W naszej sypialni panował spokój, który od lat wydawał mi się niezmienny. Ściany pachniały świeżym praniem, a lekki zapach lawendy unosił się w powietrzu. Zbliżała się nasza dwunasta rocznica ślubu i choć przygotowałam wszystko, by wieczór był wyjątkowy, czułam w sercu lekkie napięcie. Marzyłam o chwili bliskości, o wspomnieniach, które od lat tworzyliśmy razem i o uśmiechu, który zawsze mnie uspokajał. Nie spodziewałam się, że tego dnia moje wyobrażenia o idealnym świętowaniu zderzą się brutalnie z rzeczywistością. Wszystko, co wydawało się idealne, miało fałszywy wymiar.

Od rana krzątałam się po domu

Próbowałam nadać wszystkiemu odświętny charakter, bo miałam wrażenie, że jeśli włożę w ten dzień całą swoją energię, to może poczuję dawną lekkość. Chciałam odzyskać chemię sprzed lat, kiedy każde spojrzenie mojego męża wydawało się obietnicą czegoś dobrego. Ułożyłam na stole biały obrus, ten, którego używaliśmy tylko przy wyjątkowych okazjach, i zapaliłam dwie cienkie świece, które migotały delikatnym światłem. W tle grała cicha muzyka, a ja czułam, jak moje serce bije szybciej, choć sama nie rozumiałam dlaczego.

Kiedy mąż wrócił z pracy, usłyszałam jego ciężkie kroki w przedpokoju. Wysunęłam głowę z kuchni i uśmiechnęłam się, chcąc go przywitać ciepło, jak kiedyś, kiedy wracał zmęczony, a ja rzucałam mu się w ramiona. Tym razem jednak zatrzymałam się w pół kroku, jakby coś niewidzialnego mnie powstrzymało.

– Jesteś już? – zapytałam, starając się, żeby mój głos brzmiał pogodnie.

– Tak… dużo dziś było – odpowiedział, zdejmując płaszcz tak ospale, jakby nosił na ramionach niewidzialny ciężar.

Patrzyłam na niego uważnie, próbując odnaleźć w jego twarzy ślad jakiejkolwiek radości i ekscytacji, ale w jego oczach odbijała się tylko obojętność.

– Przygotowałam kolację – powiedziałam po chwili, choć zabrzmiało to bardziej jak pytanie niż stwierdzenie.

– Dobrze, zaraz przyjdę – mruknął, nie patrząc na mnie, i zniknął w łazience.

Usiadłam na krześle i przygładziłam dłonią obrus, jakbym chciała wyrównać napięcie, które rosło we mnie z każdą mijającą sekundą. Miałam wrażenie, że świece drżą tak samo, jak moja dłoń. Coś w tym wieczorze nie pasowało. Coś wisiało między nami, niewypowiedziane, gęste, jak powietrze przed burzą.

Atmosfera gęstniała coraz bardziej

Kiedy usiedliśmy do stołu, czułam się jak aktorka w przedstawieniu, którego nikt już nie chciał oglądać. Świece migotały, muzyka grała, a ja próbowałam utrzymać atmosferę, która dawno nam uciekła. 

– Pamiętasz, jak świętowaliśmy pierwszą rocznicę? – zapytałam. – Kupiłeś mi wtedy ten maleńki srebrny wisiorek… Ten, który noszę do dziś.

– Mhm… tak, chyba tak było – odpowiedział bez przekonania, jakby opowiadałam mu historię z cudzego życia.

W gardle zrobiło mi się sucho: – Wszystko dobrze? – spytałam, obserwując, jak miesza widelcem po talerzu, nie zjadając ani kawałka jedzenia.

– Jestem po prostu zmęczony – odparł szybko, a jego głos miał dziwną ostrość, jakiej u niego nie znałam – Daj mi spokojnie zjeść, dobrze?

Zamilkłam, bo nie wiedziałam, co mogłabym odpowiedzieć. Czułam, jak napięcie rozlewa mi się po karku. Chciałam go dotknąć, położyć dłoń na jego, ale nawet nie drgnął, gdy odsunęłam się nieznacznie, żeby wstać po dzbanek z wodą.

