Nie znałem ojca. Dorastałem, widząc jedynie jego cień w pytaniach, na które matka nigdy nie chciała odpowiadać. Za każdym razem, gdy poruszałem ten temat, jej twarz tężała, jakby nagle zabrakło w niej życia. Mówiła, że to nieistotne, nie ma o czym gadać i że najważniejsze jest to, że mnie kocha. Ale to mi nie wystarczało. Wstyd, lęk, a może nawet coś więcej – trzymało ją w milczeniu. Z czasem przestałem o to pytać, ale nigdy nie przestałem chcieć wiedzieć. Odpowiedź przyszła dopiero po jej śmierci, wtedy, gdy było już za późno na rozmowę, a za wcześnie na spokój.

To był zakazany temat

Od kiedy pamiętam, w naszym domu kwestia ojca była tematem tabu. Inne dzieci rysowały tatusiów na laurkach, a ja oddawałem czyste kartki albo rysowałem tylko drzewo. Pamiętam jedno popołudnie, miałem może dziewięć lat. Usiadłem wtedy obok niej w kuchni, kiedy lepiła pierogi, i wypaliłem:

– Mamo, a czy mój tata był dobrym człowiekiem?

Zatrzymała się w pół ruchu, jakby ktoś ją nagle spoliczkował. Patrzyła w ciasto, a potem powoli, bez spojrzenia w moją stronę, odpowiedziała:

– Nie mówmy o tym, dobrze?

I tak już zostało. Późniejsze próby kończyły się tak samo – mur, chłód, unikanie. Raz tylko, kiedy byłem nastolatkiem i wróciłem do domu po bójce w szkole, zapytałem ją, czy mam taki sam charakter jak on. Odpowiedziała, że nie wie, bo znała go zbyt krótko. Potem zniknęła w łazience i nie wróciła przez dłuższy czas.

Czułem się jak ktoś z wymazanym nazwiskiem. Nie chodziło tylko o geny, ale o to, że jakaś część mnie była zawsze ukrywana, jakby była powodem do wstydu. Próbowałem się przyzwyczaić, wmówić sobie, że to nieistotne. Ale im bardziej się starzejesz, tym bardziej chcesz znać prawdę o sobie. A ja tej prawdy miałem coraz mniej czasu odkryć.

Tego dnia coś się zmieniło

W naszym domu było jedno miejsce, którego nie ruszałem – stara komoda w sypialni matki. Przez lata nawet nie przyszło mi do głowy, żeby tam grzebać. Może przez szacunek, może przez strach. Ale gdy miałem dwadzieścia sześć lat i matka po raz pierwszy trafiła do szpitala z dusznościami, coś we mnie pękło. Chciałem wiedzieć. Chciałem zrozumieć, z kim przez całe życie nie mogłem się porozumieć.

Pod osłoną nocy otworzyłem górną szufladę. Przesiąknięta była zapachem starego papieru i pudru. Na samym spodzie leżały dwa albumy fotograficzne, opasane wyblakłą gumką recepturką. Usiadłem na łóżku i zacząłem przeglądać. Na zdjęciach byłem głównie ja jako niemowlak i matka trzymająca mnie na rękach, ale potem natrafiłem na coś nowego. Zdjęcie, na którym matka obejmowała jakiegoś mężczyznę. Byli młodzi, może dwudziestoletni. On miał długie włosy, nosił koszulę w kratę. Oboje się śmiali.

Odwróciłem zdjęcie, a na odwrocie długopisem ktoś napisał „My – 1997”. Żadnego imienia. Żadnego nazwiska. Ale jego twarz… coś w niej było znajomego. Zabrałem zdjęcie i schowałem do portfela, a przez następne tygodnie wielokrotnie próbowałem spytać matkę, kim był ten mężczyzna. Za każdym razem odpowiadała, że „to dawna historia” i że „lepiej nie wracać do tego”. I wtedy poczułem, że to nie tylko kwestia bolesnych wspomnień. To było coś głębszego. Coś, czego naprawdę nie chciała, żebym się dowiedział.

Kilka miesięcy później mama zachorowała

Lekarze mówili o niewydolności serca, o pogarszającej się pracy płuc, o tym, że powinniśmy być przygotowani na wszystko. Codziennie jeździłem do szpitala, siedziałem przy jej łóżku, trzymałem ją za rękę i patrzyłem, jak jej ciało staje się coraz słabsze, a oczy coraz bardziej nieobecne.
Pewnego dnia, kiedy byłem już pewien, że nie zostało nam dużo czasu, spróbowałem jeszcze raz.

– Mamo – powiedziałem cicho, kiedy otworzyła oczy. – Muszę wiedzieć kim on był? Dlaczego przez tyle lat nie chciałaś mi powiedzieć?

Przez chwilę tylko patrzyła na mnie. Potem jej powieki znów opadły, jakby sam dźwięk tych słów był zbyt ciężki. Ale zanim zasnęła, wyciągnęła do mnie rękę i ścisnęła moją dłoń. To był gest, który nie miał już w sobie siły, tylko coś w rodzaju żalu. A może przeprosin.

Zmarła trzy dni później, wczesnym rankiem. Zadzwonili do mnie ze szpitala, a ja pojechałem tam w milczeniu. Wciąż nie miałem odpowiedzi, tylko zdjęcie w portfelu i to poczucie, że umarła z czymś, czego nie zdążyła – albo nie chciała – powiedzieć. W tamtym momencie pomyślałem, że to już koniec tej historii. Że nie dowiem się nigdy. Że pewne tajemnice umierają razem z ludźmi. Ale myliłem się.

Siedziałem w jej mieszkaniu

Wszystko jeszcze pachniało nią – starym kremem do rąk, herbatą z cytryną, jej szalikiem, który zawsze wisiał przy drzwiach. Opróżnianie szaf było jak przeczesywanie cudzego życia. Ale im dłużej siedziałem w tym smutku, tym bardziej nie mogłem przestać myśleć o tamtym zdjęciu. Kim był ten mężczyzna i czemu mama nigdy, przez tyle lat, nie wypowiedziała jego imienia?

Wśród kartonów ze starymi rzeczami znalazłem adresowany do matki list sprzed lat – od kuzynki, której nie widzieliśmy od mojego dzieciństwa. Pamiętałem ją słabo, ale wiedziałem, że one kiedyś były blisko. Znalazłem numer telefonu i zadzwoniłem. Odebrała po kilku sygnałach, a ja, zanim zdążyłem się przedstawić, usłyszałem: – To ty jesteś synem?

Zamknąłem oczy: – Tak. Mama zmarła.

Zamilkła, a potem powiedziała coś, co wbiło mnie w podłogę: – Ona przez całe życie się bała, że kiedyś ci powie i ty ją znienawidzisz. To nie był przypadek. To, że ci nic nie mówiła, to była jej decyzja. Wiedziała, kto nim był, ale on nie chciał mieć z tobą nic wspólnego.

Zrobiło mi się niedobrze: – Jak się nazywał?

– Jerzy Stolarczyk. Był nauczycielem. Odszedł zaraz po tym, jak się dowiedział, że twoja mama jest w ciąży.

I wtedy wszystko się zmieniło. Poznałem nazwisko, które co prawda nic mi nie mówiło, ale jednak brzmiało jak wyrok. Teraz miałem ślad. 

Wpisałem jego nazwisko do wyszukiwarki

Pojawiły się dziesiątki wyników, ale jeden zwrócił moją uwagę – nekrolog sprzed dwóch lat. Nauczyciel języka polskiego, emerytowany. Mieszkał w małym miasteczku trzy godziny drogi od naszego. Zmarł nagle. Bez dzieci. Bez rodziny.

Pojechałem tam w sobotę. Cmentarz był mały, porośnięty mchem, cichy. Znalazłem jego grób i stałem przed nim długo. Myślałem, że poczuję złość, żal, cokolwiek, ale czułem tylko pustkę. Mężczyzna, który dał mi życie, nie chciał mnie znać. Nigdy nie zapytał, nigdy się nie dowiedział, kim jestem, a teraz nawet tego mu już nie mogłem powiedzieć.

Zostawiłem tam zdjęcie, to z albumu, zrobione w 1997 roku. Położyłem je przy zniczu. Może ktoś je znajdzie, może nie. Ale ja musiałem to zrobić.
W drodze powrotnej nie włączyłem radia. Milczenie było jedynym dźwiękiem, jaki był mi potrzebny. I choć nie dostałem żadnych wyjaśnień, wiedziałem jedno – matka nie chciała, żebym żył z wiedzą, która mogłaby mnie zranić

Prawda sama do mnie przyszła

Kiedy zamknęliśmy trumnę i zaczęli ją opuszczać do grobu, poczułem, jakby wszystko we mnie się cofnęło o lata. Stałem tam, już dorosły, a jednak z tym samym pytaniem w sercu, z którym biegałem jako dziecko po podwórku – kim był mój ojciec i dlaczego nie chciał mnie znać?

Teraz wiedziałem. I wiedziałem też, że nigdy nie dostanę odpowiedzi. Bo czasem odpowiedzi nie istnieją. Są tylko decyzje, które ktoś kiedyś podjął i które ciągną się potem za innymi przez całe życie. Nie mam już matki, nie mam ojca. Mam tylko wspomnienia, pytania i jedno stare zdjęcie, które wciąż noszę w portfelu. Nie po to, by pamiętać, kim był – ale po to, by pamiętać, że czasem prawda przychodzi wtedy, kiedy już nic nie można z nią zrobić.

Długo obwiniałem matkę, że mnie okłamywała i że nie dała mi szansy na poznanie drugiej połowy siebie. Ale teraz, kiedy jej nie ma, widzę to inaczej. Może bała się nie mojego bólu, ale własnego. Może bała się, że jeśli mi powie, to wszystko wróci – tamten wstyd, tamten lęk, tamten moment, kiedy została sama z dzieckiem i bez żadnych odpowiedzi. Dziś stoję na jej grobie i czuję coś, co chyba można nazwać spokojem. Bo wiem, że zrobiła, co mogła. A reszta… Reszta to życie, które trzeba po prostu przeżyć.

Mateusz, 30 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: