Zawsze lubiłam mieć kontrolę. Nie ludzi – sytuację. Cyfry, wykresy, daty przelewów. Domowy budżet od lat prowadziłam z taką precyzją, jakby to była korporacja. Rachunki, rata kredytu, przedszkole – wszystko wychodziło z jednego konta. Tego, na które wpływała pensja Juliana. Ja swoją odkładałam. Co miesiąc, systematycznie. Dla spokoju. Dla równowagi. Julian nigdy nie pytał. Prawdę mówiąc, nigdy się tym nie interesował.
– Ty wszystko ogarniasz lepiej ode mnie – powtarzał, podając mi kartę, jakby przekazywał pałeczkę w sztafecie życia.
Było to dla nas naturalne. Do momentu, kiedy coś zaczęło się psuć. Któregoś dnia siedziałam z przyjaciółką w kawiarni.
– Masz tam już odłożoną niezłą sumkę, co? – Sylwia uśmiechnęła się, mieszając kawę.
– To nie o to chodzi – odpowiedziałam sztywno. – Po prostu... wolę być przygotowana.
– Na co? – dopytała z uniesioną brwią. – Na jego odejście?
Wzruszyłam ramionami. Nie, na życie. Na rozsypkę. Na to, co nieprzewidywalne. Bo ja w przeciwieństwie do Juliana nie wierzę w „będzie dobrze”.
Jeszcze nie teraz
Zaczęło się od drobiazgów. Zamyślenie przy śniadaniu, dłubanie widelcem w makaronie, odkładanie telefonu ekranem do dołu. Nie miałam do tego cierpliwości.
– Co się dzieje? – zapytałam w końcu.
– Nie wiem... – wzruszył ramionami. – Chyba potrzebuję zmiany... – zawiesił głos.
Usiadł naprzeciwko mnie w kuchni. Bez słowa. Miał na sobie tę szarą bluzę, której nienawidziłam – rozciągniętą, spraną, zbyt luźną. Czułam, że coś się wydarzy, zanim jeszcze się odezwał.
– Tamara, ja… chyba potrzebuję się wyprowadzić. Na jakiś czas.
Nie zapłakałam. Nie zamarłam. Wypiłam łyk herbaty.
– Rozumiem. W takim razie… koniec.
Zamilkł. Jakby nie tego się spodziewał.
– To wszystko? – zapytał z niedowierzaniem.
– A co mam powiedzieć? Że nie dam sobie rady? Że cię błagam, żebyś został?
Pokręcił głową. Wyglądał, jakby mu się świat zatrzymał.
– Myślałem, że… zawalczysz. Że może… ci zależy. Że beze mnie sobie nie poradzisz.
– Julian – odparłam cicho. – Zrobiłam wszystko, co mogłam. Ty odchodzisz. A ja? Ja zawsze mam plan B.
Nie odpowiedział. Spakował torbę, szybko. Wyszedł, zanim dzieci wróciły z zajęć. Usiadłam na jego miejscu przy stole. Patrzyłam na zgaszoną świeczkę w kuchni. Zimny wosk na talerzyku. To wszystko. Żadnej burzy. Żadnych krzyków. Tylko zimna logika. Na koncie miałam wystarczająco. Na miesiące. Może i lata. Ale po raz pierwszy nie wiedziałam, co będzie jutro. I może właśnie to mnie najbardziej zaskoczyło.
Zrobiłam, co musiałam
Spotkaliśmy się w kawiarni niedaleko mojej pracy. Mój brat Konrad nie był typem, który owija w bawełnę.
– Julian się wyprowadził – powiedziałam, zanim zdążył zapytać.
– Wiem. Matka nie mogła się powstrzymać. Ale z tego co wiem, nie żałujesz, co?
Zamilkłam. Poprawiłam mankiet koszuli, jakbym miała czas i przestrzeń, żeby to robić.
– Zrobiłam, co musiałam. Nie było sensu go zatrzymywać na siłę. I tak się oddalał.
Konrad uniósł brew.
– Ty nie jesteś zimna. Ty jesteś wyrachowana i boisz się to przyznać. On był ci potrzebny tylko jako jeden z elementów układu.
– Nieprawda. Był ojcem moich dzieci. Partnerem. Ja tylko chciałam zabezpieczenia – powiedziałam cicho.
Spojrzałam przez okno. Ulica była zatłoczona. Ludzie mijali się w biegu, obojętni na siebie.
– Ty zawsze tylko kalkulowałaś. Przestań udawać, że to było „dla dobra rodziny”.
Nie miałam riposty. Nie tym razem.
Może to nie on zawiódł
Jest cicho. Nie ma dźwięku klucza w zamku, nie ma stukania kubka o blat. Nie ma jego kroków na korytarzu. Tylko cisza. Dzieci są u mojej mamy. Po raz pierwszy od lat zostałam w domu sama na noc. Nie muszę z nikim rozmawiać. Nie muszę się uśmiechać. Nie muszę nic. W lodówce wszystko poukładane. W portfelu porządek. W komputerze budżet zaktualizowany. Mam pieniądze, stabilizację, spokój. I nic więcej.
Nie sądziłam, że aż tak to poczuję. Myślałam, że wystarczy mi świadomość, że dam sobie radę. Bo przecież o to chodziło, prawda? Żeby być gotową. Na wszystko.
A jednak... Jest coś niepoliczalnego. Coś, czego nie uwzględniłam w tabelkach. Coś, co wylewa się między wierszami moich planów – i pachnie jego perfumami, brzmi jak jego śmiech, wygląda jak jego nieogolony podbródek o poranku. Nie odezwałam się do niego. On też milczy. I to milczenie wcale nie jest lekkie. Wisi w powietrzu jak kurz na firance, jak coś, co niby nieistotne – a przesłania wszystko.
Może to nie on zawiódł. Może to ja traktowałam nasz związek tylko jako układ. Czasem myślę, że nie popełniłam błędu. Że zrobiłam to, co każda rozsądna kobieta powinna zrobić: zabezpieczyłam się. Chciałam do niego napisać, ale się powstrzymałam. Nie dlatego, że jestem dumna. Po prostu... nie wiem, co miałabym powiedzieć. „Wróć, bo jest mi pusto?” To nie brzmi jak coś, co powiedziałabym ja. Ja, która zawsze wie, co robić. Która ma plan A, B, C.
Ludzie mówią, że pieniądze szczęścia nie dają. Ale dają spokój. A spokój to więcej niż szczęście. Przynajmniej tak myślałam. Dziś siedzę sama przy kuchennym stole i chociaż mam pełne konto, czuję się, jakbym nie miała w życiu nic. 
Tamara, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Byliśmy z mężem partnerami w życiu i biznesie. Gdy odkryłam, że ma kochankę, obiecałam, że puszczę go w skarpetkach”
 - „Mąż wydaje kasę lekką ręką, a mi wypomina każdy grosz. Jeszcze ma czelność pytać, gdzie się podziały nasze pieniądze”
 - „Przez lata odkładałam grosz do grosza na własne 4 kąty. Mąż za moimi plecami oddał wszystkie pieniądze teściowi”
 
 








