W tej firmie pracowałem już ponad dekadę, więc zdążyłem awansować, dorobić się szacunku i ustabilizować swoją pozycję. Nigdy nie byłem typem faceta, który wdaje się w romanse, zwłaszcza z kimś z pracy, ale wtedy do naszego zespołu dołączyła stażystka. Była energiczna, uśmiechnięta i bardzo błyskotliwa, a w dodatku miała w sobie coś, co wytrącało mnie z równowagi. Z początku tłumaczyłem to sobie zwykłym zauroczeniem i chwilową słabością, ale z czasem zrobiło się bardziej intensywne. Nie przypuszczałem, że związek z nią tak bardzo mną wstrząśnie i że z obiektu jej zachwytu szybko stanę się zabawną anegdotą wśród koleżanek.

Od razu ją zauważyłem

Wszystko zaczęło się, kiedy w naszym dziale marketingu pojawiła się nowa stażystka – Iga. Miała może dwadzieścia dwa, góra dwadzieścia trzy lata. Przywitała się z każdym z szerokim uśmiechem, pewna siebie, z tym błyskiem w oku, który sprawiał, że nikt nie pozostawał obojętny. Ja, trzydziestosiedmioletni kierownik zespołu, starałem się trzymać dystans, ale coś mnie do niej przyciągało- sposób, w jaki patrzyła mi w oczy, jak śmiała się z moich żartów i jak zapamiętywała szczegóły.

– Kiedyś wspomniałeś, że lubisz czeskie kino – powiedziała któregoś dnia. – Znasz „Samotnych”?

Zaskoczyło mnie to. Mało kto to pamiętał:– To mój ulubiony film – dodałem. – Chyba wiem, kto pożyczy mi DVD, kiedy znów go zgubię.

Śmiała się wtedy krótko, jakby szczerze, ale już wtedy miałem wrażenie, że coś w tym śmiechu było niejasne. Zaczęliśmy rozmawiać częściej. Przynosiła mi kawę „przypadkiem”, czasem zostawała dłużej, kiedy ja też zostawałem. Zaczynała pytać o rzeczy osobiste – czy jestem sam, co robię po pracy, czy mam kogoś. Odpowiadałem szczerze, może zbyt szczerze, ale wydawała się naprawdę zainteresowana.

Z perspektywy czasu trudno mi uwierzyć, że nie widziałem znaków ostrzegawczych. Ale wtedy... wtedy miałem wrażenie, że po prostu ktoś mnie zauważył i że dla kogoś znów jestem ciekawy.

Szybko złapaliśmy kontakt

Po kilku tygodniach rozmowy z Igą stały się czymś więcej niż tylko uprzejmą wymianą zdań. Coraz częściej siadała obok podczas spotkań, dotykała mnie mimochodem – ręka na ramieniu, muśnięcie palców, a wszystko to niby przypadkowe. Mój zespół zaczął coś podejrzewać, ale nikt nie mówił tego głośno. Ja sam nie chciałem się przyznać, nawet przed sobą, że zaczynam się w to wszystko angażować.

Pewnego dnia zapytała, czy chcę iść z nią na lunch poza biurem.

– Tylko ty i ja – dodała, niby żartem.

Zgodziłem się bez zastanowienia. Usiedliśmy w małej knajpce niedaleko biura. Była urocza, rozmawiała otwarcie, śmiała się z moich historii z przeszłości. Kiedy spojrzała mi w oczy i powiedziała:

– Wiesz, lubię z tobą być. Przy tobie czuję się bezpiecznie.

Poczułem coś, czego nie czułem od lat. Potrzebę bliskości, tęsknotę za czymś prawdziwym. Od tamtej pory nasze relacje się zacieśniały. Zaczęliśmy pisać do siebie po godzinach. Ona wysyłała mi zdjęcia – niby z przypadkowych sytuacji, ale każdy z nich miał w sobie coś sugestywnego. Miałem wrażenie, że tworzy się między nami coś wyjątkowego. Nie chodziło o fizyczność, choć była atrakcyjna. Chodziło o tę nić porozumienia, poczucie, że jesteśmy na tej samej fali.

Byłem dumny. Tak, może byłem starszy, ale właśnie to wydawało się jej imponować. Mówiła, że podziwia moją dojrzałość i to, jak radzę sobie z ludźmi. Zacząłem wierzyć, że to nie tylko flirt. Że może to coś więcej.

Zauważyłem pierwsze sygnały

Wszystko zaczęło się nieco psuć mniej więcej po dwóch miesiącach. Nadal rozmawialiśmy, ale Iga zaczęła być... inna. Czasami ignorowała moje wiadomości, mimo że widziałem, że była aktywna. W pracy unikała mnie wzrokiem, siadała gdzie indziej, a jej ton zrobił się bardziej oficjalny. Gdy zapytałem, czy coś się stało, tylko wzruszyła ramionami.

– Po prostu jestem zmęczona – odpowiedziała krótko. – Za dużo się dzieje.

Zacząłem wątpić, czy to, co między nami się działo, miało dla niej jakiekolwiek znaczenie. Jednocześnie zauważyłem, że coraz częściej rozmawia z innymi – głównie młodszymi kolegami z zespołu. Śmiała się głośno, pokazywała coś na telefonie, zerkała na mnie kątem oka. Miałem wrażenie, że robi to celowo.

Pewnego dnia, kiedy podszedłem do niej przy ekspresie do kawy, odsunęła się:– Może lepiej nie dawać ludziom powodów do gadania – rzuciła z udawaną lekkością.

Zrobiło mi się głupio i nie wiedziałem, jak to odebrać. Czy ją to peszyło? A może po prostu... znudziłem się jej? Przypominałem sobie wszystkie nasze rozmowy, które jeszcze niedawno wydawały się intymne. Teraz jej spojrzenia i gesty zaczęły wyglądać jak starannie wyreżyserowane ruchy, ale mimo to nadal się łudziłem. Może to chwilowe. Może się czegoś wystraszyła.

Wyszło szydło z worka

Prawda wyszła na jaw w najbardziej banalny sposób. Zostałem dłużej w biurze, kończąc raport, kiedy usłyszałem śmiechy z salki konferencyjnej. Drzwi były lekko uchylone. Nie chciałem podsłuchiwać, ale usłyszałem swoje imię i coś mnie zatrzymało.

– Serio, udało ci się go wkręcić? – zapytała jakaś dziewczyna, śmiejąc się głośno.

Mówię wam, on myśli, że coś do niego czuję – odpowiedziała Iga, śmiejąc się razem z nimi. – No i dobrze, może dzięki temu w końcu dostanę coś więcej niż bezpłatną kawę.

Zaparło mi dech. W jednej chwili zrozumiałem wszystko. Jej uśmiechy, spojrzenia, wiadomości – to wszystko było tylko grą, a ja byłem dla niej tylko wygodnym celem. Trofeum, które można pokazać koleżankom, opowiadając, jak się „wkręciło” kierownika działu.

Odszedłem po cichu. Nie konfrontowałem się z nią. Wróciłem do biurka, wyłączyłem komputer i wyszedłem z biura, jakby nic się nie stało. Ale wewnątrz czułem się okradziony. Nie z rzeczy, tylko z emocji, nadziei i czegoś, co zaczynałem traktować poważnie.

Następnego dnia Iga była jak zawsze – uśmiechnięta, grzeczna, jakby nic się nie wydarzyło. Ja natomiast byłem już kimś innym. Cichym, zdystansowanym, zamkniętym. Wiedziałem, że od tej chwili nie będzie już odwrotu.

Dostałem życiową nauczkę

Minęły dni, a może tygodnie, zanim w pełni pogodziłem się z tym, co usłyszałem tamtego wieczoru. W pracy wróciłem do swojej rutyny. Ograniczyłem kontakt z Igą do niezbędnego minimum – krótko, rzeczowo, profesjonalnie. Ona z kolei zdawała się to zauważać. Czasem patrzyła na mnie z lekkim zdziwieniem, czasem próbowała zagaić rozmowę, ale ja nie dawałem się wciągnąć. Odpowiadałem grzecznie, ale chłodno.

– Coś się stało? – zapytała któregoś dnia, gdy zostaliśmy sami w kuchni.

Spojrzałem na nią krótko i wzruszyłem ramionami: – Wszystko w porządku. Po prostu mam teraz inne priorytety.

Uśmiechnęła się niepewnie, ale nie drążyła. Może się domyślała, może nie. Nie miało to już znaczenia. Zrozumiałem, że byłem jej zabawą, może wyzwaniem, czymś do opowiedzenia koleżankom przy winie. Dla niej to był epizod, dla mnie – coś, co wstrząsnęło moim poczuciem własnej wartości. Zacząłem się zastanawiać, co tak naprawdę mnie w niej urzekło. Jej młodość? Uwaga, którą mi poświęcała? A może po prostu to, że przez chwilę poczułem się znów atrakcyjny i ważny? 

Iga zakończyła staż i zniknęła z biura tak szybko, jak się pojawiła. Nie pożegnaliśmy się, ale jej obecność zostawiła po sobie ciszę, której przez długi czas nie potrafiłem zagłuszyć.

Zrozumiałem coś ważnego

Gdy Iga zniknęła z mojego życia, długo próbowałem dojść do siebie. Nie z powodu złamanego serca – nie byłem przecież naiwnym chłopcem – ale przez to, co sobie wtedy uświadomiłem. Nie chodziło tylko o to, że ktoś mnie wykorzystał, ale o to, że sam siebie oszukałem. Pragnąłem być kimś ważnym, wyjątkowym i gdy tylko ktoś mi tę wizję podsunął, bez oporu w nią uwierzyłem.

Ludzie z zespołu pewnie coś przeczytali między wierszami, ale nikt niczego nie komentował. Czułem jednak spojrzenia. Delikatne, niby neutralne, ale jednak pełne domysłów. Byłem profesjonalistą, więc nie pozwoliłem sobie na załamanie. Ale po pracy długo siedziałem w ciszy, analizując każdy szczegół tej znajomości. Każdy gest, każde słowo, każdą wiadomość.

To doświadczenie nauczyło mnie więcej o sobie niż o niej. Zrozumiałem, jak bardzo potrafimy ignorować sygnały, gdy zależy nam na jakiejś iluzji. Jak łatwo pomylić chwilową uwagę z prawdziwym zainteresowaniem. I jak szybko można stać się kimś, kto pozwala się traktować jak nagroda – trofeum, które można zdobyć i postawić na półce jako dowód „sukcesu”.

Nie jestem zły na Igę. Była młoda i chciała się bawić, a ja byłem do tego bardzo wygodnym narzędziem. Ale od tamtej pory ostrożniej patrzę na ludzi, którzy nagle okazują zbyt wiele zachwytu. Bo wiem, że czasem za tym spojrzeniem nie kryje się nic więcej niż zwykła potrzeba udowodnienia czegoś przed innymi.

Rafał, 37 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: