Lucjan wiecznie powtarzał: „Nie czas na fanaberie. Trzeba myśleć rozsądnie.” No więc latami właśnie tak myślałam i nie kupowałam nowych butów, jadłam z pracy zupki w proszku, a wakacje już nawet przestały mi się marzyć. Ciągle oszczędzaliśmy, właściwie nie wiadomo na co. Z czasem zaczęłam mówić coraz ciszej. Aż przestałam mówić wcale i poczułam ukłucie. Nie złości. Raczej... żalu. Za sobą. Za wszystkim, czego nigdy nie miałam.
Helena umarła w niedzielę rano
Lucjan obudził mnie wcześniej niż zwykle, cały blady i spięty – Mama nie odbiera telefonu. Jadę do niej – rzucił, zakładając marynarkę na piżamę.
Nie zaprotestowałam. Po godzinie zadzwonił – jego głos był płaski, niemal obojętny – Nie żyje.
Zajęliśmy się formalnościami. Pogrzeb, nekrologi, ksiądz. Wszyscy mówili: „Taka silna kobieta”, „Na wszystko miała odpowiedź”, „Lucjan był jej oczkiem w głowie”. Ja nic nie mówiłam. Stałam trochę z boku. Jak zawsze. Tydzień po pogrzebie Lucjan poprosił mnie o pomoc w porządkowaniu dokumentów.
W pokoju Heleny, pachnącym naftaliną, otworzyliśmy jej szafę. W teczkach – uporządkowane rachunki, notatki, stare recepty. I koperta podpisana jego nazwiskiem. Z ciekawości – i może odrobinę z nieufności – zajrzałam do środka, a tam wydruki z konta bankowego. Regularne przelewy. Każdego miesiąca. Od ponad dziesięciu lat. Trzy tysiące, czasem cztery. Im dalej, tym bardziej rosły mi w oczach.
– Pomagałeś mamie finansowo? – zapytałam, starając się brzmieć spokojnie – Nigdy nic nie mówiłeś…
– To chyba normalne. Była sama – odpowiedział, jakby to było oczywiste – Nie mówiłem, bo nie musiałem. To moje sprawy – odparł, nie podnosząc nawet wzroku.
Patrzyłam na niego. Na mężczyznę, z którym żyłam od dwudziestu lat. I po raz pierwszy nie wiedziałam, kim on właściwie jest. Nie chodziło o pieniądze. Chodziło o tajemnicę i o to, że przez tyle lat traktował mnie jak zupełnie obcą.
Tej nocy nie spałam ani minuty
Lucjan spał spokojnie, jakby nic się nie wydarzyło. Leżałam, licząc w głowie: trzy tysiące miesięcznie, przez dwanaście miesięcy, przez dziesięć lat… To przecież ponad trzysta tysięcy. A ja całe życie żyłam tak, jakby każdy grosz miał decydować o naszym przetrwaniu. Jakbym musiała zasłużyć na każdą nową sukienkę, każdą kolację w restauracji, każdy wyjazd.
Rano, kiedy Lucjan poszedł do pracy, usiadłam przy jego biurku. W szufladzie trzymał segregatory z napisem „rachunki”, „gwarancje”, „dokumenty finansowe”. Przeszukiwałam je z coraz większym ciężarem w żołądku, aż w końcu znalazłam. Dwie lokaty — jedna od dziewięciu lat, druga założona niedawno, a na każdej suma, która starczyłaby nam na kilka lat życia bez stresu, bez rezygnacji z podstawowych potrzeb. I bez tych wszystkich wyrzeczeń, które stały się moim codziennym chlebem.
Tego dnia w pracy ledwo funkcjonowałam. Zuzanna od razu zauważyła, że coś jest nie tak. Spotkałyśmy się po południu, usiadłyśmy na ławce przy parku, z kawą na wynos – Myślałam, że jesteśmy zespołem – powiedziałam cicho. – A ja byłam tylko dodatkiem. Tłem.
– To, co teraz zrobisz? – zapytała ostrożnie.
– Na razie nic. Ale nie chcę tak dalej żyć – odpowiedziałam i zrozumiałam, że właśnie coś we mnie pękło.
Wtedy podjęłam decyzję
W środę rano Lucjan wyszedł do pracy jak zwykle o 7:30, a ja – zamiast iść do przychodni – zostałam w domu. Miałam wcześniej załatwione wolne, niby z powodu bólu kręgosłupa. Tak powiedziałam w pracy. Wzięłam walizkę z pawlacza i spakowałam tylko najpotrzebniejsze rzeczy: kilka ubrań, kosmetyki, dokumenty. Wszystko, co było na mnie – moje imienne konto oszczędnościowe, trochę gotówki, biżuteria po mamie – zabrałam. Zostawiłam za sobą tylko te rzeczy, które były wspólne, a więc tak naprawdę jego.
Nie było dramatycznych pożegnań. Nie było kartek, żadnych wielkich wyznań. Po prostu zamknęłam za sobą drzwi i zjechałam windą na dół. Słońce świeciło, dzieci biegały po osiedlu, jakaś sąsiadka wieszała pranie. Dla świata to był zwykły dzień.
