Nie wiem, kiedy dokładnie zaczęłam się czuć samotna przy własnym mężu. Może wtedy, gdy przestał mnie całować w usta, a zaczął w czoło. Albo gdy pierwszy raz zamknął się w łazience na dwie godziny, mówiąc tylko: „Potrzebuję chwili dla siebie”. Pamiętam, że wtedy się uśmiechnęłam. Wszyscy przecież czasem potrzebujemy chwili tylko dla siebie, prawda?

Minęły lata, a ta „chwila” stała się naszym czwartkowym rytuałem. Paweł punktualnie o dwudziestej pierwszej zamykał się w łazience. Bez względu na to, co się działo. Urodziny, goście, choroba – nic nie miało znaczenia. Czwartki były nietykalne. Zawsze mówił, że to jego moment wyciszenia, ale ja czułam, że znika z mojego świata, zostawiając mnie samą.

Przez długi czas udawałam, że to normalne. Gotowałam kolację, czekałam. Z czasem przestałam. Przestałam pytać, przestałam rozmawiać. A w czwartkowe wieczory siadałam na balkonie z kubkiem herbaty i próbowałam nie myśleć o tym, czego nie wiem. Nie podejrzewałam zdrady. Paweł nie pachniał obcym perfumami, nie znikał nagle z domu, nie uciekał spojrzeniem. Ale coś było nie tak. Coś, czego nie potrafiłam nazwać.

A potem Anita, moja przyjaciółka, spojrzała na mnie i zapytała:

– A jeśli on nie zdradza cię fizycznie, tylko emocjonalnie?

Nie rozumiałam tego. Ale postanowiłam się dowiedzieć, co to znaczy.

Miałam tego dość

– Paweł, dzisiaj chciałabym się wykąpać trochę wcześniej – powiedziałam spokojnie.

– O której? – uniósł wzrok znad talerza. – Przecież… wiesz, że...

– Wiem. Czwartek, godzina święta. Tylko łazienka jest wspólna, wiesz? – uśmiechnęłam się krzywo.

Zamrugał, jakby go to zaskoczyło. A przecież co tydzień było to samo.

– Karola, nie zaczynaj, proszę.

– Nie zaczynam. Pytam, czy mogę raz w tygodniu po prostu wziąć kąpiel o dziewiątej. Nie pięć minut, nie mycie zębów, tylko normalną kąpiel. W czwartek. – Po raz pierwszy powiedziałam to tak jasno. I sama siebie zaskoczyłam tym, jak bardzo bolało.

– Nie rozumiesz. To dla mnie ważne. Te czwartki…

– No właśnie! Te czwartki! Co w nich jest takiego świętego?! – Wstałam od stołu, z trudem powstrzymując łzy. – Czy ja w ogóle jestem jeszcze częścią twojego życia? Bo jak dla mnie, to od dawna nic już między nami nie ma.

Paweł pobladł. Odstawił sztućce, jakby nagle straciły smak.

– To nie tak… – zaczął, ale nie dokończył.

A jak?! – krzyknęłam. – Może mi wreszcie powiesz, co robisz w tej łazience co tydzień przez dwie godziny?!

– To moje sprawy. Osobiste. – spuścił wzrok.

Jesteśmy małżeństwem, Paweł. Tu nie powinno być żadnych osobistych sekretów – wyszeptałam. Ale on już milczał.

Wyszedł z kuchni. Zamknął się w sypialni. A ja zostałam przy stole z pustym talerzem i uczuciem, że właśnie przegrałam coś, co nawet nie miało nazwy.

Musiałam coś z tym zrobić

On coś przede mną ukrywa, Anita. I ja już nie mam siły udawać, że wszystko gra – powiedziałam, mieszając kawę w jej kuchni. Ręce mi się trzęsły.

Anita odłożyła filiżankę i wbiła we mnie wzrok.

Zdradza cię?

– Nie wiem. Nie sądzę. Ale... może tak. Albo gorzej. Może tęskni za kimś innym. Może nigdy mnie naprawdę nie kochał.

Westchnęła wymownie.

– Mówisz o tych jego czwartkach?

– Zawsze czwartek, o tej samej godzinie. Zamyka się w łazience na dwie godziny. O niczym mi nie mówi, a kiedy próbuję go o to zapytać, odpowiada, że to „jego przestrzeń”.

– Karola... – powiedziała cicho. – To nie brzmi jak zdrada. Brzmi jak jakaś obsesja, sekret... Albo…

– Albo może jednak ktoś. Jakaś kobieta. Jego była? – rzuciłam i spojrzałam na Anitę, jakby to ona miała znać odpowiedź.

– Kiedyś wspominałaś, że miał taką Julię, prawda?

– Tak, ale to było dawno. Przed nami.

– Może to nigdy się nie skończyło. Wiesz, emocjonalnie. Faceci potrafią latami tkwić w czymś, co już nie istnieje, tylko dlatego, że boją się ruszyć dalej.

Siedziałyśmy w ciszy, tylko zegar tykał. Wreszcie Anita nachyliła się ku mnie.

Chcesz poznać prawdę?

– Chcę.

– To przestań czekać, aż sam ci ją poda na tacy. Musisz ją sama znaleźć.

I wtedy pierwszy raz pomyślałam: może to ja jestem tą trzecią. Może byłam nią od zawsze.

Prawda była bolesna

Siedziałam na łóżku w naszej sypialni, owinięta kocem. Z kuchni dochodził cichy szum zmywarki, a zza drzwi łazienki – znajoma cisza. Był czwartek. Punkt dwudziesta pierwsza. Paweł znów zamknął się na dwie godziny. Jak zawsze. Ale tym razem popełnił błąd. Zostawił otwarty laptop, nie zamknął zakładki. Może zapomniał. A może… już nie obchodziło go, co zobaczę.

Podeszłam powoli. Ekran świecił. Na środku – kobieta. Siedziała na poduszce, w tle migotały świeczki, cicho grała portugalska muzyka. Mówiła spokojnie, cicho, o tym, że „życie jest podróżą, a niektórzy to tylko przystanki”. Na dole ekranu – czat na żywo. I komentarz: „Znowu czwartek. Nadal pamiętam tamten dzień.” Podpisany: Paweł. Zamrugałam. To był on. A kobieta? Julia, jego była. Nie miałam wątpliwości, bo kojarzyłam ją ze zdjęć. A więc jednak miałam rację. Tylko, że to odkrycie wcale mnie nie cieszyło.

– Dziękuję, że jesteście – mówiła Julia do kamery. – Są tu osoby, które wracają co tydzień. To znaczy dla mnie więcej, niż myślicie.

Serce waliło mi jak młot. Oparłam się o blat. Co to miało być? Jakaś influencerka mówiąca o duchowej przemianie? Od kiedy Paweł ineteresował się takimi sprawami? Wtedy to do mnie dotarło. Może i nie zdradzał mnie fizycznie. On po prostu nie mógł o niej zapomnieć. Nawet po tylu latach małżeństwa.

Wyszłam na balkon. Mróz uderzył mnie w twarz, ale nie wróciłam. Stałam tak, dławiąc się powietrzem, próbując zrozumieć. Nie zdradził mnie ciałem, ale w myślach. W emocjach i w sercu. W każdej czwartkowej ciszy. A ja przez cały ten czas milczałam razem z nim. Czas z tym skończyć.

Nie było już odwrotu

Nie powiedziałam nic. Ani tamtej nocy, ani następnego dnia. Robiłam śniadanie, jak zwykle. Uśmiechałam się lekko, jak zawsze. Ale coś we mnie pękło i nie dało się już tego posklejać. Paweł wyczuwał to napięcie. Patrzył na mnie pytająco, kilka razy otwierał usta, jakby chciał zapytać, ale nic z nich nie wychodziło. Milczenie stało się naszym wspólnym językiem. Tak minęły trzy dni. W niedzielę wieczorem, kiedy jadł kolację i znowu spojrzał na telefon, odezwałam się cicho:

Czy ty wciąż ją kochasz?

Uniósł wzrok. I nic nie powiedział.

– Paweł. To proste pytanie.

Milczał. Wpatrzony we mnie, jakby próbował zrozumieć, czego od niego chcę. Albo jakby właśnie rozpadł mu się świat i nie wiedział, co wybrać – mnie, czy wspomnienie.

– Wiesz co boli najbardziej? – zapytałam, ledwo trzymając głos. – Że przez sześć lat byłam twoją opcją awaryjną. Poczekalnią. Miałeś ze mną stabilność, śniadania, psa, ciszę. A ją nosiłeś w sercu. Codziennie, co czwartek.

Opuścił wzrok. I wtedy wiedziałam już wszystko.

– Szkoda, że nie miałeś odwagi mi tego powiedzieć. Naprawdę.

Nie czekałam na jego reakcję. Wstałam, sięgnęłam do szuflady i położyłam na stole dokumenty, które wypełniłam poprzedniego dnia. Pozew o rozwód.

– Podpisz, kiedy będziesz gotowy.

Wyszłam, zamykając za sobą drzwi. I po raz pierwszy od dawna poczułam, że zrobiłam coś prawdziwego. Dla siebie.

Nie umiałam mu wybaczyć

Spotkaliśmy się w kancelarii, dzień przed rozprawą. On przyszedł pierwszy. Siedział na krześle przy oknie, ubrany w tę samą granatową marynarkę, którą miał na naszym ślubie. Może myślał, że to coś zmieni. Usiadłam naprzeciwko niego. Nie mówił nic przez dłuższą chwilę. A potem zaczął:

– Karolina... Wiem, że zniszczyłem wszystko. Nie umiałem się oprzeć, jakoś tego zatrzymać, tego... wspomnienia Julii.

Nie odpowiedziałam. Patrzyłam na jego dłonie. Wciąż miał obrączkę, choć już nie powinno jej tam być.

Próbowałem zapomnieć. Naprawdę – mówił dalej. – Ale przy niej byłem sobą. A z tobą... próbowałem być lepszą wersją siebie. Tylko że to chyba nie byłem ja.

Westchnęłam.

– A ja przez sześć lat byłam kim? – Spytałam cicho. – Opcją zapasową. Ale nigdy nie byłam dla ciebie wszystkim.

Spojrzał na mnie, pierwszy raz naprawdę. Bez maski, bez tej jego łagodności, która zawsze była zbroją. Teraz był zmęczony. W końcu zapytał:

– Myślisz, że kiedyś mi wybaczysz?

– Nie wiem – odpowiedziałam szczerze. – Ale wiem, że nie chcę już być tą drugą. Nawet jeśli ona istnieje tylko w twoich wspomnieniach.

Podniosłam się. Sięgnęłam po swoją torebkę.

– Jutro przyjdź punktualnie. I nie udawaj, że nie wiesz, czemu to wszystko się rozpadło.

Wyszłam. I nie obejrzałam się za siebie.

Czułam ulgę i spokój

Wróciłam do siebie. Do pustego mieszkania, które teraz było tylko moje. Cisza nie bolała już tak, jak kiedyś – przynosiła mi ulgę zamiast niepokoju. Zaczęłam się budzić bez lęku, co przyniesie czwartek. Przez długi czas czwartkowe wieczory nadal ciążyły mi na klatce piersiowej, ale z każdym tygodniem mniej. Przestałam sprawdzać godzinę, przestałam nasłuchiwać nieistniejących dźwięków zza drzwi.

Czasem jeszcze łapałam się na myśli: Czy on wciąż tam siedzi? Czy pisze ten komentarz? Czy Julia nadal mówi „dziękuję, że wracacie”? Ale zaraz potem parzyłam sobie herbatę i siadałam na balkonie, tym samym, na którym kiedyś łapałam powietrze, żeby się nie rozpaść. Tyle że teraz oddychało się lżej.

Zaczęłam żyć inaczej. Nie jakoś spektakularnie. Bez wielkich zwrotów, bez nowej miłości, bez egzotycznych podróży. Ale spokojnie i uczciwie. Bez kłamstw, sekretów i dociekania prawdy. Ktoś kiedyś powiedział, że zdrada to nie tylko ciało – że czasem większą ranę zostawia to, co nigdy nie zostało powiedziane. Ja przez sześć lat milczałam razem z Pawłem. Teraz wreszcie słyszałam własny głos.

Czy żałuję? Nie. Bo prawda, choć bolała, dała mi coś, czego nie miałam przez lata – wolność. A miłość? Może kiedyś. Ale tym razem nie będę się zadowalać miejscem na ławce rezerwowych. Nigdy więcej.

Karolina, 33 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: