Z Markiem jesteśmy razem prawie piętnaście lat i zawsze wydawało mi się, że mamy dobre, ustabilizowane życie. On zawsze miał plan, a ja miałam wyobraźnię, więc całkiem nieźle się uzupełnialiśmy. W pewnym momencie jednak co coś zaczęło się rozjeżdżać. Na moje imieniny Marek dał mi przepiękne kolczyki - delikatne, złote, z małym kamieniem. Włożył mi je do dłoni, jakby wkładał coś bardzo kruchego. Patrzył na mnie łagodnie, spokojnie, prawie bez emocji. A ja się ucieszyłam. Bo rzadko coś dostaję i mąż wreszcie się postarał. Myślałam, że to coś znaczy, ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to prezent, który za kilka dni zobaczę... na uszach innej kobiety.
Odwiedziłam go w biurze
Nie zapowiadałam się. Weszłam do biura Marka spontanicznie, z torbą w ręce, udając, że „akurat byłam w okolicy”. Siedział przy komputerze, pochylony nad jakimś projektem. Wtedy właśnie zobaczyłam ją. Wyszła z kuchni z kubkiem kawy. Miała obcisłą sukienkę, perfekcyjnie ułożone włosy i uśmiech, który nie zwiastował niczego dobrego.
– O, dzień dobry! – powiedziała, zbliżając się. – Patrycja jestem, Ty musisz być Ewa, żona Marka?
– Tak, miło mi. – Uśmiechnęłam się. – Często razem pracujecie?
– Zbyt często – zaśmiała się, zerkając na Marka. – Ale nie narzekam. A przy okazji... świetne kolczyki!
Chciałam podziękować, ale wtedy zobaczyłam w jej uszach dokładnie te same kolczyki, jakie mąż dał mi w prezencie.
Ten sam złoty błysk. Ten sam kształt, ten sam delikatny kamień. Serce podeszło mi do gardła.
– A twoje też są piękne – powiedziałam z wymuszonym spokojem.
– Dzięki. Podobno od... tajemniczego adoratora – rzuciła półżartem i mrugnęła. – Ale może to ktoś stąd, kto wie?
W tym momencie Marek poderwał się z krzesła: – Gotowy! To gdzie idziemy? – zapytał z przesadnym entuzjazmem.
– Nie wiem jeszcze – odpowiedziałam, patrząc na niego chłodno. – Ale coś mi się już wyjaśniło.
Ten weekend miał wszystko wyjaśnić
– Może wyskoczylibyśmy gdzieś na weekend? – rzuciłam przy kolacji, sięgając po kieliszek wina.
Marek spojrzał na mnie zaskoczony: – My? Ty chcesz jechać gdzieś... razem?
– Z nami byłaby też Patrycja i Bartek, skoro już planować, to zróbmy z tego taką mini integrację. Odpoczniemy, zresetujemy się. Odświeżymy relacje – dodałam z uśmiechem, patrząc mu prosto w oczy.
Przełknął kęs mięsa i wzruszył ramionami: – W sumie... czemu nie? Dawno nie byliśmy nigdzie razem. Brzmi dobrze.
Uśmiechnęłam się. Oczekiwana odpowiedź. Choć nie wiedział, że wyjazd był zaplanowany jak partia szachów – z nim jako pionkiem, a Patrycją jako figurą, którą zamierzałam przetestować. On natomiast zerknął na mnie spod oka, przez chwilę jakby chciał coś powiedzieć, ale tylko sięgnął po kieliszek i skinął głową.
Nazajutrz zadzwoniłam do Patrycji: – Mamy dom za miastem, duży, wygodny. Chcemy trochę odpocząć, pogadać. Marek wspominał, że świetnie się z tobą pracuje, więc pomyślałam, że... może dołączysz?
– Ojej, ale to miłe. No jasne, z przyjemnością – odpowiedziała szybko, może nawet zbyt szybko. – Kiedy jedziemy?
– W piątek po pracy. Będzie kameralnie – powiedziałam, z trudem powstrzymując ironię.
Rozmowa była uprzejma, niemal serdeczna. I tylko w mojej głowie pulsowało pytanie: czy wie, że wiem?
Wyruszyliśmy po południu
Marek prowadził, ja usiadłam z tyłu, obok Patrycji. Bartek – ich kolega z ich pracy, który dołączył „dla równowagi” – rozsiadł się obok Marka i od razu odpalił jakąś anegdotkę o kliencie. Patrycja miała na sobie miękki sweter w odcieniu pudrowego różu i perfumy o zapachu, który podejrzanie przypominał te, które kiedyś lubił Marek. Przez większość drogi przeglądała telefon, a gdy raz się zaśmiała, uniosłam brwi.
– Coś zabawnego? – zapytałam spokojnie.
– Mem. – Pokazała mi ekran, ale widziałam tylko rozmazany tekst i błysk powiadomień.
Marek spojrzał na nas w lusterku. – Dziewczyny, tylko się tam nie pozabijajcie – zażartował.
– Jeszcze nie teraz – odpowiedziałam. I znów wszyscy się zaśmiali. Znowu trochę na siłę.
W domku było ciepło i przytulnie. Drewno, świece, wino. Usiedliśmy przy kominku. Bartek opowiadał o jakimś przetargu, ale ja prawie go nie słyszałam. Patrzyłam. Na Marka i na Patrycję. Na sposób, w jaki wymieniali spojrzenia, jak ich dłonie ledwo się mijały i jak śmiali się z tych samych rzeczy.
– A ty nie jesteś zazdrosna, że Marek tyle czasu spędza z kobietami w pracy? – zapytała nagle Patrycja, niby w żarcie.
– Zaufanie to podstawa. A poza tym... wszystko, co ukryte, i tak w końcu wychodzi na jaw – odparłam spokojnie.
Bartek spojrzał na mnie z ukosa i powiedział niechcący: – No, wszyscy w firmie wiedzą, że Marek i Patrycja mają do siebie słabość.
Rano zaproponowałam spacer do lasu
Chciałam pójść sama z Patrycją, a Marek nie protestował. Było chłodno, ale słonecznie. Śnieg skrzypiał pod butami. Cisza, tylko my dwie i trzask gałęzi.
– Pięknie tu – odezwała się Patrycja, rozglądając się z zachwytem. – Lubię takie klimaty.
– Wiesz, Patrycja... ja jestem raczej lojalna, ale nie naiwna. Uważam, że Marek mnie zdradza z kimś z pracy i myślę, że wiesz z kim.
Zatrzymała się. Patrzyła na mnie chwilę, a potem spuściła wzrok: – Ewa... Ja... To nie było tak, to się po prostu wydarzyło. Było parę... impulsów. Ale nic więcej. Naprawdę.
– Nic więcej? – powtórzyłam. – Czyli jesteś tylko ozdobą do jego prezentów?
– Myślałam, że to może coś znaczy. Ale on... – urwała.
– On zawsze lubił, żeby ktoś mu się przyglądał z podziwem – powiedziałam cicho.
Wróciłyśmy do domku w milczeniu.
Wieczorem zasiedliśmy przy kominku
Patrycja poszła wcześniej spać, a Bartek gdzieś zniknął. Zostaliśmy sami – ja i Marek.
– Dziś byłaś cicha – zauważył, zerkając na mnie spod oka.
– Uczyłam się od najlepszych – odpowiedziałam spokojnie – Mare... czy ty w ogóle wiesz, kim jesteś, gdy nikt na ciebie nie patrzy z zachwytem?
Odetchnął ciężko: – Co to ma znaczyć?
– Widziałam jej kolczyki. Identyczne jak moje. Naprawdę chcesz iść tą drogą? – Spojrzałam mu prosto w oczy. – Bo jeśli tak, to mogę ci pomóc wymyślić lepsze kłamstwo.
Zamilkł. Wpatrywał się w ogień: – To było... – zaczął, ale głos mu się załamał. – To był moment. Kilka spotkań. Nic nie znaczącego. Chciałem poczuć, że jeszcze coś mogę, że jeszcze jestem ważny. Ale to nie było nic poważnego.
– Dla mnie wystarczająco poważne – powiedziałam, wstając.
Wtedy weszła Patrycja. Słyszała. Cała blada: – Marek... – wyszeptała.
Spojrzał na nią. Pusto. Już nie było tej iskrzącej zabawy, tych spojrzeń.
– Wiedziałam – powiedziałam cicho. – Ale musiałam to usłyszeć od was.
Patrycja spuściła wzrok. Marek nic nie powiedział. Zostawiłam ich przy kominku i poszłam się spakować.
Do domu wracałam już sama
Droga powrotna była cichsza niż kiedykolwiek. Prowadziłam bez muzyki, bez myśli. Tylko ręce na kierownicy i szum asfaltu. Czułam się jak ktoś, kto wyszedł z pożaru – niepoparzona, ale pachnąca dymem. Nie zostawiłam Marka. Jeszcze nie. Po prostu... wyjechałam pierwsza. Nie powiedziałam, co dalej. Nie wiem, czy oczekuje, że wrócę. Może liczy na jeszcze jedno wspólne śniadanie, które przywróci pozory, ale ja już nie umiem patrzeć na niego tak samo.
Zrozumiałam, że zdrada nie zawsze zaczyna się w łóżku. Czasem zaczyna się od spojrzenia, które trwa o sekundę za długo. Od kolczyków, które miały być tylko moje. Od śmiechu, który brzmi zbyt znajomo.
W domu pachniało moim szamponem, starym kocem i ciszą. Usiadłam przy kuchennym stole i po raz pierwszy od miesięcy... nie płakałam. Nie jeszcze wiem, co zrobię dalej. Może dam mu czas, a może dam go sobie. Może wrócę i zawalczę o nas albo zostanę tu, gdzie wszystko pachnie prawdą. Bo są momenty, kiedy człowiek przestaje się oszukiwać.
Ewa, 34 lata
Czytaj także:
- „Syn ma do mnie pretensje, że wolę podróżować po świecie niż siedzieć z wnukami. Ja już swoje dzieci odchowałam”
- „Siostra zrobiła z mego ślubu pośmiewisko. Zepsuła mi najważniejszy dzień w życiu i do dziś nie usłyszałam przepraszam”
- „Chciałam mieć luksusowe życie na kredyt i szczęście na raty. Skończyłam na łasce teściów i z groszami w kieszeni”









