Nie sądziłam, że to się tak rozsypie. Że coś, co budowaliśmy razem z takim przekonaniem, tak po cichu zacznie się rozłazić w szwach. Decyzja, że Wiktor zostanie w domu z naszą córeczką, była wspólna. Naturalna. Nawet trochę odważna - wiedzieliśmy, że dla wielu będzie niezrozumiała. Ale nam się wydawała piękna. Wiktor był czułym, troskliwym ojcem. Od początku. Kiedy patrzyłam, z jakim zaangażowaniem opiekuje się naszą córeczką, miałam łzy w oczach.
Byłam z niego dumna. Opowiadałam o nim wszystkim – koleżankom, mamie, nawet sąsiadce z góry. I naprawdę myślałam, że nic tego nie zmieni.
Ale od pewnego czasu... on gaśnie. Nie wiem, kiedy to się zaczęło. Może wtedy, gdy jego ojciec odwiedził nas na chwilę. Może wcześniej. Z początku nie zwróciłam uwagi. Myślałam: zmęczony, niewyspany, to przecież normalne przy niemowlaku. Ale to nie było zwykłe zmęczenie. To było coś głębszego.
Nie mówi już tyle, co kiedyś. Rzadziej się uśmiecha. Jest obok, ale jakby go nie było. A ja – choć bardzo się staram – coraz mniej wiem, jak do niego trafić. I coraz częściej łapię się na tym, że patrzę na niego inaczej. Z żalem. Czasem ze złością. Czasem... z obojętnością. To mnie przeraża najbardziej.
Może to był głupi pomysł
Byłam w sypialni, kiedy usłyszałam, że Wiktor odebrał telefon. Po głosie poznałam, kto dzwoni. Jego ojciec zawsze mówił głośno, jakby musiał przebić się przez pół świata, żeby ktoś go usłyszał. Usłyszałam też śmiech – taki kpiący, krótki, ten, którego Wiktor nigdy nie potrafił znieść. Potem już tylko strzępy zdań, bo Wiktor wyszedł do kuchni. Z początku nie zwróciłam uwagi. Przebrałam małą, położyłam ją z powrotem do łóżeczka, przyciszyłam szumy. Ale kiedy wrócił, zobaczyłam w jego twarzy coś, czego nie umiałam nazwać. Nie był ani zły, ani smutny. Wyglądał, jakby po prostu zrezygnował. Zapytałam, kto dzwonił, choć przecież wiedziałam. Wzruszył ramionami.
– Ojciec – powiedział tylko, jakby to miało wszystko wyjaśnić.
Dopiero wieczorem, kiedy mała zasnęła, usiedliśmy razem w kuchni. Przez dłuższą chwilę nikt się nie odzywał. Miałam ochotę zapytać wprost, ale coś mnie powstrzymało. To on zaczął.
– Może ja jednak wrócę do pracy – rzucił cicho, patrząc gdzieś w bok. – Może to był głupi pomysł.
Odłożyłam kubek, choć już dawno wypiłam herbatę. W gardle zrobiło mi się sucho.
– Dlaczego? – zapytałam.
Nie odpowiedział od razu. Dopiero po chwili powiedział półgłosem:
– Ojciec powiedział, że... że ja chyba całkiem zgłupiałem. Że dziecko będę niańczył, a kto będzie zarabiał. Że taki facet to nie facet.
Słuchałam, nie przerywając. Wiktor siedział zgarbiony, bawił się łyżeczką, jakby nie mógł znaleźć dla rąk spokojnego miejsca. Nie patrzył na mnie ani razu. Wiedziałam, że to nie chodzi tylko o tę jedną rozmowę. Chodziło o wszystko, co się przez nią w nim uruchomiło. O to, że ktoś – kto powinien być dla niego wsparciem – zakpił z jego wyboru, tak samo jak kiedyś z każdej innej decyzji.
Chcesz teraz słuchać jego?
Nie wytrzymałam. Kiedy Wiktor kolejny raz powtórzył, że może jego ojciec miał rację, poczułam, jak w środku się gotuję. Przez kilka dni próbowałam rozmawiać spokojnie. Odsuwałam od siebie myśl, że to się może wymknąć spod kontroli. Ale tej nocy po prostu nie umiałam już milczeć.
– On cię nigdy nie wspierał – powiedziałam prosto z mostu. – Nigdy nie był ojcem. A ty chcesz teraz słuchać jego?
Wiktor uniósł wzrok, jakby go zaskoczyły moje słowa.
– Ale może on ma rację. Może ja się nie nadaję... – powiedział cicho.
– Naprawdę? Masz wątpliwości, bo komuś coś się nie podoba? – w moim głosie była złość, której nie umiałam już schować.
– Ja tylko...
– Wiesz, co jest najgorsze? – przerwałam mu, zanim zdążył cokolwiek dodać. – Że ja cię nie poznaję. Ty zawsze miałeś jaja. A teraz?
Zamilkł. Patrzył na mnie, jakby nie wiedział, kim jestem. Ale ja czułam się podobnie. Jakbym nagle rozmawiała z kimś obcym. Kimś, kto od kilku tygodni powoli znikał, aż został tylko jego cień.
– Myślałam, że jesteśmy razem w tej decyzji – dodałam już ciszej. – A teraz mam wrażenie, że stoisz po tamtej stronie. Po jego stronie. Jakby to on
miał rację, a nie my.
– Ja po prostu nie wiem, co robić – powiedział. – Czuję się jak idiota. Nic nie wychodzi tak, jak miało być.
Chciałam coś powiedzieć, ale nie znalazłam słów. Stałam przez chwilę przy stole, patrząc na jego ręce, które nerwowo obracały korek od butelki. Potem odwróciłam się i wyszłam z kuchni. Nie trzasnęłam drzwiami. Nie płakałam. Tylko zamknęłam się w sypialni i przez kilka minut patrzyłam w sufit. Wiedziałam, że tego wieczoru nie będzie już dalszej rozmowy.
Może to jednak nie dla mnie
Z dnia na dzień Wiktor stawał się coraz bardziej nieobecny. Był przy nas fizycznie – wciąż wstawał do małej, karmił ją butelką, ale robił to tak, jakby wykonywał listę zadań zleconą przez kogoś innego. Bez słowa. Bez spojrzenia. Bez uśmiechu. Zauważyłam też, że coraz częściej wychodził z domu. Mówił, że idzie na spacer. Z początku nawet się cieszyłam – myślałam, że może potrzebuje przewietrzyć głowę. Ale te spacery stawały się coraz dłuższe, coraz mniej konkretne. Wracał zamyślony, nie tłumaczył się, a ja nie pytałam. Pewnego wieczora, kiedy już położyłam małą spać i wyszłam z sypialni, usłyszałam cichy głos z kuchni. Zatrzymałam się na schodach. Wiktor rozmawiał przez telefon. Nie wiedział, że go słyszę.
– Nie wiem, stary... czuję się jak... jakbym stracił grunt. Jakby wszystko, co robię, było nie tak – mówił szeptem. – Maria się na mnie wkurza. Ojciec uważa, że jestem miękki.
Milczenie. Potem kolejny szept.
– Nie wiem, czy dam radę tak dalej. Może to jednak nie dla mnie. Może oni wszyscy mają rację.
Zeszłam niżej i stanęłam w drzwiach kuchni. Spojrzał na mnie zaskoczony. Nie miał już czasu na udawanie. Rozłączył się bez słowa.
– Nie poznaję cię – powiedziałam. – Ty miałeś być ojcem, jakiego sam nigdy nie miałeś. Miałeś pokazać, że można inaczej.
Nie odpowiedział. Siedział przy stole, zgarbiony, jakby bał się, że zaraz znów powiem coś, co go zaboli. Ale nie mogłam milczeć.
– A ty co? Uciekasz?
