Nie musiałem długo czekać. W końcu podniósł się od stołu i zaczął przemowę. Natychmiast ucichły rozmowy, muzyka zgasła, a oczy wszystkich skierowały się na niego. Przez chwilę panowała absolutna cisza, jak przed przemówieniem kogoś naprawdę ważnego.
– Drodzy goście – zaczął głosem pewnym, niepodważalnym. – Dziękuję, że jesteście tu z nami w tym ważnym dniu.
Mówił długo. Wspominał dzieciństwo Magdy, jej upór, dobroć, miłość do zwierząt. Mówił o tym, jak bardzo zawsze była jego oczkiem w głowie. Dziękował żonie za wychowanie córki, przyjaciołom za obecność, rodzinie za wsparcie. Wspomniał sąsiadów, którzy przynieśli ciasto, dziękował orkiestrze, fotografowi, nawet obsłudze sali. Siedziałem i czekałem. Uśmiechałem się z uprzejmością, kiwając głową. Czekałem na moment, w którym spojrzy na mnie i powie coś o mnie. O tym, że teraz oddaje swoją córkę w moje ręce. Cokolwiek. Ale nie powiedział nic.
Zakończył słowami: – Za moją córkę Magdę! – i wszyscy wstali. Ja również. Z automatu. Nikt nie zauważył, że coś jest nie tak. Tylko ja czułem, jakby nagle zabrakło mi powietrza. Magda spojrzała na mnie nieco zaniepokojona, ale tylko się uśmiechnąłem. Nie chciałem psuć jej dnia. Tylko coś mnie uwierało, jakby ktoś zasadził mi cios pod stołem, bez ostrzeżenia. Po chwili wstałem i ruszyłem do Stanisława, który właśnie odkładał kieliszek.
– Panie Stanisławie... – zacząłem cicho. – Czy... zrobiłem coś nie tak?
Odwrócił się do mnie spokojnie, z kamienną twarzą. Przez dłuższą chwilę patrzył mi prosto w oczy. A potem powiedział tylko jedno zdanie.
– Po prostu cię nie lubię.
Zamarłem. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Pokiwałem głową i odszedłem. Szukałem wzrokiem Magdy, ale akurat rozmawiała z ciotką. Usiadłem na krześle i patrzyłem w swój talerz, jakbym miał tam znaleźć sens tego wszystkiego. Po prostu mnie skreślił jednym zdaniem. Czułem się, jakbym przyszedł nie na własne wesele, tylko na cudze. Jakby ktoś zapomniał, że ja też dziś brałem ślub.
Nie chce mnie poznać
Po ślubie wszystko wróciło do codzienności. Mieszkaliśmy z Magdą w naszym nowym mieszkaniu, urządzaliśmy sypialnię, planowaliśmy urlop. Niby było dobrze, ale coś we mnie zostało. Ten wieczór, to zdanie, które ciągle gdzieś wracało. Spotkania z jej rodzicami nie były częste, ale wystarczające, żeby znów poczuć się jak obcy. Stanisław mówił do mnie tylko, kiedy musiał. Dzień dobry, do widzenia, czy herbaty. I tyle. Próbowałem kilka razy zagadać – o jego dawnej pracy, o siatkówce, o jego samochodzie – ale odpowiedzi były krótkie, suche, bez cienia zainteresowania. Pewnego wieczoru, po kolacji u nich, wracaliśmy z Magdą pieszo.
– Czy on zawsze taki był? Czy tylko wobec mnie? – zapytałem, choć znałem już odpowiedź.
– Nie wiem, może myślał, że wybiorę kogoś innego… Ale przecież cię zna – powiedziała, trzymając mnie za rękę.
– Zna mnie, ale nie chce mnie poznać – rzuciłem, bardziej do siebie niż do niej.
Nie chciałem jej obarczać. Wiedziałem, że jest między nami, że czuje się rozdarta. Ale też nie potrafiłem już udawać, że mnie to nie obchodzi.
Naprawdę mi zależy
Zebrałem się na odwagę któregoś czwartku. Wysłałem mu krótką wiadomość: „Czy możemy się spotkać? Chciałbym spokojnie porozmawiać.” Odpisał lakonicznie: „Jutro, 17:00, kawiarnia przy dworcu.” Przyszedł punktualnie. Usiadł naprzeciwko mnie, zamówił czarną kawę, nie zapytał, co u mnie, nie zaproponował, żebym usiadł. Po prostu czekał, aż zacznę.
– Dziękuję, że pan przyszedł – zacząłem. – Chciałem tylko szczerze powiedzieć, że nie rozumiem, co zrobiłem nie tak. Naprawdę mi zależy. Na Magdzie. Na rodzinie. I chciałbym... chciałbym, żebyśmy się dogadali.
Stanisław podniósł wzrok znad filiżanki. Nie było w nim złości, raczej obojętność.
– To nie kwestia winy. Ty jesteś, jaki jesteś. Ja też. I po prostu... nie poczuliśmy siebie. I tyle.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Przez chwilę siedziałem w milczeniu.
– Ale próbowałem – powiedziałem cicho.
– A ja ci nie broniłem – odparł spokojnie.
Wyszedłem pierwszy. Przez chwilę stałem jeszcze na chodniku, zanim ruszyłem przed siebie. Czułem się, jakby ktoś zamknął przede mną drzwi, których i tak nigdy nie chciał otwierać.
Ty nie jesteś problemem
Minęły dwa lata. Urodził nam się syn – Staś. Imię wybrała Magda, w hołdzie dla swojego ojca. Nie protestowałem. Wtedy już nie miałem siły się spierać. Stanisław bywał u nas rzadko, zawsze z żoną. Nigdy sam. Z wnukiem bawił się serdecznie, rozmawiał, rozśmieszał go, nosił na barana. Ze mną nie wymieniał więcej niż kilka słów. Witał się, czasem rzucił zdawkowe „dzięki” za obiad. Reszta milczenia mówiła za niego. Najgorsze było to, że Staś zaczął to zauważać.
– Tato, a czemu dziadek nie mówi do ciebie? – zapytał kiedyś zupełnie naturalnie, patrząc na mnie znad klocków.
Nie umiałem odpowiedzieć. Uśmiechnąłem się tylko i zmieniłem temat. Kilka tygodni później, kiedy Magda kąpała małego, usiadłem w kuchni z jej mamą. Ania nalała mi herbaty i usiadła naprzeciwko.
– Wiem, że jest trudno – powiedziała cicho. – On taki już jest. Ty nie jesteś problemem.
– Ale przecież nie chcę z nim walczyć. Nie przeszkadzam. Chciałem po prostu być częścią rodziny – powiedziałem.
– On nie lubi, jak ktoś wchodzi przez drzwi, które on chciał trzymać zamknięte – odpowiedziała bez patrzenia mi w oczy.
I wtedy zrozumiałem. Dla niego nigdy nie byłem gościem. Zawsze byłem intruzem.
Nie muszę już niczego udowadniać
W końcu przestałem próbować. Przestałem zagajać, podchodzić, pytać. Nie chciałem już słyszeć nic więcej od niego. Nie dlatego, że przestało mi zależeć. Zmęczyło mnie udawanie, że wszystko jest w porządku. Na rodzinnych spotkaniach siadałem w kącie. Nie narzucałem się. Słuchałem rozmów, śmiałem się, kiedy wypadało. Z czasem przestałem nawet to. Coraz częściej nie jeździłem wcale. Między mną a Magdą pojawił się dystans. Subtelny, ale stały. Jak linia podziału, której oboje nie umieliśmy nazwać. Pewnego wieczoru, gdy Staś zasnął, siedzieliśmy w salonie. Magda piła herbatę, ja patrzyłem w ekran telefonu. W końcu powiedziała:
– Nie możesz go zmienić.
– Nie chcę go zmieniać – odpowiedziałem. – Ale nie mogę być wiecznie tym, którego się tylko toleruje.
– To mój ojciec…
– A ja twój mąż. I nie wiem, kto w tej relacji jest mniej ważny.
Spojrzała na mnie z żalem. Nie odpowiedziała. A ja poczułem, że właśnie się poddałem. Czasami myślałem, że to się ułoży. Że wystarczy przeczekać. Minie rok, może dwa, może wystarczy jeden wspólny wypad, jedno zdarzenie, które nas zbliży. Ale nic takiego się nie wydarzyło.
Cisza między mną a teściem nie bolała od razu. Sączyła się powoli, jak kropla, która w końcu drąży kamień. Nie było awantur, krzyków, żalu wypowiedzianego w emocjach. Był tylko jego brak. A właściwie – moja nieobecność w jego świecie.
Zrozumiałem coś, czego wcześniej nie chciałem przyjąć do wiadomości – czasem bardziej boli obojętność niż wrogość. Wrogość coś znaczy. Jest reakcją, jest znakiem, że druga strona cokolwiek czuje. Obojętność to nic. Niewidzialność. Milczenie, które nie niesie pokoju. Magda próbowała być między nami. Czasem mówiła, że ojciec nie ma łatwego charakteru, że mnie ceni, tylko nie potrafi tego okazać. Kiedyś jej uwierzyłem. Dziś wiem, że ona po prostu chciała wierzyć, że można żyć pomiędzy.
Nie wiem, czy kiedykolwiek zbuduję z nim relację. Może nie. I może już nie muszę. Nie mogę całe życie czekać, aż ktoś zaakceptuje mnie na swoich warunkach. To ja jestem mężem Magdy. Ojcem Stasia. I nie jestem mniej wart, bo ktoś tego nie dostrzegł. Zacząłem pytać samego siebie, czy ja jeszcze chcę być tam, gdzie nigdy nie byłem naprawdę zaproszony. I dziś wiem, że nie muszę. Nie muszę już niczego udowadniać. Nikomu. Nawet jemu.
Michał, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mieszkam z teściową pod jednym dachem i już mam tego dość. Każdego dnia słyszę tylko, że nie jestem u siebie”
- „Teściowa wiedziała, że jej synek mnie zdradza i przymykała na to oko. Okazało się, że niedaleko pada jabłko od jabłoni”
- „Wyręczam teściową w jesiennych porządkach i po kolana brodzę w błocie. To za mało, by przestała mieć mnie za złodziejkę”








