Nie planowałam już miłości. Miałam siedemdziesiąt dwa lata, byłam wdową od piętnastu i znałam samotność jak własną kieszeń. Ranki miałam poukładane: herbata w kubku z odpryśniętym uchem, krzyżówka, wiadomości o siódmej, a potem spacer do parku, gdzie znałam każdą ławkę i każdy skrzypiący kosz na śmieci. Życie toczyło się powoli, bez niespodzianek. I bez bliskości. Czasem dzwoniła Milena, moja córka. Wnuki wpadły raz na jakiś czas, ale one już żyły w swoim świecie. Czułam się jak przezroczysta. Nawet w sklepie kasjerki mówiły do mnie „babciu”, choć nigdy się nie przedstawiałam. Przestałam być kobietą – stałam się kimś starszym, kimś z boku. Kimś, kto nie zakochuje się już. A potem pojawił się Edward.
Poznaliśmy się w klubie seniora. Miałam nie iść, ale pani Wiesia z naprzeciwka uparła się, że „człowiek musi się czasem rozerwać”. Edward od razu wyróżniał się z tłumu. Dobrze ubrany, z klasą, pachniał wodą kolońską, nie starością. Rozmawiał jak ktoś, kto naprawdę chce słuchać. Miał ciepłe dłonie i uśmiech, który rozpuszczał mi serce. Zaczęłam się dla niego malować. Czekać na SMS-y. Czułam się... zauważona. Milena mówiła: – Mamo, aż promieniejesz. A ja myślałam: „Może jeszcze nie wszystko przede mną”. Nie wiedziałam tylko, że dla niektórych miłość to po prostu dobry interes.
On sprawia, że znowu czuję się potrzebna
– Zrobiłem dziś dla nas gulasz, taki jak moja świętej pamięci Wanda robiła – powiedział Edward, stawiając przede mną talerz. – Ale twoja marchewka byłaby lepsza, wiesz?
– Może kiedyś ci zrobię – uśmiechnęłam się i aż mi policzki zapiekły.
To był któryś z naszych wspólnych wieczorów. Siadaliśmy wtedy przy jego stole – haftowana serweta, stare radio grające cicho w tle – i rozmawialiśmy godzinami. O młodości. O tym, jak się żyło kiedyś. On wspominał Wandę z czułością, ale nie z bólem. Ja opowiadałam o Władku, moim mężu. I jakoś tak... nie bolało. Jakbyśmy oboje wiedzieli, że zrobiliśmy miejsce dla kogoś nowego.
– Mamo, ty jesteś inna. Nigdy nie widziałam cię tak uśmiechniętej - mówiła Milena zachwycona.
A ja jej na to: – On sprawia, że znowu czuję się potrzebna.
Wieczorami przyłapywałam się na tym, że poprawiam włosy przed lustrem. Przeglądałam stare sukienki i zastanawiałam się, w której wyglądam młodziej. Może to śmieszne w moim wieku... Ale Edward dawał mi poczucie, że znowu jestem kobietą. Że jestem kimś więcej niż tylko „babcią Leokadią”. Zaczęłam myśleć o ślubie. Po co zwlekać? W tym wieku nie chodzi o czekanie. Chodzi o to, żeby nie umierać samotnie.
Mam 72 lata. Wiem, co robię
Milena przyszła jak co niedzielę, z sernikiem i nowym lakierem na paznokciach, który zawsze musiała mi pokazać.
– Wiktor był dziś u nas – rzuciła mimochodem, siadając przy stole. – Rozmawialiśmy trochę… O różnych sprawach.
– O jakich? – spytałam, sięgając po talerzyki. Czułam, że coś wisi w powietrzu.
– Mamo… – zaczęła ostrożnie. – A Edward mówił ci coś o swojej emeryturze?
– Co ma do tego jego emerytura?
– Nic, po prostu… Wiktor wspomniał, że jego tata trochę narzekał. Że jest krucho z pieniędzmi. Chciałam tylko zapytać, czy wiesz, jaka jest jego sytuacja. Dla własnego spokoju.
– Mileno – powiedziałam chłodno – mam 72 lata. Wiem, co robię.
– Wiem, mamo… Ja tylko…
– Nie chcę, żebyś mnie traktowała jak głupią staruszkę, która się zakochała i nie myśli.
– Nie o to mi chodzi – próbowała się tłumaczyć. – Po prostu chcę, żebyś była szczęśliwa. I bezpieczna.
– Jestem.
Ale tak naprawdę… coś mnie ukuło. Jakby wróciło stare zawstydzenie. Córka wypytuje mnie o pieniądze mojego narzeczonego. Jakbym była naiwna. Jakbym niczego się w życiu nie nauczyła. W głowie dźwięczały mi jej słowa przez cały wieczór. Czy Edward mówił coś o finansach? Niewiele. Ale przecież nie każdy musi się zwierzać. Prawda? A mimo to... spałam niespokojnie.
Jej emerytura to błogosławieństwo
To był zwykły czwartek. Edward wrócił z zakupów, zostawił siatki w kuchni i powiedział, że musi zadzwonić do Wiktora. – „Pogadać o banku” – rzucił. Wzięłam się za obieranie ziemniaków, ale usłyszałam, jak drzwi do pokoju się nie domknęły. Wystarczyło jedno zdanie, żeby wszystko się we mnie zatrzymało.
– Już po ślubie. Teraz mogę wreszcie spokojnie żyć. Jej emerytura to błogosławieństwo.
Ziemniak wysunął mi się z ręki i upadł na podłogę. Zamarłam. W głowie mi się nie mieściło, że to powiedział.
– Sam bym z głodu umarł. A tak, przynajmniej jeszcze trochę pożyję jak człowiek – kontynuował.
Nie wiem, co mnie popchnęło, ale weszłam do pokoju. Bez pukania. Stał tam z telefonem w ręku, jakby przyłapany na kradzieży.
– Naprawdę tak mówisz o naszym małżeństwie?
Zamilkł. W końcu rozłączył się i spojrzał mi w oczy.
– Nie udawaj, że nie wiedziałaś.
– Co?
– Przecież nie jestem książę z bajki, Leokadio. Jestem stary, spłukany. Myślisz, że gdybym miał wybór, to bym tu był?
Czułam, jak serce rozdziera mi się na kawałki.
– A ja naprawdę myślałam, że mnie kochasz…
– Nie jesteś naiwna. Jesteś wygodna. Chciałaś mieć kogoś, kto będzie cię trzymał za rękę. No to masz.
Patrzyłam na niego i nie poznawałam tego człowieka. Wszystko we mnie się trzęsło. Chciałam uciec, ale nogi miałam z waty. Nie powiedziałam już nic. Po prostu wyszłam.
Chciałam wierzyć, że chodzi o coś więcej
Milena przyjechała szybciej, niż zwykle. Ponoć „tak po prostu”, ale widziałam po jej twarzy, że coś przeczuwała. Usiadła przy stole, jeszcze nie zdążyłam wyjąć herbaty z szafki, a już poczułam, że zaraz się rozsypię.
– Mamo… co się stało?
Nie patrzyłam na nią. Usiadłam. Palce miałam sztywne, zimne. W końcu wyszeptałam:
– Usłyszałam, jak rozmawia przez telefon. Powiedział, że teraz, po ślubie, może wreszcie spokojnie żyć. Że moja emerytura to błogosławieństwo. I że sam by z głodu umarł, gdyby nie ja.
Milena zamarła. Oczy jej zrobiły się ciemne od gniewu, ale nie powiedziała nic. Wstała i nalała mi herbaty. Jakby próbowała uratować choć fragment normalności.
– Mileno… ja wiedziałam, że on nie ma wiele. Że nie jest majętny. Ale ja… ja naprawdę chciałam wierzyć, że chodzi o coś więcej.
Podeszła do mnie, uklękła i objęła mnie jak dziecko. Po chwili wyszeptała:
– Nie jesteś naiwna. Jesteś dobra. A dobrzy ludzie są łatwym celem.
Zacisnęłam powieki. Nie chciałam płakać. Już nie.
– Nie z miłości to zrobiłam. Ze strachu. Bałam się, że umrę sama. Że nikt nie będzie przy mnie, jak przyjdzie ten moment.
– Nie będziesz sama, mamo – Milena pocałowała mnie w dłoń. – Masz mnie. Masz wnuki. I masz prawo do błędów, tak samo jak każdy.
Ale ja nie potrafiłam jej uwierzyć. Widziałam to spojrzenie. Współczucie. A współczucie to najgorsze, co może dostać kobieta, która chciała tylko odrobiny czułości.
Przez chwilę czułam się szczęśliwa
To miała być nasza ostatnia rozmowa. Czekałam na nią tydzień. Mieszkanie zamieniło się w ciche pole minowe – unikaliśmy się, udawaliśmy, że nic się nie stało. Śniadania w milczeniu. Spojrzenia rzucane gdzieś obok. W końcu nie wytrzymałam.
– Muszę wiedzieć – powiedziałam, stając w drzwiach sypialni. – Czy choć przez chwilę byłam dla ciebie kimś?
Edward westchnął. Nie zdjął nawet okularów.
– Byłaś… rozwiązaniem. Ale dobrym rozwiązaniem.
Zamknęłam oczy. Powiedział to spokojnie, jakby mówił o rachunku za prąd.
– Wiesz, co jest najgorsze? – zapytałam cicho. – Że przez chwilę czułam się szczęśliwa. I za to ci nienawidzę.
Spojrzał na mnie wreszcie, uważnie. Inaczej.
– Leokadio… Ja cię naprawdę lubię. Cenię. Może nawet… kocham, po swojemu. Ale czy to wystarcza? Ta twoja emerytura… to był miły dodatek. Ale nie dlatego z tobą zostałem.
Parsknęłam cicho.
– Miły dodatek. Cudownie. Zawsze marzyłam, żeby ktoś mnie pokochał i przy okazji miał korzyść materialną.
Edward uniósł dłoń, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie zdążył.
Wyszłam drugiego pokoju. Usiadłam przy stole. Wpatrzona w kubek po herbacie, z którego już dawno wyparowała ciepła para. Nie nienawiść we mnie została. To byłoby zbyt intensywne. Została pustka. Jakby ktoś zgasił we mnie ostatnie światło.
Nie będzie tam happy endu
Nie rozwiodłam się z nim. Zabrakło mi siły. Nie chciałam przechodzić przez urzędowe salwy pytań, przez papierkową gehennę, przez kolejne „dlaczego”. Byłam zmęczona. Tak bardzo zmęczona, że nawet godność postanowiła odpocząć. Zostaliśmy razem. Technicznie. Śpimy w osobnych pokojach. Jemy przy tym samym stole, ale już nie jednocześnie. Mijamy się w korytarzu jak współlokatorzy, którzy kiedyś, gdzieś, może nawet się lubili. Edward czasem stawia moją ulubioną herbatę na blacie. Czasem powiesi pranie. Czasem zostawi karteczkę z napisem: „Miłego dnia”. Nie wiem, czy to pokuta, czy przyzwyczajenie. Pewnego wieczoru, kiedy oglądałam film, podszedł i usiadł na kanapie, pierwszy raz od tygodni.
– Przepraszam – powiedział tylko. – Naprawdę. Nie zasłużyłaś na to, co usłyszałaś. I staram się… być lepszy. Dla ciebie.
Nie odpowiedziałam. Może za późno. Może już nie potrafię przyjąć tego, co kiedyś tak bardzo chciałam usłyszeć. Milena przyjeżdża częściej. Widzę w jej oczach troskę i... coś jeszcze. Współczucie. Unika tematów, które mogą mnie zaboleć. Zachowuje się delikatnie, jakby dotykała porcelanowej filiżanki z pęknięciem. Życie biegło dalej swoim rytmem. Serial, zakupy, park, książka. Edward krząta się w tle – jak cień, Zawsze mówiłam moim uczniom, że życie to książka, którą sami piszemy. Nie uprzedziłam ich tylko, że czasem ktoś dopisze ci ostatni rozdział – i nie będzie tam happy endu.
Leokadia, 72 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „W sanatorium nie mogłem się oprzeć uroczej kuracjuszce. Na dancingu nasze serca wirowały w rytmie walca”
- „Sanatoryjny czaruś szybko zawrócił mi w głowie. Liczyłam na coś więcej, a on pozostawił pustkę w mym sercu i portfelu”
- „Za żadne skarby nie chciałam wylądować w domu opieki. Ale moja jesień życia dopiero tam nabrała sensu”