– O co ci chodzi? – zapytałam, odwracając się gwałtownie.

– O nic. Naprawdę o nic – skłamał, nawet nie próbując udawać.

A ja w tej jednej chwili poczułam, że ta jedwabna kolacja zaczyna strzępić się jak najtańszy poliester.

Przestałam się starać

Po kolacji zebrałam talerze, choć ręce miałam ciężkie jak z ołowiu. W kuchni starałam się oddychać spokojnie, ale każdy oddech był płytki, urwany. Słyszałam, jak mąż przechadza się po salonie, jakby nie wiedział, gdzie się podziać. Napięcie między nami stało się tak gęste, że miałam wrażenie, iż wystarczy jedno słowo, by wszystko runęło. Kiedy wróciłam do salonu, stał przy oknie, patrząc w ciemność. Zawsze miał w sobie coś skupionego, ale ta cisza była inna — zimniejsza, obca.

Usiadłam na fotelu naprzeciw niego i przez chwilę próbowałam zebrać myśli. Coś dręczyło go od kilku miesięcy, ale zawsze znajdował wymówkę: praca, zmęczenie, stres. Tylko że dzisiaj jego unikający wzrok mówił o wiele więcej niż jakiekolwiek słowa.

– Możesz mi powiedzieć – zaczęłam powoli. – Jeśli coś cię męczy, chcę to wiedzieć. Wróciłeś później niż zwykle, od tygodni wracasz później.

Odwrócił się i po raz pierwszy tego wieczoru spojrzał mi w oczy:– Mówiłem przecież, że mam dużo pracy – powiedział, ale ten ton… Ten ton brzmiał jak zamknięte drzwi.

– A telefon? – spytałam. – Dlaczego tak często go wyciszasz?

Zesztywniał:

– Bo chcę mieć trochę spokoju – odpowiedział.

– Przede mną? – zapytałam, czując, jak serce przesuwa mi się gdzieś do żołądka – Czy jest ktoś… – zaczęłam, ale przerwał mi ostrym ruchem dłoni.

– Nie zaczynaj – powiedział stanowczo.

A mnie przeszło przez głowę jedno bolesne zdanie: że chyba właśnie zaczęłam.

Przyszedł czas na szczerość

Noc przyszła za szybko. Zamiast usiąść razem, jak planowałam, on rozsiadł się na kanapie i zaczął bezwiednie przełączać kanały. Ja stałam obok, jakby ktoś wcisnął pauzę na moim ciele. Czułam, że jeśli teraz nie zapytam, to już nigdy nie znajdę w sobie odwagi.

– Musimy porozmawiać – powiedziałam cicho, ale stanowczo.

Podeszłam bliżej i wyłączyłam pilotem ekran. W końcu spojrzał na mnie, zirytowany, ale w jego oczach zobaczyłam coś jeszcze — strach. Ten strach, który ma ktoś przyłapany nie na kłamstwie, ale na całej serii kłamstw.

– Powiedz prawdę – wyszeptałam. – Czy jest ktoś inny?

Milczał, a ja czułam, jak w mojej klatce piersiowej rośnie ciężar, jakby ktoś nalał tam ołowiu. W końcu przetarł dłonią twarz, jakby zmagał się sam ze sobą. Usiadł ciężko na kanapie i opuścił głowę, a potem zaczął mówić. Cicho. Mechanicznie. Jakby czytał z pamięci listę, której wolałby nie znać:

Była Lidia, Weronika i kiedyś, dawno, była też… Ela… – wymieniał kolejne imiona, każde wypowiedziane szeptem, lecz każde uderzało we mnie jak kamień.

Stałam przed nim, słuchając, jak recytuje tę litanię, jakby odprawiał absurdalny pacierz za swoje winy. Jego głos drżał, ale chyba bardziej dlatego, że przestał kontrolować sytuację, a nie z żalu.

– Wystarczy – przerwałam, zanim powiedział następne imię. – Już rozumiem.

Nie podniosłam nawet głosu

Po jego wyznaniu w pokoju zapadła taka cisza, że słyszałam własny oddech. On siedział na kanapie ze spuszczoną głową, a ja stałam naprzeciwko, czując, że jeśli się poruszę, cała reszta emocji wyleje się ze mnie jak przelana woda. Nie zrobiłam sceny, po prostu poczułam, że mój świat, który uważałam za stabilny, nagle zapadł się pod własnym ciężarem. 

– Dlaczego? – zapytałam w końcu – Dlaczego przez tyle lat udawałeś?

Podniósł wzrok, ale od razu uciekł nim w bok: – Nie wiem – wyszeptał. – To tak… wyszło.

– To nie „wyszło”. To trwało. Miesiącami. Latami. – Zbliżyłam się o krok. – A ja przez ten cały czas starałam się nas ratować.

– Nie chciałem cię zranić – wymamrotał – Wiem, zawaliłem. Naprawdę wiem. Po prostu… nie umiałem przestać.

– Nie umiałeś być wierny? – zapytałam bez gniewu, raczej jak ktoś, kto potrzebuje zrozumieć choć ułamek prawdy – A gdybyś dzisiaj nie powiedział mi o tym wszystkim? Gdybyśmy świętowali dalej? Gdybym kupowała ci kolejne prezenty? – spytałam.

– Nie wiem – odpowiedział. – Pewnie dalej bym brnął.

– Czyli ta jedwabna rocznica…była zwyczajnie fałszywa – powiedziałam, powstrzymując się od płaczu.

On nawet nie próbował zaprzeczać. Nie prosił o kolejną szansę i nie tłumaczył się dalej. Po prostu siedział, jakby wreszcie zobaczył, co zrobił. Jakby sam nie wiedział, jak odwrócić skutki swojego życia. Wstałam i wyszłam z salonu, czując, że między nami została już tylko pustka — i że może właśnie ta pustka jest pierwszą prawdziwą rzeczą, jaka wydarzyła się tego wieczoru.

Tej nocy nie spałam

Noc spędziłam w pokoju gościnnym, choć nigdy wcześniej tego nie robiłam. Leżałam w ciszy, która nie koiła — raczej rozszerzała się jak zimne powietrze w pustym pomieszczeniu. Rano światło wpadało do pokoju zbyt ostro, jakby chciało zmusić mnie do szybszego podniesienia się z łóżka. Weszłam do kuchni i zastałam go siedzącego przy stole. Kubek z herbatą stygnął, a on bawił się palcami obrączką, której nigdy wcześniej nie dotykał w taki sposób.

– Chcesz porozmawiać? – zapytał, a jego głos brzmiał tak, jakby został stłumiony w środku.

– Nie wiem, czy rozmowa coś zmieni – odpowiedziałam, nalewając sobie wody do szklanki. – Nie wiem, czy cokolwiek mogłoby to naprawić.

– Mogę spróbować… – zaczął, ale uniosłam dłoń.

– Właśnie problem w tym, że ty próbowałeś już tyle razy. Próbowałeś udawać, próbowałeś mnie uspokajać, próbowałeś wracać do domu bez zapachu obcych perfum. A ja próbowałam wierzyć.

Oparł łokcie na stole i zakrył twarz dłońmi: – Czy… chcesz odejść? – zapytał po chwili.

– Nie wiem jeszcze. Ale wiem jedno: dzisiaj kończę z udawaniem – odpowiedziałam.

Podeszłam do okna i patrzyłam, jak ludzie na ulicy idą do pracy, jakby nikt z nich nie stał właśnie na gruzach własnego małżeństwa. Zrozumiałam, że nasze dwanaście lat było tylko złudzeniem. 

– Jeśli chcesz walczyć, walcz za siebie – powiedziałam cicho. – Bo ja dzisiaj zaczynam walczyć o siebie.

Nie odpowiedział i nawet nie musiał. Wiedziałam, że oboje stoimy w miejscu, z którego każde z nas pójdzie dalej inaczej.
A ja po raz pierwszy od dawna poczułam, że oddycham naprawdę.

Iga, 38

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: