Pamiętam, jak kiedyś potrafiłam przez dziesięć minut stać przy sklepowej półce i liczyć, czy wystarczy mi na mleko, czy lepiej wziąć margarynę. I to nie dlatego, że byłam niezdecydowana. Po prostu wszystko trzeba było przeliczyć. Każdą złotówkę. Każdy paragon. Każdą zachciankę rozważyć trzy razy, zanim w ogóle się o niej pomyślało. „Może za miesiąc” – to była moja odpowiedź na wszystko. Nowe buty? Może za miesiąc. Kino? Może za miesiąc. Fryzjer? No, chyba że sama nożyczkami przy lustrze, to wtedy od razu. Ale żeby tak po prostu – usiąść w kawiarni, zamówić sobie coś z bitą śmietaną i nie patrzeć na zegarek ani na portfel? Marzenie. Śmieszne z dzisiejszej perspektywy, ale wtedy nie było w tym nic zabawnego.
Zawsze najpierw dzieci. Ich potrzeby, ich rzeczy, ich zachcianki. A jak coś zostało – a najczęściej nie zostawało – to może i sobie można było pozwolić na nową bluzkę. Z przeceny. W jakimś bury kolorze, bo inne już wykupione. Człowiek się uczy, że musi być twardy. Że nie ma co narzekać. Że życie to nie bajka. I że przyjemności są dla tych, co mają czas i pieniądze. A potem nagle... coś się zmienia. Nie wiadomo kiedy. Nie wiadomo dlaczego. Może po prostu przychodzi taki moment, że zaczynasz się zastanawiać — a może teraz ja?.
I wtedy już nic nie jest takie jak dawniej.
Szkoda mi tylko tych lat, kiedy wszystko liczyłam
– Co to za impreza, że cię od rana nie było? – zapytała Halina, kiedy z trzaskiem otworzyłam drzwi do klatki.
– A co, zegarek w twoim bloku przestał działać? – uśmiechnęłam się i strzepałam z ramienia niewidzialny pyłek. – Byłam na paznokciach.
– Ty? Na paznokciach? – Halina uniosła brwi tak wysoko, że aż jej grzywka się podniosła.
– A czemu nie? – Odsunęłam kurtkę i pokazałam dłonie. Malinowy, połyskliwy lakier. Z drobinkami. – Ładnie, prawda?
– No... ładnie – przyznała niechętnie. – Ale ty przecież zawsze mówiłaś, że to fanaberia.
– Może i mówiłam. Ale zmądrzałam.
Winda zjechała, drzwi się otworzyły, a my weszłyśmy do środka. Halina wciąż nie mogła oderwać wzroku od moich dłoni.
– I jeszcze te koncerty... Cały tydzień gdzieś cię nosi – mruknęła, wciskając przycisk.
– To nie moja wina, że puszczają muzykę dla ludzi po siedemdziesiątce. – Zaśmiałam się. – Nawet wodzirej nas już poznaje z imienia.
– Nie szkoda ci pieniędzy?
– Nie. Szkoda mi tylko tych lat, kiedy wszystko liczyłam, a i tak nie starczało. Teraz mi starcza. I zamierzam to wykorzystać.
Winda ruszyła w górę. Halina milczała przez chwilę, w końcu spytała cicho:
– Myślisz, że to tak po prostu można?
– A jak inaczej? – spojrzałam na nią z boku. – Życie nie pyta, czy możesz. Albo bierzesz, co dają, albo znowu zostajesz z niczym.
Wysiadłyśmy. Halina została pod swoimi drzwiami, a ja ruszyłam dalej – z paznokciami błyszczącymi jakby były zrobione ze słońca.
Co ludzie powiedzą?
– Mamo, ty chyba żartujesz… – powiedziała Magda, patrząc na mnie, jakbym właśnie zapisała się do cyrku. – Ty byłaś na koncercie? Sama?
– Sama nie. Z Kryśką. – odpowiedziałam spokojnie, odkładając zakupy na blat.
– Ale przecież ty nawet nie lubisz tłumów!