Podniósł wzrok. Było w nim coś, czego nie umiałam zinterpretować. Zmęczenie. Wstyd. Może smutek. Ale nie znalazłam w nim nic, co przypominałoby mi mężczyznę, z którym kiedyś planowałam rodzinę. Nie powiedział nic. A ja pierwszy raz pomyślałam, że może to naprawdę koniec.
Czy ty w ogóle jeszcze jesteś ze mną?
Byliśmy razem prawie siedem lat. Przez większość tego czasu Wiktor był człowiekiem, przy którym czułam się bezpieczna. Może nie był wylewny, ale zawsze obecny. Słuchał, kiedy mówiłam. Potrafił powiedzieć „przepraszam”, gdy zawalił. Kiedyś zalał kuchnię, bo zapomniał zakręcić kran – pół wieczoru zbierał wodę ręcznikami, a potem patrzył na mnie i powiedział: „Wiem, że jestem durny, ale przynajmniej nie uciekam”. Teraz uciekał. I to mnie bolało najbardziej.
Zaczęłam go porównywać z własnym ojcem. Nie chciałam tego robić, ale skojarzenie przyszło samo. Mój ojciec też był obecny ciałem, a duchem gdzieś indziej. Nigdy nie podniósł głosu, ale przez całe dzieciństwo pamiętam, jak mama próbowała wyciągnąć z niego choć kilka słów, a on tylko kiwał głową, uciekał do piwnicy, do samochodu. W końcu wyprowadził się bez słowa. Po prostu przestał wracać. Nie chciałam mieć takiego mężczyzny w swoim domu. Tym bardziej przy naszym dziecku. Któregoś popołudnia, kiedy mała spała, zapytałam Wiktora wprost:
– Czy ty w ogóle jeszcze jesteś ze mną?
Spojrzał na mnie, jakby nie zrozumiał pytania. Ale widziałam, że doskonale wie, o co chodzi.
– Nie wiem, co się ze mną dzieje – powiedział cicho. – Chciałem być kimś lepszym. Ale może nie potrafię.
– Więc może lepiej, żebyś naprawdę wrócił do pracy – powiedziałam. – I przestał udawać.
Nie odpowiedział. Wpatrywał się w stół tak długo, jakby liczył słoje w drewnie. Wyszłam z kuchni, nie czekając na jego ruch. Tego wieczoru zrozumiałam, że nie mam już siły go ratować. Wiktor wrócił do pracy. Oficjalnie wszystko miało być dobrze. W praktyce – było ciszej niż kiedykolwiek. Wychodził rano, wracał wieczorem, siadał przy stole, jadł, odkładał talerz i patrzył w ścianę. Nie było kłótni, ale nie było też niczego innego. Jakby między nami zapadła zasada: nie ruszajmy tego, co jeszcze się trzyma. Ja zostałam z małą. Z każdym dniem czułam, że robię wszystko sama. On przychodził, witał się z dzieckiem na chwilę i wracał do swoich zajęć. Spotkałam się z przyjaciółką. Siedziałyśmy w kawiarni, a ja wyrzuciłam z siebie wszystko.
– Chciałam, żeby był obecnym ojcem – powiedziałam. – A teraz mam w domu kogoś, kto tylko siedzi i udaje, że wszystko jest w porządku.
Nie wiedziałam, czy to jeszcze miłość, czy już tylko wspólne mieszkanie. Wieczorem stałam w drzwiach pokoju dziecka. Spojrzałam na zdjęcie Wiktora z naszą maleńką córką, które stało na komodzie. Ale ja wiedziałam. Wiedziałam, że to tylko obrazek. Fasada, za którą nic nie ma. Może jeszcze coś się da naprawić. A może nie.
Maria, 31 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Od lat zajmuję się domem i wszystko jest na mojej głowie. Mąż myśli, że skoro nie pracuję, to tylko siedzę i pachnę”
- „Poświęciłam karierę dla rodziny, ale nikt tego nie docenił. Z dnia na dzień coraz bardziej czułam, że znikam”
- „Cieszyłem się, że mam zaradną żonę, a potem gorzko pożałowałem. Ona decyduje o wszystkim, a ja czuję się jak dziecko”









