W moim wieku ludzie przestają już liczyć na cuda. Nie dlatego, że są zgorzkniali – po prostu nauczyli się, że życie rzadko serwuje miłe niespodzianki. A ja? Ja nie tylko pogodziłam się z tym, że nie zostanę mamą – ja wręcz zaplanowałam sobie życie wokół tej myśli. Kupiliśmy z mężem mieszkanie z jedną sypialnią, adoptowaliśmy kota, a wakacje zaczęliśmy spędzać w ciszy, a nie w hotelach ze zjeżdżalniami i animacjami.

Specjalista, do którego chodziłam przez ostatnią dekadę, powtarzał z wyuczonym współczuciem:

– Sandra, nie wszystko jest dla wszystkich. Niektóre kobiety mają dzieci, inne mają spokój.

Spokój… Phi. Spokój to można mieć na cmentarzu. Nie miałam wtedy pojęcia, że to wszystko się jeszcze przewróci do góry nogami. Że moje ciało – zblazowane, oporne, zbuntowane – zmieni się w sposób, którego nigdy się nie spodziewałam.

Że któregoś ranka w drogerii wybiorę najtańszy test ciążowy – tak, żeby nie bolało, gdy znowu zobaczę jedną kreskę – i że ten test zmieni moje życie.

Rozpłakałam się ze szczęścia

– Coś się dzieje? – spytała Anka, moja koleżanka z pracy, kątem oka zerkając na mój kalendarz. – Widziałam, jak wczoraj siedziałaś z kalendarzem i liczyłaś dni.

– Och, daj spokój – machnęłam ręką. – Pewnie stres. Albo… starość.

Uśmiechnęła się krzywo.

– To by się zgadzało, ostatnio nic ci się nie chce, nawet na kawę wyskoczyć.

Westchnęłam. Rzeczywiście, ostatnio wszystko mnie męczyło – nawet wieczorne seriale. Ale przecież to nie musiało znaczyć nic konkretnego. W tym wieku to chyba normalne, prawda?

Po drodze do domu wstąpiłam do drogerii. Stoiska z testami ciążowymi mijam z reguły bez emocji. Tego dnia jednak zatrzymałam się na chwilę. Najtańszy, byle szybko mieć to z głowy.

W domu zrobiłam go od razu, bez zbędnych ceremonii. Odłożyłam na pralce i zajęłam się praniem. Wróciłam po kilku minutach, z mokrą skarpetą w ręce, i… zamarłam.

– Co to…? – wydukałam, marszcząc czoło.

Dwie kreski. Wyraźne. Nie było mowy o błędzie. Zatkało mnie, nie śmiałam nawet oddychać. W głowie miałam pustkę. A potem… potem się rozpłakałam.

– Boże… – wyszeptałam drżącym głosem, siadając na podłodze. – Ale jak to możliwe?

Nagle wszystko się we mnie poruszyło. I nie, to nie był strach. To była radość. Głęboka, dzika, naiwna jak u dziewczyny, która pierwszy raz zakochała się w życiu.

Nie mogłam w to uwierzyć

– Proszę się położyć, pani Sandro – powiedziała lekarka, zerkając na monitor, jakby od niechcenia.

Patrzyłam w sufit. Tyle razy już tu byłam. Z tyloma nadziejami, a zawsze zostawałam z niczym.

– Wczoraj... zrobiłam test.

Zamrugała.

– I co, pozytywny?

Skinęłam głową, czując, że brzmię jak mała dziewczynka, która mówi mamie, że widziała wróżkę pod łóżkiem.

– Pani Sandro, ja panią znam. Przez lata tyle się pani nacierpiała… może lepiej podejść do tego z dystansem.

– Ale ja naprawdę… on był pozytywny. Dwie kreski. Mocne.

Lekarka przez chwilę milczała. A potem…

– Faktycznie.

– Co?

Odwróciłam głowę w stronę ekranu, jakby to miało coś zmienić. Tam był. Mały, czarny punkt.

– Wygląda na to, że będzie pani mamą.

– Nie wierzę.

– Pani Sandro – spojrzała na mnie ciepło, inaczej niż zwykle – ja też nie, ale czasem… cuda się zdarzają.

Wyszłam z gabinetu na miękkich nogach, ściskając kartkę z wynikami. Jakby ktoś wręczył mi bilet do równoległego świata.

Reakcja męża mnie zaskoczyła

– Co to znaczy „musimy pogadać”? – Michał spojrzał na mnie znad parującej zupy. – Brzmisz, jakbyś właśnie rzuciła pracę albo zgubiła kota.

– Nie zgubiłam kota – odparłam, choć miałam ochotę dodać, że kot ostatnio patrzył na mnie, jakby coś przeczuwał. – Ale… no. Zrobiłam test.

– Jaki test? – zmarszczył brwi. – A, nie mów, że znowu ten gluten.

Test ciążowy.

Łyżka zatrzymała się w połowie drogi do jego ust. Zupa kapnęła na blat.

– Słucham?

Dwie kreski – powiedziałam, zaskakująco spokojnie. – Byłam na wizycie, wszystko się potwierdziło.

Zamilkł na dobre kilka sekund. Wpatrywał się we mnie, zapominając o mruganiu.

– Ale… przecież… – zająknął się. – Przecież lekarze mówili, że to niemożliwe.

– A jednak.

– Masz czterdzieści trzy lata.

– Dziękuję, że przypominasz.

– Nie… to nie tak. Po prostu… Boże, serio?

– Tak. Serio.

I wtedy zrobił coś, czego się nie spodziewałam. Wstał, podszedł do mnie… i uklęknął.

– No to… chyba gratuluję nam obu? – szepnął, przykładając czoło do mojego brzucha. – Jesteś moją bohaterką, wiesz?

Poczułam, jak w środku mięknę.

– Ja jeszcze nie wiem, czy bardziej się cieszę, czy panikuję – przyznałam cicho.

– To dobrze. Bo ja czuję dokładnie to samo.

Nasze życie wyglądało inaczej

Wszystko zaczęło się zmieniać. Niby nie drastycznie – wciąż chodziliśmy do pracy, wciąż zakupy robiliśmy w osiedlowym markecie, ale nasze życie złapało nowy rytm i kręciło się coraz bardziej wokół ciąży.

– Michał, serio… nie musisz mi kupować co drugi dzień innych ogórków. – Patrzyłam, jak wyciąga kolejne słoiki z torby. – Ja nawet nie lubię konserwowych.

– Ale mówiłaś, że masz ochotę na ogórki. Nie doprecyzowałaś.

– Powiedziałam to raz, żartem!

– Ale kto wie, może dziecko lubi konserwowe. – Wzruszył ramionami. – Musimy być otwarci.

Śmiałam się częściej niż wcześniej. I płakałam też częściej. Czasem przez reklamy, czasem przez pognieciony ręcznik, którego nie zdążyłam powiesić. Michał był cudownie cierpliwy. Do czasu.

– Nie płacz przez ręcznik, błagam. To już trzeci raz w tym tygodniu.

– On był świeżo wyprany! – chlipałam z nosem w poduszkę. – A ty go rzuciłeś na podłogę jak śmiecia!

– Przysięgam, że to nie z braku szacunku do ręczników. – Usiadł obok mnie. – Po prostu… zapomniałem, że są teraz ważne.

Wszystko jest teraz ważne. Każde głupstwo.

– Wiem. I dobrze. Może o to chodzi. Może my po prostu… zaczynamy patrzeć na życie inaczej.

Spojrzałam na niego uważnie. Trochę jak na człowieka, którego znałam od lat, a jednak właśnie teraz odkrywałam na nowo.

– A może po prostu zwariowaliśmy?

– Prawdopodobnie. Ale razem. I to jest, przyznaj, dość romantyczne.

Przyjaciółka mnie wspierała

Nad ranem usiadłam przy stole z kubkiem herbaty i bez słowa wpatrywałam się w krzesło naprzeciwko. Michał dopiero co wyszedł do pracy, a ja miałam dzień wolny. Teoretycznie powinnam się cieszyć. W praktyce czułam, jakbym miała zaraz wybuchnąć.

– Nie nadążam za tymi emocjami – powiedziałam sama do siebie, odgarniając włosy z twarzy.

W tle miała lecieć cicho muzyka, ale radio wybrało melancholijny jazz, który tylko pogłębiał moje rozedrganie. Sięgnęłam po telefon i napisałam do Anki: Kawa? Potrzebuję cię. Bardzo. Nie minęła godzina, a siedziałyśmy już w mojej kuchni, obie w dresach, obie z poważnymi minami.

– Więc to na serio? – zapytała, unosząc brwi. – Jesteś w ciąży.

– Tak. Nie starość, nie stres ani zatrucie. Dwie kreski, Anka. I już czuję, jak zaczynam się zmieniać.

– A Michał?

– Michał kupuje mi ogórki w siedmiu odmianach i zamyka okna, jak tylko kichnę.

Anka parsknęła śmiechem.

– Romantyk z powołania.

Boję się – przyznałam, ściskając kubek. – Boję się, że nie dam rady. Że to wszystko za późno. Że nie zdążę…

– Sandra – przerwała mi. – Przez lata byłaś tą, która nosiła wszystko na swoich barkach. Może wreszcie czas, żebyś coś dostała od losu. Nie tylko dawała od siebie.

Spojrzałam na nią z wdzięcznością. Po raz pierwszy nie poczułam się jak kobieta po czterdziestce, która powinna już dać sobie spokój. Poczułam się… jak ktoś, komu się udało.

Wszystko się zmieniło

Kilka tygodni później siedzieliśmy na balkonie, owinięci w koc, z kubkami herbaty. Brzuch powoli zaczynał mi się zaokrąglać.

– Pamiętasz ten dzień, kiedy wpadłam do domu z testem ciążowym? – zapytałam.

– Jakbym miał to zapomnieć. Myślałem, że to mi się śni.

– Czasem dalej sprawiasz takie wrażenie – szturchnęłam go łokciem.

– Powiedziałaś wtedy, że masz wrażenie, że wszystko się za chwilę wywróci. Miałaś rację.

Popatrzyłam na niego. Michał był zmęczony. Pracował więcej, niż powinien. Ale w jego oczach było coś nowego – coś, czego nie widziałam od lat. Radość wymieszana z lękiem. I czułość.

– Myślisz, że damy radę? – zapytałam.

– Nie. – Uśmiechnął się. – Myślę, że będziemy spanikowani, niewyspani i całkowicie zakochani.

– Brzmi jak plan.

Cisza, która wtedy między nami zapadła, nie była niezręczna. Była miękka, spokojna. Kiedyś bałam się ciszy, a dziś była jak ciepła kołdra. Patrzyłam na niebo i myślałam o wszystkim, co mnie spotkało. Zwykłe dwie kreski. Ktoś kiedyś powie, że nic nie znaczą. A ja powiem, że oznaczały wszystko. Bo czasem to, czego człowiek się najmniej spodziewa, potrafi zawrócić całe życie – i to w najpiękniejszą możliwą stronę.

Sandra, 43 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: