Nie jestem osobą, która łatwo dzieli się wszystkim, co czuje. Od dziecka uczono mnie, że lepiej radzić sobie samemu i nie liczyć na nikogo. Może dlatego, nawet po ślubie z Markiem, wciąż wiele rzeczy zatrzymuję dla siebie. Kocham go, ale z jakiegoś powodu nie powiedziałam mu o awansie. To było już jakiś czas temu. Szef wezwał mnie do siebie, pochwalił za wyniki i zaproponował stanowisko kierowniczki działu. Pensja wzrosła wtedy o ponad trzy tysiące, a ja bałam się, czy to nie zmieni tego, jak mój mąż mnie postrzega. Zostawiłam więc wszystko po staremu. Konto wspólne było wciąż tylko formalnością, a większość pieniędzy i tak trzymaliśmy osobno, więc nie mógł tego zauważyć. Niestety prawda sama wyszła na jaw. 

Nie chciałam o tym rozmawiać

Weszłam do kuchni i zobaczyłam go stojącego z moim telefonem w dłoni.

– Anka, co to ma znaczyć „Przelew premii kwartalnej 8 200 zł”? Ty zarabiasz takie pieniądze, a ja o tym nie wiem? Kiedy dostałaś awans?

– Nie wiem, ze trzy miesiące temu – odparłam, spuszczając wzrok.

– Trzy miesiące temu? A mówisz mi o tym teraz?

– Bo… wiedziałam, że tak zareagujesz – burknęłam.

– Jak zareaguję?! Że zapytam, dlaczego nie powiedziałaś mi, że masz inny etat, inną pensję i inne życie, o którym nie mam pojęcia? Nigdy nie ufałaś nikomu, nawet mnie. I chyba nigdy nie powinnaś była za mnie wychodzić.

Zrobiło mi się zimno, a w gardle stanął mi jakiś twardy, obrzydliwy supeł. Nie powiedziałam mu, że bałam się, że poczuje się gorszy. Że to coś zmieni. I chyba miałam rację. Zatrzasnął za sobą drzwi sypialni, a ja stałam w kuchni, wciąż patrząc na swój telefon. Prawda była taka, że skłamałam nie tylko w sprawie pieniędzy. Skłamałam, bo nie potrafiłam przyznać się do tego, jak bardzo potrzebuję mieć nad wszystkim kontrolę.

Musiałam pogadać z siostrą

– Czy ty zwariowałaś? – Basia wlepiła we mnie wzrok znad parującej herbaty. – Trzy miesiące od awansu i Marek o niczym nie wiedział?

– Nie chciałam go zranić – powtórzyłam po raz trzeci.

– Nie zraniłaś go tym, ile zarabiasz. Zraniłaś go tym, że nie powiedziałaś.

Siedziałyśmy w jej kuchni. Zegar tykał w tle, a gdzieś z pokoju dochodził śmiech jej dzieci. Zazdrościłam jej tej zwyczajności.

– Wiem, że to głupie. Ale wiesz, jacy są faceci. Marek niby mówi, że nie ma problemu, ale przecież wychował się w domu, gdzie to ojciec zarabiał, a matka siedziała w kuchni. A pamiętasz, jak nasza mama nie miała nawet swojego konta? Wszystko kontrolował ojciec, każdy paragon, każdy grosz i jak była awantura, to zawsze o pieniądze. Ja tak nie chciałam. Chciałam mieć coś swojego, jakieś zabezpieczenie.

– I masz. Tylko że wpakowałaś się w kłamstwo. Po co? Bo to nie chodziło tylko o pieniądze, prawda? – dodała po chwili. – Ty po prostu nie umiesz nikomu zaufać. Nawet Markowi.

Zaparło mi dech. Chciałam jej zaprzeczyć, ale nie mogłam. Bo w środku wiedziałam, że ma rację. To właśnie dlatego nie chciałam powiedzieć o całym tym awansie i podwyżce, ale długo okłamywałam sama siebie, że było inaczej. 

Wróciłam późnym wieczorem

Marek siedział przy biurku w sypialni, udając, że pracuje. Patrzył w ekran, ale od pół godziny nie kliknął niczego. Weszłam bez pukania.

– Możemy pogadać? To nie tak, że ci nie ufałam – zaczęłam, siadając na łóżku.

– A jak? Że nie umiem przyjąć prawdy? Że cię zostawię, jeśli zarabiasz więcej?

– Nie wiedziałam, jak zareagujesz. Bałam się… że coś się popsuje między nami.

– Popsuło się właśnie dlatego, że mi nie powiedziałaś. Myślałem, że jesteśmy partnerami i że nie musimy się przed sobą ukrywać. Miałem pewność, że to wszystko, co budujemy, to nie są tylko ładne słowa.

– Nie chodziło o ciebie. To moja potrzeba kontroli. Chciałam się czuć bezpiecznie.

– A ja? Myślisz, że ja nie chciałem się czuć bezpiecznie? Że wiedząc, że jesteś szczera? Nie chodzi o twoją pensję, Anka. Chodzi o to, że nic nie wiem o osobie, z którą mieszkam.

Po tych słowach wstał i wyszedł. Po prostu. Bez trzaśnięcia drzwiami i bez teatralnych gestów, a to bolało najbardziej.

Spotkałam ją przypadkiem

Weszłam do piekarni i spotkałam koleżankę z dawnych lat. Justyna wyglądała jak zawsze – nonszalancko perfekcyjna, z laptopem pod pachą i telefonem przy uchu.

– Anna? Ty żyjesz?

– Ledwo – westchnęłam. – Kryzys małżeński w pełni.

– Z Markiem? – zerknęła na mnie badawczo. – Co zrobił?

– Ja. To ja zawaliłam.

Opowiedziałam jej wszystko, zaskakująco szybko, między jagodzianką a kajzerką. Justyna słuchała uważnie, aż w końcu parsknęła.

– Wiesz, co ja myślę? Ty masz w głowie jakiś stary program, że kobieta nie może być silniejsza albo że jak już jest, to musi to ukrywać. Bo inaczej facet się obrazi, wystraszy i ucieknie.

Milczałam, bo co miałam powiedzieć? Że trafiła?

– Justyś, ty jesteś inna. Ty zawsze byłaś niezależna i samowystarczalna.

– Taaa i samotna... Nie wiem, Anka. Czasem myślę, że nauczyłam się być silna tylko po to, żeby nikt nie widział, jak bardzo chciałabym być z kimś naprawdę blisko.

Zamilkłyśmy, ale ja miałam w głowie jedną myśl: Czy naprawdę wszystko muszę robić sama? Czy nie jestem gotowa zaufać, nawet kiedy kocham?
Pożegnałyśmy się i patrzyłam, jak Justyna wychodzi z piekarni. Wtedy zrozumiałam: muszę z nim jeszcze raz porozmawiać, ale już nie o pieniądzach, tylko o moim lęku.

Zastałam go w kuchni

– Marek… – powiedziałam cicho – Wiem, że zawiodłam. I nie mam zamiaru się teraz wybielać, ale zrozumiałam, że to nie chodziło o pieniądze. Chodziło o to, że nie umiem prosić o zrozumienie. Że odruchowo biorę wszystko na siebie, bo wydaje mi się, że tak właśnie trzeba.

– A mnie? Nie przyszło ci do głowy, że ja też się boję? Że ja też nie jestem pewny siebie zawsze i wszędzie?

– Nie. – Przygryzłam wargę. – Bo wydawałeś się… taki stabilny. Taki stały.

– I pomyślałaś, że to znaczy, że mnie nie trzeba pytać, co czuję? Że wystarczy trzymać mnie obok, ale nie wpuszczać do środka? Anna… ja cię kocham, ale nie wiem, czy jeszcze ci ufam po tym wszystkim. Chyba potrzebuję czasu.

– Wiem – wyszeptałam – Ale jestem tu, jeśli będziesz chciał… pogadać. Albo pomilczeć. Albo cokolwiek.

Pokiwał głową, a zaraz potem wyszedł z kuchni do sypialni. Tym razem jednak nie zatrzasnął drzwi. To była może mała rzecz, ale poczułam, że jeszcze nie wszystko stracone. Jeszcze możemy to wszystko posklejać, tylko potrzebujemy dużo cierpliwości i przede wszystkim mnóstwo zaufania.

Zrozumiałam coś o sobie

Wieczorem usiadłam na kanapie z laptopem na kolanach, a na ekranie — przelew z premią roczną. Spora kwota. Powinnam się cieszyć i być z siebie dumna, ale nie umiałam. Zerknęłam w kierunku sypialni, drzwi były lekko uchylone. Marek już drugi wieczór z rzędu nie pytał mnie, jak minął mi dzień. I nie całował na dobranoc. 

Znów popatrzyłam na ekran. Kiedyś widok takich cyfr sprawiał, że czułam się bezpiecznie. Silna. Niezależna. A dziś? Dziś wiem, że żadne zera nie wypełnią pustki, jaka zostaje, kiedy przestajesz być szczera. Nawet z samą sobą. Wcisnęłam „Wyloguj”. Schowałam laptop do torby. Może czasem sukces to nie awans, tylko odwaga, żeby powiedzieć komuś: „Boję się. Pomóż mi.”

Nie wiem, czy Marek kiedykolwiek całkowicie mi wybaczy i znów zaufa. Ale pierwszy raz od dawna nie próbuję niczego kontrolować. Nie tworzę wersji wydarzeń, nie ukrywam, nie gram. Jeśli mam budować coś od nowa, chcę, żeby było to prawdziwe. 

Anna, 32 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: