Każdej jesieni, dokładnie w pierwszą sobotę października, wyruszam do lasu. Nie po grzyby, nie dla spaceru. Idę tam, gdzie kiedyś, dawno temu, zostawiłam kawałek serca. To rytuał, którego nie potrafię przerwać. Wkładam stary, czerwony sweter, ten sam, który miałam tamtego dnia, gdy pierwszy raz spotkałam Wiktora.  Ścieżka nie zmieniła się prawie wcale. Znam każdy kamień, każde wklęśnięcie w ziemi, każdą kępkę mchu. Lubię tę ciszę, która tu panuje — tak gęstą, że człowiek słyszy własne myśli i czuje ich ciężar.

Kiedyś bałam się samotności. Dziś jest moją towarzyszką. Przy tym starym dębie, obok którego zawsze siadam, spotkaliśmy się po raz pierwszy. Pamiętam, jak wtedy pochylił się po mój koszyk, który wypadł mi z rąk, a jego śmiech zabrzmiał tak ciepło, że aż mnie zaskoczył.

– Prawdziwe grzyby rosną tylko tam, gdzie ktoś zostawił kawałek serca – powiedział wtedy.

Nie wiedział, jak prorocze były te słowa.

Nic nie dzieje się przypadkiem

Szłam powoli, czując, jak pod butami trzeszczą gałązki. W słońcu, które przeciskało się przez korony drzew, unosiły się drobne pyłki – jak złoty kurz wspomnień. Zamknęłam oczy, wdychając zapach mokrego mchu, i przez chwilę miałam wrażenie, że czas się cofa. Aż nagle, gdzieś między drzewami, zobaczyłam czyjąś sylwetkę. I wtedy coś we mnie drgnęło, jakby las właśnie obudził dawne echo. Nie wiedziałam, czy mam podejść, czy zawrócić. Zanim zdążyłam się zdecydować, nieznajomy zatrzymał się i uśmiechnął – tak zwyczajnie, ciepło, jakbyśmy się już kiedyś widzieli. Następnie podszedł bliżej.

– Dzień dobry – powiedział.

– Dzień dobry – odpowiedziałam, nieco zbyt cicho. – Trzeba uważać, ślisko tu dzisiaj.

– Wiem, sam przed chwilą o mało się nie wywróciłem. – Zaśmiał się. – Chyba oboje mamy słabość do miejsc, gdzie nikt już nie chodzi.

Uśmiechnęłam się niepewnie. Był wysoki, z lekko zmierzwionymi włosami i miał ten sam rodzaj spojrzenia, w którym kiedyś potrafiłam się zgubić. To było jak nagłe uderzenie serca po długiej ciszy.

– Zna pani te miejsca od dawna? – zapytał.

Od zawsze, odkąd pamiętam.

– To chyba ważne miejsce.

– Dla mnie – najważniejsze.

Milczeliśmy przez chwilę. 

– Prawdziwek, proszę spojrzeć.

– Piękny. – Kiedyś ktoś mi powiedział, że prawdziwe grzyby rosną tylko tam, gdzie ktoś zostawił kawałek serca.

– Mądrze powiedziane – odparł, a ja poczułam, że zapach jesieni nagle zmienił się w coś znajomego.

Nie wiedziałam jeszcze, kim był. Ale wiedziałam jedno: w tym lesie nic nigdy nie dzieje się przypadkiem.

Ponowne spotkanie wśród drzew

Spotkaliśmy się znowu kilka dni później. Nie wiem, czy to przypadek, czy las naprawdę lubi igrać z ludźmi, którzy myślą, że nad wszystkim panują. Szłam tą samą ścieżką, z koszykiem w dłoni, gdy znowu usłyszałam za sobą kroki.

– Proszę uważać, tu jest błoto – zawołał znajomy głos.

Odwróciłam się i uśmiechnęłam mimo woli.

– Pan znowu tutaj?

– A pani znowu się spieszy. – Uśmiechnął się szeroko. – Może to znak, że powinniśmy iść razem.

Zgodziłam się. Nie dlatego, że chciałam towarzystwa – raczej dlatego, że bałam się tego, co dzieje się ze mną, gdy patrzę w jego oczy.

– Jestem Szymon – powiedział po chwili. – Mieszkam niedaleko, przy starym młynie.

– Laura. – Skinęłam głową.

– Ładne imię. Trochę melancholijne. Pasuje do pani.

Szliśmy w ciszy, przerywanej tylko śpiewem ptaków i naszymi oddechami. Opowiadał o książkach, o górach, o tym, że jesień to jego ulubiona pora roku, bo ludzie wtedy są bardziej prawdziwi.

– Nie udają, że wszystko jest dobrze – dodał.

Patrzył na mnie chwilę, z tym półuśmiechem, który był tak niebezpiecznie znajomy. I wtedy poczułam, że coś się we mnie budzi – coś, co spało od wielu lat. Nie mogłam przestać o nim myśleć. Wieczorami, kiedy parzyłam herbatę i słuchałam stukania deszczu o parapet, jego twarz powracała do mnie jak echo. Czasem łapałam się na tym, że czekam, aż znów go spotkam. A przecież to było absurdalne – kobieta marząca o kimś, kogo ledwie zna. Las nas łączył. Spotykaliśmy się tam coraz częściej, niby przypadkiem, niby bez umawiania. Szymon przynosił termos z kawą, a ja jabłka z własnego ogrodu. 

Czas, by ruszyć dalej

Siedziałam przy oknie, patrząc na mokre od deszczu liście, które przyklejały się do szyby. Znów pomyślałam o Wiktorze. W sercu czułam coś, czego nie potrafiłam nazwać. Kiedy zamykam oczy, wciąż widzę tamtą jesień sprzed lat. Byłam zbyt młoda, żeby rozumieć, że pewne rzeczy nie trwają wiecznie. Wiktor pojawił się w moim życiu tak nagle, jak burza po upalnym dniu. Pomagał w gospodarstwie moich rodziców, bo przyjechał do naszej wsi z jakąś ekipą budowlaną. Miał uśmiech, który rozświetlał wszystko dookoła. Pamiętam, jak przyszedł pierwszy raz — z rozbitym kolanem. Podałam mu chustkę i zażartowałam, że prawdziwy mężczyzna się nie przewraca. A on odpowiedział:

– Czasem trzeba upaść, żeby mieć pretekst, by ktoś cię podniósł.

Śmiałam się wtedy, nie rozumiejąc, że te słowa zapamiętam na całe życie. Spędziliśmy razem jedno lato. Pachniało kurzem, skoszoną trawą i obietnicami. Mówił, że mnie kocha, że zabierze mnie do miasta, że wszystko się ułoży. A potem zniknął bez słowa, zostawiając mnie ze złamanym sercem.

Myślałam, że już nigdy nie poczuję tego samego. Ale teraz, gdy spotkałam w tym samym lesie Szymona, zrozumiałam, że to nie przypadek. To czas, bym zamknęła dawny rozdział i na nowo otworzyła się na to, co przyniesie los. Nie zastanawiając się dłużej, zarzuciłam na siebie szybko płaszcz i poszłam znowu  w to samo miejsce, pod ten sam dąb. Bo wiedziałam, że on tam będzie na mnie czekać.

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.

Laura, 35 lat