Nie od razu powiedziałem rodzinie, że wyrzucili mnie z pracy. Nie miałem odwagi. Mama dalej myślała, że jestem „w delegacji” albo „na spotkaniu”, a ja leżałem na kanapie z telefonem w ręki, aż w końcu się złamałem. Po którymś odrzuconym CV usiadłem przed laptopem, otworzyłem plik i po prostu… dopisałem co nieco. Miałem robić „koordynację projektów” – więc wpisałem, że robiłem. Kierowałem „zespołem specjalistów”? A jakże. Nikt nie będzie weryfikował, myślałem. Przecież i tak się liczy to, co pokażę, a nie co było.
Papier wszystko przyjmie
– Trochę pozmieniałem w papierach – przyznałem się kiedyś Ani. To dziewczyna, z którą byłem wtedy blisko, więc czułem, że jej mogę wyjawić prawdę i mnie nie oceni.
– Co znaczy „pozmieniałem”? – zmarszczyła brwi.
– No... lekko podkręciłem. Tak się teraz robi. Liczy się efekt. Chcesz, żebym całe życie zdychał bez pracy, bo raz w życiu popełniłem błąd?
W sumie sam nie wiedziałem, czy pytałem ją, czy siebie. A potem stał się cud – odezwali się. Rozmowa poszła gładko. Uśmiechy, wizja rozwoju, „cenimy doświadczenie”. Pierwszy dzień – nowa firma, nowe biurko, nowy ja. Duma, radość, euforia... i ten cichy głos w głowie: „Oby się nie wydało.” Ale przecież byłem dobry. Naprawdę dobry. Tylko czasem trzeba trochę „pchnąć rzeczy do przodu”. Tak to sobie tłumaczyłem.
Wszedłem do nowego biura z uniesioną głową
Garnitur, lekko przyciasny w ramionach, ale dobrze wyglądał. Uśmiechałem się do ludzi, których nie znałem, jakbym już był ich przełożonym. W końcu nim byłem. Kierownik zespołu. Recepcjonistka zaprowadziła mnie do pokoju, który miałem dzielić z kilkoma osobami z mojego działu. Powiedziała, że szef zaraz przyjdzie mnie przywitać. Usiadłem przy stanowisku, które wcześniej wskazała, i starałem się wyglądać jak ktoś, kto wie, co robi.
W ciągu dnia zespół zaczął się powoli wyłaniać zza monitorów. Kilka uśmiechów, kilka neutralnych spojrzeń, ktoś rzucił, że "nowy szef", ktoś inny, że "fajnie, że przyszedł ktoś z zewnątrz". Wykorzystałem to. Zamiast robić twarde wprowadzenie, poszedłem w kierunku luzu i rozmowy. Opowiedziałem kilka historii, które rzekomo wydarzyły się w poprzedniej firmie. Podkreśliłem, że jestem tu po to, żebyśmy razem osiągnęli cele, a nie żeby się rządzić.
Pod koniec dnia pojawił się szef. Przystojny, spokojny mężczyzna, który uścisnął mi dłoń z siłą, która wyraźnie miała coś komunikować. Spojrzał mi w oczy i powiedział: – Cieszę się, że do nas trafiłeś. Potrzebowaliśmy kogoś z doświadczeniem i wizją. Uśmiechnął się, poklepał mnie po ramieniu i odszedł do swojego gabinetu, a ja wreszcie miałem wrażenie, że znowu jestem na swoim miejscu.
Szef pojechał na konferencję branżową
Nawet nie wiedziałem, że coś takiego jest zaplanowane. Dowiedziałem się o tym od Sylwii, jednej z analityczek w zespole. Powiedziała to mimochodem, robiąc sobie kawę – Wczoraj wyjechał? – zapytałem z pozornym zainteresowaniem.
– Tak. Z tego co wiem, cała śmietanka będzie. Spora sprawa. Uśmiechnąłem się, jakbym doskonale wiedział, o co chodzi, choć nie miałem pojęcia. To jedno zdanie wystarczyło jednak, żeby coś we mnie drgnęło.
Nie spałem dobrze tej nocy. Przyśniło mi się, że szef wszedł do biura z kimś jeszcze. Kiedy podniosłem głowę znad komputera, zobaczyłem twarz mojego poprzedniego przełożonego. Uśmiechał się spokojnie, bez słowa podchodząc do mojego biurka. W dłoni trzymał kartkę. Obudziłem się z suchym gardłem i pulsującym sercem. Była czwarta rano. Nie zasnąłem już do świtu.
Z każdym dniem nieobecności szefa robiłem się coraz bardziej niespokojny. Z pozoru nic się nie zmieniło. Zespół pracował, raporty schodziły na czas, wyniki się zgadzały. Ale ja nie potrafiłem pozbyć się uczucia, że coś się zbliża. Że ta cisza to tylko przerwa przed czymś większym. Czasem siedziałem po godzinach, udając, że nadrabiam zaległości, choć w rzeczywistości myślałem o tamtym piątku sprzed roku.