Kiedy wrócił, mieszkanie było już puste. Zostawiłam wszystko tak, jak było – oprócz mojej obecności. Lucjan próbował dzwonić. Najpierw raz, potem dwa, potem co godzinę: Bożena, co się dzieje? To przez przelewy? Przecież to była moja matka… Porozmawiajmy. Proszę. Odezwij się.
Słuchałam tych nagrań i czułam tylko smutek, bo przez tyle lat myślałam, że jesteśmy razem, a tak naprawdę byłam sama. Nie chciałam już niczego tłumaczyć. Miał swoje wersje prawdy. Ja miałam dość życia według cudzych zasad.
Zamieszkałam chwilowo u Zuzanny
Nie musiałam prosić – od razu powiedziała, żebym wzięła pokój gościnny i została, ile trzeba. Pierwszej nocy nie mogłam zasnąć. Patrzyłam w sufit i próbowałam poukładać sobie w głowie, że naprawdę to zrobiłam i że to koniec. Po miesiącu obcięłam włosy, kupiłam nowy płaszcz i zaczęłam spacerować po mieście bez celu, wciągać powietrze pełną piersią, jakby nigdy wcześniej nie należało do mnie.
Lucjan już nie dzwonił codziennie. Z czasem przestał prawie całkiem. Zostało tylko kilka maili. Krótkie, pozbawione emocji. O rachunkach, o formalnościach. Jakbyśmy byli wspólnikami w upadającej firmie.
Któregoś wieczoru, przy winie, Zuzanna zapytała: – Tęsknisz za nim?
Zawahałam się. Po dłuższej chwili powiedziałam: – Za nim nie. Za iluzją, że ktoś się mną opiekuje – może. I to była prawda. Nie chciałam już wracać do tamtego domu. Nie do człowieka, który przez lata trzymał mnie w garści, karmiąc ochłapami przywiązania. Ale to nie znaczyło, że bolało mniej. Każdy dzień był próbą.
Powoli odzyskiwałam siebie
Zima przyszła nagle, a ja byłam już inną Bożeną niż ta, która tam poszła pierwszy raz – nadal zagubioną, nadal czasem roztrzęsioną, ale stojącą na własnych nogach. Na ulicy Mickiewicza zobaczyłam go przypadkiem jak przy kiosku przeglądał gazetę. Ten sam płaszcz, ta sama torba przewieszona przez ramię. Zmieniła się tylko jego twarz – jakby bardziej zapadnięta. Nasze spojrzenia się spotkały. Zamarłam.
Nie podszedł. Ja też nie, a przecież mogłam powiedzieć cokolwiek. Ale w tamtym momencie zrozumiałam, że nie mam już potrzeby. Że nie ma czego ratować. Że to, co nas łączyło, było już tylko wspomnieniem. Zrobiłam krok w bok i poszłam w przeciwną stronę. W głowie kołatało mi jedno zdanie: mogłam podejść, ale po co? Niczego bym tam już nie znalazła. Nawet złości.
Przez wiele tygodni myślałam, że będzie inaczej. Że spróbuje mnie odzyskać. Że pojawi się u drzwi Zuzanny z jakimś wielkim gestem, że powie: „Zrozumiałem”. Ale nie. Lucjan nigdy nie był typem, który walczy. On wybierał kontrolę i ciszę. Nawet teraz. I właśnie dlatego mogłam odejść.
W końcu przestałam na niego czekać
Teraz wynajmuję mieszkanie. Jest małe, ale jasne i ma balkon wychodzący na wschód, więc rano mam światło w kuchni. Wieszam tam pranie, podlewam zioła. Czasem po prostu siadam z herbatą i patrzę, jak świat się budzi. To mój ulubiony moment dnia. Pracuję nadal w przychodni. Pani Wiesia z rejestracji powiedziała ostatnio: „Bożena, jakaś inna jesteś. Spokojna, ale... pewniejsza.” Uśmiechnęłam się. Pewność to może za duże słowo, ale chyba wiem już, czego nie chcę.
Nie chcę znowu być dodatkiem do czyjegoś życia. Tłem. Kimś, kto czeka na pozwolenie, by kupić sobie nowy płaszcz albo zaproponować wyjazd. Nie chcę znów prosić o uwagę. Już nie.
Czasem jeszcze myślę o Lucjanie. O tym, co między nami było – i czego nie było. Ale nie z gniewem. Z dystansem. Jak o książce, którą kiedyś czytałam, ale nie zamierzam już do niej wracać. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś zaufam. Ale wiem, że nie pozwolę już nikomu robić ze mnie tła do własnej opowieści.
Bożena, 42 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Po 40-tce miałam planować jesień życia, ale los zrobił mi niespodziankę. Nasionko kiełkowało i wszystko się zmieniło”
- „Teściowa uważa, że nie jestem godna jej syna. Robi wszystko, co w jej mocy, by tylko zniechęcić mnie do ślubu”
- „Mąż znikał w lesie na długie godziny. Bałam się, że mnie zdradza, ale prawda była o wiele bardziej tragiczna”