– Nie lubię też jesieni, a jednak jakoś przeżywam tę słotę co roku – rzuciłam.
Magda westchnęła i spojrzała na mnie z tą swoją miną.
– A nie lepiej byłoby te pieniądze odkładać? Dla wnuków? Albo na czarną godzinę?
– Czarna godzina już była, kochanie. Przez jakieś trzydzieści lat. Teraz mam zamiar żyć w kolorze – odparłam z uśmiechem i sięgnęłam po śliwki.
– Mamo, ja nie mówię, żebyś nic nie robiła… Ale paznokcie co trzy tygodnie? Co ludzie powiedzą?
– O, a to dopiero – parsknęłam śmiechem. – A co ludzie mówili, jak chodziłam w rozdeptanych kapciach i z siatami z taniego marketu? Jakoś nikt nie wzdychał z uznaniem.
Magda zamknęła zmywarkę z trzaskiem. Chwilę milczała, potem usiadła i spojrzała na mnie inaczej. Ciszej.
– Po prostu… nigdy cię takiej nie znałam.
– Może pora poznać.
– A co jeszcze planujesz?
– Mam listę. Manicure, koncert, teatr, masaż, weekend w sanatorium, może jakiś romans – dodałam, patrząc na nią z rozbawieniem.
– Mamo! – wybuchnęła śmiechem. – Ty jesteś niemożliwa.
– Możliwe, skarbie. Tylko przez lata nikt mi nie dał szansy być.
Gdybym wiedziała, że tak smakuje wolność
– No cześć, ty nasza gwiazdo estrady! – zawołała Krysia, machając do mnie przez salę.
– A ty znów pierwsza do tańca, co? – odpowiedziałam, podchodząc do stolika. – Nie da się ciebie przegonić.
– Jeszcze nie teraz. Ale jak cię zobaczyłam w tej czerwonej sukience ostatnio, to już wiem, że masz zamiar mnie zdetronizować – Krysia poruszyła brwiami i upiła łyk wina.
Usiadłam i rozejrzałam się po sali. Tłum, głośna muzyka, światła. Średnia wieku – 65 plus. I wszyscy jakby odmłodnieli o dwadzieścia lat.
– Długo się wahałam, czy w ogóle tu przyjść – przyznałam, poprawiając naszyjnik. – Kiedyś bym stwierdziła, że to nie dla mnie. Że głupio, że wstyd.
– A teraz?
– A teraz mi głupio, że tyle razy odmówiłam sobie czegoś, co mogło dać mi odrobinę radości.
– No właśnie! – Krysia klasnęła w dłonie. – Widzisz tamtą z turkusem na głowie? Ma osiemdziesiąt trzy lata. I nie opuściła ani jednego tańca. To jest duch!
Z głośników poleciał klasyk. Jakiś stary przebój, który znałam na pamięć. Nogi same rwały się na parkiet.
– Idziemy?
– Niech mnie tylko ktoś spróbuje powstrzymać – powiedziałam, chwytając Krysię pod ramię.
Na parkiecie zapomniałam o wszystkim. O metryce, rachunkach, bólu kolan. Liczyła się tylko muzyka, światła i to, że wreszcie pozwoliłam sobie żyć.
– Wiesz co? – krzyknęłam Krysi do ucha. – Gdybym wiedziała, że tak smakuje wolność, zaczęłabym wcześniej!
Pani to się nie starzeje
– Dzień dobry, pani Irenko! Jak pazurki, trzymają się? – zagadnęła Dominika, moja kosmetyczka, kiedy tylko usiadłam na fotelu.
– Trzymają się lepiej niż moje biodro po tańcach z soboty – zażartowałam, wyciągając dłonie w jej stronę. – Ale czego się nie robi dla dobrego obrotu na parkiecie, prawda?
– Oj, pani to się nie starzeje, tylko nabiera charakteru – zaśmiała się, zakładając rękawiczki. Dużo do mnie przychodzi klientek w podobnym wieku, ale żadna nie cieszy się życiem tak jak pani.
– Bo one wciąż myślą, że wszystko, co miłe, to grzech albo wstyd. A ja po prostu przestałam się bać.
– Czego?
– Że ktoś coś powie. Że nie wypada. Że "na starość to już tylko robótki i kołdra". Guzik prawda.
Dominika parsknęła śmiechem, a ja w tym czasie wyciągnęłam telefon i pokazałam jej zdjęcie z koncertu.
– O rany! To pani?! Z tym perkusistą?!
– A kto! Uśmiechnął się do mnie i zapytał, czy mam ochotę zatańczyć. Miałam. I zatańczyłam. Takie rzeczy się po prostu robi.
Ty nigdy taka nie byłaś
– Mama? – głos Michała przez telefon był zaskakująco napięty. – Ty byłaś dzisiaj w centrum handlowym?
– Byłam. A co, monitoring mnie nagrał?
– Spotkała cię znajoma. Mówiła, że stałaś w kolejce do jakiegoś salonu kosmetycznego. I że miałaś… – zawahał się – różowy szal i kolczyki w kształcie gitar.
– No i? – zapytałam spokojnie, zanurzając łyżeczkę w serniku.
– I czy wszystko w porządku?
– Z sernikiem? Pycha. Z gitarami – też. Z mamą? Najlepiej od lat.
– Mamo, po prostu... Ty nigdy taka nie byłaś.
– Bo ty mnie nigdy nie pytałeś, jaka jestem. Zawsze byłam „mama, zrób”, „mama, daj”, „mama, nie teraz”.
– Nie wiedziałem, że tak to widzisz.
– A jak miałam to widzieć, Michał? Jak poświęcałam życie, żebyście mieli wszystko, a teraz, jak zakładam kolczyki i robię paznokcie, to już się martwisz?
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Ja nie chcę cię oceniać, naprawdę. Po prostu… trochę mnie to zaskoczyło. Ty zawsze byłaś taka… praktyczna.
– Nadal jestem. Tyle że teraz praktykuję szczęście.
Michał westchnął, a potem zapytał znacznie ciszej:
– A może… spotkamy się w niedzielę? Przyniosę ci ten album ze zdjęciami. Może razem popatrzymy?
– Bardzo chętnie. Tylko uprzedź, że o piętnastej wychodzę na tango.
– Na co?!
– Na tango, synku. A co, myślałeś, że na emeryturze tylko sudoku i rosół?
Wreszcie jestem sobą
– I jak było na kursie tanga? – zapytała moja przyjaciółka Halina, kiedy któregoś dnia wpadłam do niej w odwiedziny.
– Było wspaniale, nie wiedziałam, że nauka tego tańca może aż tak cię wciągnąć – mówiłam podekscytowana.
Halina nalała nam herbaty. Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy, jakby to było najnormalniejsze na świecie – dwie kobiety po siedemdziesiątce, gadające o tangu, paznokciach i koncertach.
– Zastanawiam się, jak to się stało, że tak zmieniłaś podejście do wszystkiego – powiedziała.
– Po prostu któregoś dnia obudziłam się i pomyślałam: „A może to już czas przestać być tylko matką, wdową, sąsiadką?” Wreszcie jestem sobą. Po raz pierwszy od dawna.
– No to może i ja pójdę na te paznokcie?
– Pójdź. Ale najpierw łyk herbaty. Za nas. Za te wszystkie lata, które minęły. I za te, które jeszcze mamy.
Uśmiechnęłam się. Niewiele potrzeba, żeby człowiek przypomniał sobie, że ma prawo do wszystkiego. Do kolczyków. Do śmiechu. Do wolności. Do życia.
Irena, 73 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Byłam taką zrzędą, więc nie zdziwiłam się, że dzieci mnie nie chcą. Po 1 dniu w domu starców nauczyłam się pokory”
- „Mąż całymi dniami gapi się w telewizor, a spaceruje tylko do lodówki. Nie tak wyobrażałam sobie naszą jesień życia”
- „Całe życie byłam rozsądna, aż w końcu na stare lata powiedziałam dość. Nie sądziłam, że wolność ma swoją cenę”