To był zwykły błąd, niedopatrzenie w umowie z klientem. Zauważyłem to za późno, a kiedy próbowałem to wyprostować, zrobiłem coś, czego już się nie dało cofnąć. Do tego jedna impreza firmowa, z której nie powinienem wracać sam i ten konflikt z ówczesnym szefem, który czekał tylko na pretekst i dyscyplinarka. Oficjalnie: "utrata zaufania". Nieoficjalnie: "lepiej, żeby odszedł". Było mi wstyd, ale nie na tyle, żeby się poddać. Potrzebowałem nowego początku. Więc go sobie stworzyłem.
Szef wrócił w poniedziałek rano
Przeszedł korytarzem, nie zaglądając do mojego pokoju. Zawsze rzucał krótkie „dzień dobry”, czasem żartował, czasem zostawiał jakąś uwagę. Tym razem – nic. Niepokój wzmocnił się wieczorem, kiedy napisałem mu krótkiego maila z pytaniem o plany zespołu na przyszły kwartał. Nie odpisał.
W środę rano dostałem wezwanie do gabinetu. Siedział za biurkiem, oparty o oparcie, z dłońmi złożonymi na kolanach. Na stole leżała koperta. Podszedłem powoli, nie siadając – To jakiś żart? – zapytałem, już wiedząc, że nie.
– Nie. Ale pan wie, dlaczego – odpowiedział spokojnie.
Zamarłem. W głowie pustka. Spróbowałem coś powiedzieć, ale głos był słaby – Skąd...?
Nie odpowiedział. Cisza była głośniejsza niż jakiekolwiek słowa. Wziąłem wypowiedzenie, odwróciłem się i wyszedłem, czując się jak ktoś, kto został wyproszony tylnym wyjściem.
Nie wróciłem od razu do domu
Trafiłem do małego baru niedaleko dworca. Usiadłem i przypomniałem sobie poprzednią firmę. To jedno niedopatrzenie, które uruchomiło lawinę. Podpisany dokument bez właściwego zabezpieczenia. Klient to zauważył. Zamiast zgłosić problem, próbowałem go obrócić w sukces. Nie wyszło. Później była już tylko narastająca presja, stres, kilka kieliszków za dużo na firmowym evencie i w końcu ostra wymiana zdań z przełożonym.
Od tamtej pory każdy dzień był grą pozorów. Myślałem, że nowa praca mnie oczyści, a prawda znowu mnie dogoniła. Wyszedłem z baru późnym wieczorem, a po powrocie do domu sięgnąłem po telefon i napisałem do dwóch osób z zespołu. Nikt nie odpisał. Potem zredagowałem maila do szefa. Spokojny ton, próba wyjaśnienia, trochę żalu, żadnych oskarżeń. Kliknąłem „wyślij” i natychmiast tego pożałowałem. Wiedziałem, że nie odpowie.
Zerknąłem w kontaktach na numer do starego znajomego z poprzedniej firmy. Kiedyś siedzieliśmy biurko w biurko. Po zwolnieniu urwał się kontakt, ale teraz poczułem, że muszę się dowiedzieć. Odebrał po kilku sygnałach – Cześć. Tomek z tej strony. Mam pytanie. Rozmawiałeś ostatnio z moim szefem? Tym nowym?
Zapadła cisza. Potem usłyszałem oddech i ciche: – Tak.
– To przez ciebie mnie wyrzucili? – zapytałem, próbując brzmieć spokojnie, choć czułem, jak ściska mnie w gardle.
– Nie przeze mnie, Tomek. Przez to, co zrobiłeś. I przez to, że udajesz, że to się nigdy nie wydarzyło.
Nie potrafiłem nic powiedzieć. Zakończyłem rozmowę bez słowa. Wiedziałem już, skąd szef wiedział. Przy luźnej rozmowie ktoś rzucił jedno nazwisko. Ktoś inny dodał historię. Reszta potoczyła się sama. Śmiali się? Może. Ludzie lubią takie opowieści. Zwłaszcza gdy bohater udaje, że jest kimś innym.
Nie miałem już ochoty pisać kolejnych CV
Nie dlatego, że się poddałem. Po prostu nie wiedziałem, co w nich jeszcze mogę zmienić. Albo bardziej – ile z siebie jeszcze mogę wymazać. Przez ostatnie miesiące robiłem wszystko, żeby ukryć, kim byłem. Ale teraz miałem tylko to. Siebie. Ze swoimi błędami, żalem, resztką ambicji i coraz słabszą wiarą, że da się to jakoś naprawić.
Nie planowałem kolejnego kłamstwa. Ale nie wiedziałem też, jak powiedzieć prawdę. Nie tylko w dokumentach. W ogóle. Głośno. Komuś. Sobie.
Spojrzałem na ekran laptopa. Nowa wiadomość. Od nikogo. Pusta skrzynka wyglądała jak lustro. Papier wszystko przyjmie. CV też. Ale potem przychodzi człowiek. I wtedy papier nie wystarcza. A ja? Ja zostałem ze sobą. I teraz muszę zdecydować, czy siebie też będę okłamywał.
Tomasz, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Zakochałem się w niej po uszy, choć mogłaby być moją córką. Nie sądziłem, że na starość stanę się bankomatem”
- „Mieszkaliśmy z teściową, aż wystawiła nam rachunek i wyrzuciła walizki za drzwi. Mój mąż nie umiał się jej postawić”
- „Mąż wydaje kasę lekką ręką, a mi wypomina każdy grosz. Jeszcze ma czelność pytać, gdzie się podziały nasze pieniądze”









