Zaraz po śmierci Staszka czułam się, jakby ktoś wyciągnął mi ziemię spod nóg. Czterdzieści dwa lata razem – i nagle cisza, pustka, fotel przy stole, którego nie miał kto odsunąć. Magda zaproponowała, żebym wprowadziła się do nich „na trochę”, żebym nie była sama. „Mamo, u nas będzie ci raźniej” – mówiła. Nie miałam siły się sprzeczać. Spakowałam torbę i przeprowadziłam się do jej domu. Na początku było miło – dzieci przytulały się do mnie, Magda mówiła „jak dobrze, że jesteś”. Ale szybko „na trochę” zamieniło się w codzienność, a ja w kucharkę, sprzątaczkę i opiekunkę na pełen etat.

Szykowałam śniadania, potem ogarniałam kuchnię, zakupy, odbiór dzieci ze szkoły. Obiad musiał być na czas, pranie posegregowane, podłogi błyszczały. Gdy wracali z pracy i szkoły, nikt nie pytał, jak się czuję. Oczekiwano, że „swoje zrobiłam”. 

Irena, ty tam nie mieszkasz, ty tam harujesz. Obudź się – powiedziała Danuta przez telefon, gdy próbowałam jej tłumaczyć, że Magda ma ciężko, że przecież pomagam. Ale jej słowa zapadły mi w głowę. I od tego wieczoru zaczęło się coś we mnie kruszyć.

Zamiast wdzięczności, ciągłe pretensje

– Mamo, czemu nie wyprasowałaś koszuli Kubie? – Magda rzuciła to od progu, rzucając torebkę na stół i nie zdejmując jeszcze butów. Cały dzień siedzisz w domu i nie zdążyłaś?! – oburzyła się. – Kuba jutro ma klasową wycieczkę, mówił ci rano!

– Magda, ja przecież cały dzień się krzątam… obiad, zakupy, pranie… nie jestem robotem – wymknęło mi się.

– No jasne, znowu się zaczyna – westchnęła teatralnie. – Ty jesteś ofiarą, ja wyrodna córka. Nic się nie zmieniło, co?

Zamknęłam garnek i odwróciłam się do niej przodem. Coś się we mnie zagotowało: – Nie jestem twoją służącą, Magda. Wybacz, ale może czasem podziękowałabyś zamiast tylko wymagać – dodałam już ciszej.

W kuchni zapadła cisza. Magda spojrzała na mnie: – Nie wierzę – prychnęła. – Ty naprawdę myślisz, że cię tu wykorzystujemy? Ty chyba zapomniałaś, jaką byłaś matką! Nigdy nie miałaś dla mnie czasu, ojciec był tym dobrym, ty wiecznie zmęczona, zamknięta w sobie. A teraz wielka męczennica, bo obiad ugotowała i pranie zrobiła!

Z pokoju wyszedł Tomek. Spojrzał na nas, uniósł brwi: – Co się dzieje?

– Nic – syknęła Magda i wyszła do łazienki, trzaskając drzwiami.

Stałam tam jeszcze chwilę, trzymając się blatu, jakby miał mnie podtrzymać. W głowie dudniło mi tylko jedno: „Jak to się stało, że tak bardzo dałam się w to wciągnąć?”

Wieczorem usiadłam do kolacji jak zawsze

Dzieci już zjadły, Tomek oglądał coś w salonie, Magda dopiero przyszła do kuchni. Cisza między nami była gęsta jak zupa grochowa, ale postanowiłam spróbować.

– Magda… Może byście trochę mi pomogli w domu? Mam swoje lata, ciężko mi samej wszystko ogarniać.

– Nikt cię nie zmusza, mamo. Możesz się wynieść, jeśli tak ci źle. Wzruszyła ramionami: – Ja też pracuję, też jestem zmęczona. A ty się zachowujesz, jakbyś robiła łaskę, że tu w ogóle jesteś.

Odsunęłam talerz: – To nie jest kwestia łaski, Magda. Ja cię kocham. Ale nie chcę być traktowana jak sprzątaczka.

– Wiesz co? Może i robisz dużo, ale atmosfera przez ciebie w domu jest nie do zniesienia. Wiecznie niezadowolona, wiecznie coś nie tak.

W tym momencie Natalka zatrzymała mnie w korytarzu: – Babciu, a gdzie nasze drugie śniadanie na jutro? Zapomniałaś?

Popatrzyłam na nią, jakby mówiła w obcym języku. Potem weszłam do swojego pokoju i zamknęłam drzwi. Usiadłam na łóżku i pierwszy raz od dawna poczułam coś więcej niż tylko zmęczenie – poczułam, że jestem nikim.

Rano tylko patrzyłam w sufit

Czułam ciężar, którego nie potrafiłam z siebie zrzucić. Nogi miałam jak z waty, a w głowie kłębiło się jedno zdanie: „Nie pójdę dziś po zakupy. Nie dam rady.” Odzew przyszedł szybciej, niż się spodziewałam.

– Mamo, gdzie jest mleko? – Magda zajrzała do mojego pokoju, z miną, jakbym była szefową kantyny, która zapomniała o dostawie.

– Nie byłam w sklepie. Źle się czuję – powiedziałam cicho.

– Świetnie. Czyli ja teraz jeszcze mam latać po zakupy?! Przecież to są twoje obowiązki! Jak ci się nie podoba, to się wynoś! – wrzasnęła nagle Magda. – Proszę bardzo! Możesz spakować walizkę i pójść! To mój dom!

Stałam osłupiała. Chciałam wierzyć, że to tylko złość, że zaraz przeprosi, cofnie te słowa. Ale ona poszła do mojego pokoju, wyjęła walizkę spod łóżka i rzuciła ją na pościel.

– Masz gdzie mieszkać, więc nie rób dramatu – powiedziała chłodno.

– To ja cię wychowałam, a ty mi teraz mówisz, żebym się wyniosła?

– Ja cię nie wyganiałam. Sama powiedziałaś, że ci źle.

Stałam z walizką i nikt mnie nie zatrzymał. Nikt nie powiedział „zostań”. Natalka tylko rzuciła „babcia się obraziła”, a Kuba nawet nie zdjął słuchawek. Zamknęły się za mną drzwi. Stałam na klatce schodowej, z walizką, płaszczem i ciszą, która nagle zabolała bardziej niż wszystkie słowa, które tam padły.

Zadzwoniłam do Danuty

Głos mi się łamał: – Wyrzuciła mnie… – wyszeptałam. – Magda mnie wyrzuciła z domu.

– Boże… Gdzie ty teraz jesteś? Jedź do mnie. Zrobię ci herbaty, położysz się, pogadamy. Wsiadaj w taksówkę. Czekam.

Godzinę później siedziałam na jej kanapie, z kubkiem malinowej herbaty w dłoniach, owinięta kocem jak dziecko. Danuta patrzyła na mnie z mieszaniną współczucia i złości.

– Irena, ty sobie zdajesz sprawę, co oni z tobą zrobili?

– To ja też nie jestem bez winy – zaczęłam, ale podniosła rękę.

– Nie. Nie będziesz teraz usprawiedliwiać swojej córki. Masz przestać szukać winy w sobie. Przez tyle miesięcy siedziałaś u nich, zasuwałaś jak robot. A oni? Traktowali cię jak sprzęt AGD. Nie człowieka.

– Może ją za bardzo rozpieściłam… Może chciałam jej wynagrodzić, że byłam taka... chłodna, kiedy była mała…

– Ty nie wychowałaś córki. Ty wychowałaś potwora, który myśli, że wszystko jej się należy – przerwała ostro – I… Jesteś cudowną kobietą. Ale pozwoliłaś się złamać. Przestałaś istnieć jako ty. Stałaś się funkcją. „Mama do gotowania”, „babcia do sprzątania”. A przecież ty też masz swoje życie – powiedziała i objęła mnie tak mocno, że pierwszy raz od miesięcy poczułam się jak człowiek.

Tydzień minął niespodziewanie szybko

Siedziałam w pokoiku u Danuty, przy jej kuchennym stole, patrzyłam w ekran telefonu i wciąż nie miałam odwagi zadzwonić do Magdy. Napisałam krótką wiadomość: „Nie chodzi o to, że chcę wracać. Chcę tylko zrozumieć, dlaczego tak się stało.”

Czekałam. Po piętnastu minutach przyszła odpowiedź: „Nie chcę już tej rozmowy. Daj nam spokój.”

Poczułam, jak coś we mnie gaśnie. Palce zaczęły mi drżeć. Napisałam jeszcze jedną wiadomość, tym razem do Tomka. Cokolwiek, byle usłyszeć, że może to było nieporozumienie. Że Magda się zdenerwowała. Że można to naprawić. Cisza trwała dwie godziny, ale w końcu telefon zadzwonił. 

– Cześć, pani Ireno – odezwał się Tomek chłodno – Magda nie chce, żebyś się z nami kontaktowała. Tak będzie lepiej dla wszystkich.

Rozłączył się, a ja nawet nie płakałam. Nie byłam w stanie. Wpatrywałam się w czarny ekran jak w przepaść. Przepaść, która nagle odcięła mnie od wszystkiego, co znałam. Nie byłam już matką. Nie byłam babcią. Byłam tylko kobietą, która całe życie się starała, a na końcu została sama. Bez zdjęć rodzinnych. Bez ostatniego uścisku. Bez wyjaśnienia. Tylko z walizką i tym, co zostało z serca.

Irena, 65 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: