Kiedy miałam dwadzieścia sześć lat, ciotka Janina trafiła do szpitala z rozpoznaniem udaru. Mieszkała sama, dzieci nie miała, a jedyny żyjący brat – mój ojciec – już wtedy był po zawale i sam potrzebował stałej opieki. Nikt nie pytał mnie o zdanie i wszyscy uznali, że skoro jestem młoda, mieszkam w mieście i „mam najwięcej siły”, to właśnie ja powinnam się ciotką zająć. I tak zaczęło się moje nowe życie: między pracą, zakupami, apteką a przewijaniem dorosłej kobiety. Wszystko byłoby do zniesienia, ale nikt nie przewidział, że potrwa to ponad jedenaście lat. Myślałam, że chociaż dostanę za to po niej spadek, ale okazało się, że nic z tego.
Zaczęło się od jednego telefonu
Szykowałam się właśnie na kawę z koleżanką, gdy zadzwonił ojciec: – Asia, musisz pojechać do ciotki Janiny – powiedział bez żadnego „dzień dobry”. – Zawieźli ją do szpitala, podobno udar. Leży na neurologii w miejskim.
– Jak to, sama dzwoniła? – zapytałam zaskoczona, zdejmując płaszcz, który przed chwilą narzuciłam.
– Nie. Sąsiadka. Znalazła ją w kuchni, leżała na podłodze, nieprzytomna. To cud, że w ogóle jeszcze żyje.
Pojechałam. Widok ciotki w szpitalnym łóżku, z rurką w nosie i spojrzeniem pustym jak szyba, ścisnął mnie za gardło. Przez kolejne tygodnie kursowałam między pracą, szpitalem, a mieszkaniem ciotki, gdzie trzeba było wynieść śmieci, podlać kwiatki, zabrać pocztę. Później – kiedy wypisali ją do domu – to ja byłam tą, która miała się wszystkim zająć.
Ojciec tylko kiwał głową: – Zawsze byłaś jej ulubienicą. Nikt tak nie potrafił jej rozbawić jak ty. To naturalne, że teraz ty się nią zaopiekujesz.
Naturalne. To słowo przez kolejne lata będzie powracało jak bumerang. Jakby naturalne było, że rezygnuję z życia, związków, wakacji i snu, żeby dźwigać kogoś, kto nie może już nawet sam wstać z łóżka.
Moje życie kompletnie się zmieniło
Po wypisie ze szpitala ciotka Janina wróciła do swojego mieszkania, które od tamtej pory stało się moim drugim domem. Każdy poranek zaczynałam od sprawdzenia, czy wstała, czy zjadła śniadanie i czy zażyła leki. Musiałam ją ubierać, kąpać, karmić. Czasami mówiła rzeczy niezrozumiałe, rzucała pod nosem słowa, które były jak echo dawnych lat, a ja siedziałam obok, starając się wyłowić z nich choć jedno sensowne zdanie.
– Asia… jesteś pewna, że to dobrze, że tu jesteś? – pytała czasem z lekkim uśmiechem. – Nikt nie wziąłby mnie w obronę, a ty to robisz…
– Oczywiście, ciociu, nie zostawię cię samej – odpowiadałam, choć w środku czułam zmęczenie, którego nie dało się odrobić snem ani kawą.
Dom wypełnił się nowymi rytuałami: podawanie leków punktualnie, ustawianie poduszki pod plecami, podawanie wody w filiżance z uchem, które nie wyślizgnie się z ręki. Każdy dzień był podobny do poprzedniego, a mimo to nie mogłam pozwolić sobie na odpuszczenie. Praca, zakupy, gotowanie i sprzątanie – wszystko stało się moją codziennością, jakby mój własny świat został przesunięty na boczny tor.
Czasem, gdy wieczorem siadałam przy stole w kuchni, patrzyłam na ciotkę śpiącą w fotelu, i czułam mieszankę dumy i bezsilności. Duma, że mogę jej pomóc; bezsilność, że życie ucieka mi między palcami. Każde wyjście z domu, każda rozmowa z kimkolwiek innym była przerywana myślą: „Czy cioci wszystko w porządku?”.
Codzienność stała się powolna
Latami nikt nie pytał mnie, jak się czuję. Kiedy znajomi spotykali się na kawę, ja byłam w kuchni ciotki, przygotowując obiad albo segregując jej leki. Urlopy, weekendy, spontaniczne wyjścia – wszystko zniknęło z mojego życia. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz poczułam, że robię coś tylko dla siebie. Każde moje decyzje podporządkowane były jej potrzebom: jakie jedzenie kupić, jakie lekarstwa podać, czy dzień spędzić na spacerze, czy w domu przy fotelu.
Były też dni, kiedy wstawałam o piątej rano, żeby zdążyć z poranną gimnastyką, lekami i śniadaniem, zanim jeszcze wstaną sąsiedzi. Każdy gest był wyczerpujący, ale i satysfakcjonujący – ciotka uśmiechała się do mnie, choć jej oczy były zmęczone, a dłonie sine od choroby. Wiedziałam, że nikt nie widzi mojej pracy w codziennym milczeniu, nikt nie docenia dziesiątek drobnych czynności, które zapewniały jej komfort.
– Nie musisz tyle robić – mówiła czasem, kiedy patrzyła na mnie spod zmarszczonych brwi. – Ja i tak niczego nie pamiętam, a ty tracisz młodość.
– Nie szkodzi, ciociu. To moje zadanie – odpowiadałam automatycznie, choć w środku czułam żal, że moje życie utknęło w miejscu, którego nie mogłam zmienić.
Każdego wieczoru, gdy układałam ją do snu i wyłączałam światło, myślałam o tym, ile lat minęło, ile przyjaźni się rozpadło, ile planów nie zrealizowałam. Poświęcenia, których nikt nie widział, stawały się moim codziennym ciężarem, a mimo to nie umiałam sobie odmówić.
Poczułam jakąś zmianę
Pewnego popołudnia zauważyłam, że coś tu nie gra. Latami przyzwyczaiłam się do jej kaprysów i cichych pretensji, ale tego dnia spojrzała na mnie w sposób, który trudno było zinterpretować. Jej oczy, zwykle zmęczone i obojętne, były przenikliwe, a uśmiech – niepewny.
– Asia… a co będzie, jeśli mnie zabraknie? – spytała nagle. – Masz gdzieś swoje mieszkanie, prawda?
– Oczywiście, ciociu. Wszystko w porządku – wymamrotałam w końcu, próbując uśmiechnąć się lekko, choć serce waliło mi jak szalone.
Od tamtej chwili zaczęłam dostrzegać drobne zmiany w jej zachowaniu. Częściej pytała o moje plany, o znajomych, o życie, które prowadziłam poza jej drzwiami. Było w tym coś dziwnego – jakby chciała upewnić się, że moje życie nie zostało całkowicie podporządkowane jej potrzebom. Czasem zastanawiałam się, czy kiedykolwiek otrzymam od niej prawdziwe podziękowanie i czy kiedykolwiek zostawi mi coś w spadku.
Ciotka zmarła w cichy, zwyczajny poranek
Siedziała w fotelu przy oknie, owinięta w swój ulubiony szal. Wydawało się, że śpi, dopóki nie zauważyłam, że jej klatka piersiowa nie unosi się już przy oddechu. W tamtej chwili nie potrafiłam płakać. Była we mnie tylko pustka i zmęczenie – głęboka cisza po latach nieustannej troski.
Pogrzeb był skromny. Przyszło kilku dalszych krewnych, sąsiadki i mój ojciec, który trzymał mnie za rękę, jakby to ja potrzebowała opieki. Po wszystkim wróciłam do mieszkania ciotki. Usiadłam przy stole i czekałam na coś, co miało się wydarzyć: na informację o testamencie. Wiedziałam, że wszystko było spisane u notariusza.
– Pani Joanna? – odezwał się starszy mężczyzna, gdy przyszłam do kancelarii. – Proszę usiąść.
Rozłożył przed sobą plik kartek, poprawił okulary i zaczął czytać. Z każdą linijką moje serce biło szybciej. Mieszkanie, oszczędności, biżuteria… wszystko zapisała… fundacji dla samotnych seniorów. Ani słowa o mnie. Ani jednego zdania wdzięczności.
– To musi być pomyłka – powiedziałam, wpatrując się w kartkę, która nagle rozmyła się przed oczami. – Ja się nią opiekowałam przez jedenaście lat. Sama!
Notariusz tylko wzruszył ramionami. – Tak jest w testamencie, proszę pani.
Wyszłam na ulicę i przez chwilę nie wiedziałam, gdzie iść. Czułam się, jakby ktoś wymazał całe moje życie jednym podpisem. Nie chodziło nawet o pieniądze – o te nigdy nie prosiłam. Chodziło o to, że w oczach ciotki byłam nikim. Stałam wtedy długo przed jej domem, patrząc w okna, za którymi przez tyle lat toczyło się nasze wspólne życie. I nie mogłam zrozumieć, jak można tak po prostu wymazać człowieka, który oddał ci wszystko, co miał.
Przez kilka tygodni chodziłam jak cień
W każdym kącie mieszkania, w każdym przedmiocie czułam jej obecność i jednocześnie jej brak. Herbaty, które parzyłam codziennie rano, nie miał już komu podawać. Leków nie trzeba było segregować, a łóżko, które układałam co wieczór, stało puste i zimne. Cisza była o wiele głośniejsza niż wszystkie lata opieki.
Z czasem pojawiło się przygnębienie mieszane z goryczą. Zrozumiałam, że nie wszystko, co dajemy, wraca – przynajmniej nie w formie, jakiej się spodziewamy. Moje lata poświęcenia, bezsenne noce i wyrzeczenia nie zostały w żaden sposób dostrzeżone ani docenione. Ani jedno słowo podziękowania.
Nie mogłam się jednak całkiem poddać. Przez lata opieki nauczyłam się cierpliwości, empatii i wytrwałości. Teraz te cechy miały być dla mnie samej, a nie dla kogoś, kto nie potrafił ich docenić. Zaczęłam powoli odbudowywać swoje życie: wróciłam do pracy, nawiązałam kontakt z dawno niewidzianymi znajomymi, zapisałam się na kursy, o których zawsze marzyłam, a na które nie było wcześniej czasu.
Choć ból i poczucie zdrady pozostały, zrozumiałam jedną rzecz: moje poświęcenie nie poszło na marne, jeśli nauczyło mnie, kim naprawdę jestem. Nie mogłam zmienić testamentu ani uczuć ciotki, ale mogłam odzyskać siebie. I w tym małym, osobistym zwycięstwie znalazłam początek czegoś nowego – życia, które nie jest podporządkowane innym, lecz mnie samej.
Joanna, 38 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż na 10. rocznicę ślubu przeszedł samego siebie. Zamiast luksusowych perfum dostałam 3 pary skarpet”
- „W naszym małżeństwie było o 1 osobę za dużo. To, co zrobił mi mój mąż, było gorsze niż zdrada z kochanką”
- „Teść zawsze traktował mnie jak intruza. Na weselu pokazał dosadnie, gdzie w tej rodzinie jest moje miejsce”









