Marek i ja jesteśmy małżeństwem od ośmiu lat. Przez większość tego czasu byliśmy jak drużyna – wspólne obiady, żarty przy śniadaniu, wycieczki bez planu, gotowanie nocą naleśników w piżamach. Byliśmy... szczęśliwi. Przynajmniej tak to zapamiętałam. Ale od kilku miesięcy wszystko zaczęło się sypać. Najpierw drobne rzeczy – jego milczenie przy kolacji, nieobecny wzrok, coraz częstsze „mam spotkanie” zamiast rozmowy. Znikał, chował się za laptopem, zamykał drzwi. Ja pracuję zdalnie jako graficzka, więc miałam więcej czasu, żeby to wszystko dostrzegać. I więcej przestrzeni, by czuć się samotna.
Nie umiałam już zliczyć, ile razy pytałam: „Co się dzieje?” i słyszałam: „Nic, jestem tylko zmęczony.” Przestałam drążyć. Zamiast tego wieczorami tuliłam się do poduszki, próbując sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz mnie pocałował bez powodu. A potem, nagle 1 grudnia, dał mi pudełko przewiązane sznurkiem. W środku – 24 koperty. Kalendarz adwentowy, zrobiony własnoręcznie. Każda koperta miała datę i numer. Patrzył na mnie z napięciem. Powiedział tylko:
– Otwieraj codziennie rano.
Po co to wszystko teraz?
Usiadłam na brzegu łóżka i sięgnęłam po kopertę z numerem „1”. Otwierałam ją z bijącym sercem – jakby miała zmienić cokolwiek w naszym małżeństwie. W środku była kartka, ręcznie napisana. „Pamiętasz Toskanię? Tę drogę, gdzie prawie wpadliśmy do rowu, bo się gapiłem na Ciebie?” Uśmiechnęłam się. Do kartki dołączone było nasze zdjęcie – ja w kapeluszu, on w okularach przeciwsłonecznych, śmialiśmy się do obiektywu jak dzieci. Gdy to czytałam, w gardle coś mnie ścisnęło.
Drugiego grudnia dostałam bon – „Na kolację mojego autorstwa. Dziś wieczorem nic nie gotuj”. Tego wieczoru Marek naprawdę stanął przy kuchence, podsmażył makaron z krewetkami, udekorował stół. Próbował żartować. Jak dawniej. Nie wiedziałam, co bardziej mnie poruszyło – smak czy jego obecność.
W kolejnych dniach znajdowałam cytaty z naszych ulubionych książek, bilety do kina, wspomnienia. Raz nawet kartkę z napisem: „Przepraszam, że czasem się chowam. Ale zawsze wracam.”
– To wszystko jest… takie piękne – powiedziałam któregoś dnia. – Nie wiedziałam, że o tym wszystkim pamiętasz.
– Nie zapomniałem – odpowiedział cicho. – Po prostu byłem zagubiony.
Z każdym dniem koperty wydawały się coraz cieplejsze. Jakby wypełniały zimowe poranki czymś, czego tak bardzo mi brakowało: jego uczuciami. Ale gdzieś z tyłu głowy tliło się pytanie: Po co to wszystko teraz?
Chciałbym cofnąć czas
Piątego grudnia Marek zostawił mi w kopercie herbatę. Cynamonową, moją ulubioną. Napisał: „Wypij ją, zanim otworzysz komputer. Dla odmiany zacznij dzień spokojnie”. Wzięłam kubek, owinęłam się kocem i usiadłam w fotelu. Czułam się... kochana. Ale tylko przez chwilę. Bo kiedy weszłam do sypialni, Marek właśnie zamykał laptopa. Za szybko. Jakby coś ukrywał. Nie powiedział słowa, tylko wstał i pocałował mnie w czoło. A ja, zamiast zapytać, uśmiechnęłam się jak idiotka.
W ciągu kolejnych dni było podobnie. Miłe gesty rano – buziak na czole, karteczka w kieszeni, a potem cisza. Milczenie, które potrafiło trwać całymi wieczorami. Ja mówiłam – o pracy, o znajomych, o przepisie na pierniki – on kiwał głową, udawał, że słucha. Dwunastego grudnia koperta zawierała krótką notatkę: „Chciałbym cofnąć czas”. Siedziałam z tą kartką dobrą godzinę. Cofnąć? Do czego? Do nas sprzed roku? Sprzed naszej ostatniej kłótni, kiedy wyszłam z domu na całą noc i nie odbierałam telefonu? Wieczorem zapytałam:
– Cofnąć? Co masz na myśli?
Marek wzruszył ramionami.
– Nic takiego. Po prostu… tęsknię za tym, co było.
Nie uwierzyłam mu. W jego oczach było coś, czego wcześniej nie znałam. Niepokój. Żal? Zaczęłam się bać tych kopert. Jakby każda z nich była pułapką – rozgrzewała moje serce, by potem zostawić we mnie chłód. Między naszymi gestami a naszymi słowami rozciągała się przepaść. A ja, choć nie miałam jeszcze dowodów, czułam jedno: Marek coś ukrywa.
Wszystko się skończyło
Minęło kilkanaście minut od otworzenia kolejnej koperty. Nadal siedziałam przy stole w kuchni, z papierem w dłoni. Dłoń mi drżała. Przeczytałam ten list już trzy razy, a mimo to wciąż miałam nadzieję, że coś źle zrozumiałam. Że to żart. Głupi, chory żart. „Ala, proszę, przeczytaj do końca. Muszę to powiedzieć. Nie potrafię już nosić tego w sobie, udawać, że wszystko wróci do normy, że wystarczą ładne gesty i wspomnienia. Kilka miesięcy temu... zdradziłem Cię. Spotkałem się z Kingą. To się wydarzyło tylko raz, ale to nie ma znaczenia. Bo zrobiłem to. I jestem tchórzem, bo dopiero teraz, 23 grudnia, mam odwagę Ci o tym powiedzieć.”
Kinga. Imię, którego nie słyszałam od lat. Stara znajoma, była „przygoda”, zanim pojawiłam się ja. Mówił o niej kilka razy, zawsze z obojętnością. „Zamknięty temat.” Teraz wiedziałam, że nie. Wstałam. Nogi miałam jak z waty. Z listem w dłoni poszłam do kuchni. Marek stał przy zlewie.
– Przeczytałaś – powiedział tylko. Głos mu zadrżał.
Nie odpowiedziałam. Nie potrafiłam. Jakim cudem coś takiego można ukrywać przez miesiące i równocześnie całować mnie rano, gotować dla mnie makaron, wkładać do koperty zdjęcie z Toskanii? W oczach miałam łzy. Byłam zbyt oszołomiona i zraniona. Przez chwilę wpatrywałam się w niego w milczeniu. On nie miał odwagi spojrzeć na mnie. Wiedziałam tylko jedno: wszystko się skończyło. A jednak – jeszcze nie ruszyłam z miejsca.
Czy jest cokolwiek, co da się jeszcze ocalić
– Dlaczego mi to zrobiłeś? – zapytałam cicho.
Nie krzyczałam. Jeszcze nie. Głos miałam spokojny, ale wewnątrz wszystko we mnie wrzeszczało. Patrzyłam, jak Marek podnosi głowę. Z trudem. Jakby ważyła tonę.
– Bo chciałem zacząć od nowa – powiedział. – Ale nie mogę bez prawdy.
Zaśmiałam się. Krótko, pusto.
– Od nowa? Po miesiącach kłamstw i teatralnych gestów?
Marek zrobił krok w moją stronę, ale cofnęłam się instynktownie.
– To miał być prezent? – wyciągnęłam list w jego stronę. – Przeprosiny owinięte w czerwony sznurek? Kalendarz adwentowy z petardą w przedostatnim okienku?
– Nie wiedziałem, jak ci powiedzieć... – zaczął.
Ale zamilkł. Nie miał nic na swoją obronę. Żadnych słów.
– I co teraz? – zapytałam, ledwie słyszalnie. – Myślisz, że teraz będzie jak dawniej? Że jeśli przyznałeś się w ładnej kopercie, to wszystko wróci do normy?
– Nie wiem – wyszeptał.
Popatrzyłam na niego długo. Szukałam w nim tego człowieka, którego kochałam. Ale widziałam tylko obcego. Kogoś, kto wiedział, że mnie rani, a mimo to to zrobił. Kogoś, kto przez cały grudzień zbliżał się do mnie, wiedząc, że zmierza prosto w przepaść. W końcu powiedziałam:
– Śpisz dziś w salonie.
Nie protestował. Wzięłam list, wszystkie koperty, które jeszcze zostały i zamknęłam je w szufladzie. Nie miałam siły ich palić. Jeszcze nie. Jeszcze musiałam zrozumieć, czy to koniec. Czy jest cokolwiek, co da się jeszcze ocalić.
Czy wybaczenie to słabość?
Wstałam, zanim wzeszło słońce. Marek spał na kanapie. Poszłam do kuchni, ale nie potrafiłam zjeść nic poza suchą kromką chleba. Wyszłam z domu zapłakana. Szłam przez osiedle. Bez celu. Bez planu. W kiosku kupiłam kawę i usiadłam na ławce przy przystanku. Obok para z dzieckiem. Dziewczynka piszczała z radości, że nie może się już doczekać prezentów pod choinką.
A ja siedziałam i rozmyślałam. O wszystkich wersjach tej historii, w których Marek nie spotyka się z Kingą. O wersjach, w których mówi mi prawdę wtedy, gdy to jeszcze ma znaczenie. O wersjach, w których mamy szansę. Ale ta wersja była inna. W tej wersji nie ufałam już niczemu. Ani jego słowom, ani gestom, ani wspomnieniom, które wydawały się teraz podejrzanie wygładzone.
Czy można odbudować zaufanie? Czy wybaczenie to słabość? Czy jeśli zostanę, to znaczy, że się pogodziłam? A jeśli odejdę – czy zostawię coś, co dałoby się jeszcze naprawić? Wróciłam do domu tuż przed zmierzchem. Pachniało zupą grzybową. Marek nic nie powiedział. Ja też nie. Położyłam płaszcz, usiadłam na fotelu i spojrzałam na choinkę. Migotała jak zawsze. Jakby nic się nie wydarzyło. Ale wydarzyło się wszystko.\
Agnieszka, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na 12 rocznicę ślubu, zamiast bukietu czerwonych róż, dostałam gorzką prawdą w twarz. Mój mąż latami kombinował na boku”
- „Rocznicę ślubu miałam świętować z mężem, a spędziłam ją z teściową. Mój luby znalazł sobie wtedy ciekawsze zajęcie”
- „Mąż całymi dniami siedzi z nosem w telefonie. Najpierw przymykałam na to oko, aż w końcu odkryłam bolesną prawdę”








