Samotność to nie cisza. To hałas, który rozchodzi się po pustym mieszkaniu, kiedy przez przypadek trącisz krzesło w kuchni albo zbyt głośno stukniesz kubkiem o blat. To dźwięk tykającego zegara, który nagle zdajesz się słyszeć przez całą dobę, i szelest starych zdjęć, które zbyt często przeglądasz. Jestem Józef. Mam sześćdziesiąt trzy lata, od sześciu wdowiec. Mieszkam sam. I codziennie mówię do zdjęcia mojej żony, jakby mogła mnie jeszcze usłyszeć.

Basia odeszła nagle. Zostały mi tylko wspomnienia i Marta – nasza córka. Cóż, „została” to może za duże słowo. W zasadzie przychodzi tylko wtedy, gdy czegoś potrzebuje. Najczęściej pieniędzy. Początkowo tłumaczyłem sobie to na różne sposoby. Że pewnie ma problemy, że może nie chce mnie martwić, że przecież w dzisiejszych czasach każdy się gdzieś spieszy. A potem zorientowałem się, że ten pośpiech ma zawsze jeden kierunek – od mojego portfela do jej torebki.

Nie umiem jej odmówić. Zawsze, kiedy dzwoni albo wpada, serce bije mi szybciej – jakbym miał znowu poczuć się potrzebny. Jakby to było coś więcej niż tylko „tato, pożyczysz?”. A przecież wiem, jak to się kończy – zniknięciem, kiedy tylko zrealizuje swój cel. A jednak… dalej daję.
Nie jestem głupi. Wiem, że mnie wykorzystuje. Ale jestem też ojcem. A to – jak się przekonałem – to rola, z której nie da się tak po prostu zrezygnować, nawet kiedy boli. Może to mój błąd. Może za bardzo chciałem wypełnić pustkę po Basi, próbując zatrzymać córkę w swoim życiu za wszelką cenę. Nawet jeśli tą ceną jest moje własne poczucie godności.

Tobie te pieniądze i tak nie są potrzebne

Zawsze słyszę jej szpilki na schodach, zanim zadzwoni do drzwi. Stuk, stuk, stuk – jakby odliczała ostatnie sekundy mojego spokoju. Otworzyłem.

– Cześć, tato – powiedziała bez uśmiechu, bez buziaka, bez „jak się czujesz?”. Przeszła obok mnie, jakbyśmy się widzieli wczoraj, choć minął prawie miesiąc.

Zostawiła torebkę na fotelu i od razu ruszyła do kuchni.

– Masz może kawę z mlekiem? Taką bez laktozy?

– Mam zwykłe... – odparłem niepewnie.

– To już trudno – westchnęła i sięgnęła po filiżankę. – Posłuchaj, bo ja właściwie na chwilę. Sprawa jest prosta – rzuciła.

Zacisnąłem dłonie na oparciu krzesła. Zawsze jest „sprawa”.

– Co się stało, Marto?

– Nic wielkiego, tylko coś się posypało z budżetem, wiesz. Jakieś nieprzewidziane wydatki. Potrzebuję kilka tysięcy. Pięć wystarczy – powiedziała, nie patrząc na mnie.

– Córciu… ja nie mam już tyle. Ostatnio…

– Serio? – przerwała mi i spojrzała jak na dziecko. – Od zawsze byłeś moim bankomatem. Naciskam i kasa leci. Nie przestawaj teraz, bo serio mam urwanie głowy.

– Ale Marta, ja też mam rachunki, leki, życie… – próbowałem się bronić.

– Życie?! – prychnęła. – Ty? Tato, ty nawet nigdzie nie wychodzisz. Siedzisz tu, sam, z kotletem na patelni i wspomnieniami po mamie. Tobie te pieniądze i tak nie są potrzebne.

Milczałem. A w środku… coś się we mnie złamało.

Jestem dla niej bankomatem

Uciekłem z domu, zanim zdążyłem wybuchnąć. Wyszedłem bez kurtki, choć powietrze już było rześkie. Marta została, pewnie przeglądała telefon przy kuchennym stole, czekając, aż przejdzie mi „humorek” i sam jej przyniosę przelew. Poszedłem w stronę parku. Tam zawsze było spokojniej. Po drodze minąłem Ankę, sąsiadkę z klatki obok. Siedziała na ławce z kawą w kubku termicznym.

– Józek? Ty w dzień wychodzisz z domu? Święto jakieś?

Spróbowałem się uśmiechnąć. Usiadłem obok niej. Milczałem chwilę. W końcu powiedziałem:

– Marta przyszła.

– I?

– Powiedziała… że jestem dla niej bankomatem.

Anka aż się zapowietrzyła.

– Co?!

– No, że naciska i kasa leci. Dosłownie tak powiedziała.

Zamilkła. Spojrzała gdzieś przed siebie.

– Józek… ona cię nie odwiedza. Ona cię eksploatuje.

– Ale to moja córka… Nie mogę jej odmówić…

– Możesz. I powinieneś. To nie jest miłość, Józek. To uzależnienie od bycia potrzebnym.

Patrzyłem na nią. Chciałem się oburzyć, zaprzeczyć. Ale nie potrafiłem. Bo może miała rację.

Czy ona mnie jeszcze w ogóle widzi jako ojca?

Długo się zbierałem. Palce mi się pociły, zanim wcisnąłem zieloną słuchawkę. Telefon dzwonił raz, drugi, trzeci…

– No? – odebrała w końcu. Bez powitania. Bez niczego.

– Marta… chciałem porozmawiać. O tym, co powiedziałaś.

– Serio, tato? Teraz się będziesz obrażał?

– Nie… Nie o to chodzi. Ja po prostu… nie mam już z czego ci dawać. I nie chcę już być tylko portfelem. To boli, wiesz?

Po drugiej stronie było przez chwilę cicho. Myślałem, że się rozłączyła.

– To nie dzwoń z takimi tekstami. Nie mam teraz czasu na twoje sentymenty. Jak nie od ciebie, to pożyczę od kogoś innego. I tyle – wypaliła w końcu z chłodną obojętnością.

– Marto, ja jestem twoim ojcem…

– No i? To nie znaczy, że muszę się na ciebie oglądać do końca życia.

Rozłączyła się. Usłyszałem puste „pip-pip-pip”. Patrzyłem na ekran telefonu, jakby miał mi zaraz wyjaśnić, co się właśnie wydarzyło. Ale nie wyjaśnił nic. Siedziałem tak przez dłuższą chwilę. Sam. Z telefonem w dłoni i pytaniem w głowie: Czy ona mnie jeszcze w ogóle widzi jako ojca?

Jesteś najfajniejszy na świecie

Usiadłem przy stole z herbatą, która zdążyła już wystygnąć. Wpatrywałem się w parującą szybę, a w głowie przewijały się obrazy jak z dawnego filmu. Marta, może pięcioletnia, biegnie do mnie z wiaderkiem pełnym piasku. – Tato, patrz, zrobiłam zamek dla ciebie i mamusi!
Pamiętam jej śmiech, jak wtedy, gdy uczyłem ją jeździć na rowerze, a ona ciągle się przewracała i krzyczała: – Jeszcze raz! Tylko tym razem nie puszczaj! – choć dobrze wiedziała, że i tak puszczę.

W święta razem z Basią wałkowaliśmy ciasto na pierniki, Marta wycinała serduszka i gwiazdki, a potem obsypywała wszystko toną lukru. – Tato, patrz, to twoje, bo jesteś najfajniejszy na świecie – mówiła z takim przekonaniem, że człowiek naprawdę czuł się kimś wyjątkowym. Kiedy się urodziła, trzymałem ją w ramionach jak najcenniejszy skarb. Czułem tylko jedno: że już zawsze będę musiał ją chronić.

I może dlatego teraz tak boli. Bo nie wiem, kiedy to wszystko się skończyło, kiedy zacząłem być dla niej tylko bankomatem. Przez chwilę siedziałem bez ruchu. Potem schowałem zdjęcia z powrotem do pudełka. Jakbym zamykał na dobre piękne wspomnienia. Może za kilka dni znowu do nich wrócę. Może nie. Ale dziś… dziś nie umiałem oddychać.

Trzeba mieć szacunek do siebie

Po tamtej rozmowie telefonicznej coś się we mnie przestawiło. Nie z dnia na dzień – to był powolny proces. Ale któregoś poranka, gdy obudziłem się i pierwszą rzeczą, jaką zobaczyłem, była wiadomość od Marty: „Tato, dałbyś radę dziś coś przelać? Paliwo, bo Rafał wziął moją kartę” – po prostu nie odpisałem. Zamiast tego otworzyłem ustawienia w telefonie, odnalazłem jej numer i kliknąłem „blokuj kontakt”. Serce waliło mi jak oszalałe, ręka drżała, jakbym właśnie podpisywał wyrok. Ale to była moja decyzja. Pierwsza od dawna. Przez kolejne dni telefon milczał. Czułem ulgę. I jednocześnie… pustkę. Anka wpadła raz z ciastem, zagadnęła, czy coś się zmieniło. Skinąłem tylko głową.

– Zablokowałem ją w telefonie.

– I dobrze zrobiłeś – powiedziała krótko. – Trzeba mieć szacunek do siebie.

Cisza trwała równo cztery dni. Piątego usłyszałem walenie do drzwi. Wiedziałem, że to ona, zanim zdążyłem się podnieść z fotela.

– Jakim prawem mnie blokujesz?! – wrzasnęła, gdy tylko otworzyłem.

– Bo mam dość – odpowiedziałem spokojnie, choć wszystko we mnie się trzęsło. – Nie będziesz więcej traktować mnie jak ściany bankomatu.

– Ty mnie teraz zostawiasz?! Ojciec?! Jak ci nie wstyd?! – krzyczała.

– Ojciec? A kiedy ostatnio zachowałaś się jak córka? – zapytałem.

Patrzyła na mnie przez chwilę, jakby pierwszy raz zobaczyła, że mam twarz, a nie tylko numer konta. Potem odwróciła się na pięcie i trzasnęła drzwiami tak, że echo dudniło jeszcze długo po jej odejściu.

Józef, 63 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: