Nigdy nie sądziłam, że temat przeprowadzki może tak bardzo podzielić dwoje ludzi, którzy kiedyś przysięgali sobie, że będą podejmować decyzje razem. Mój mąż od jakiegoś czasu wracał do pomysłu zamieszkania z jego rodzicami. Motywował to tym, że są już starsi, potrzebują wsparcia, a poza tym to szansa na oszczędności. Tyle tylko, że ja nie chciałam być ani pielęgniarką dla jego matki, ani kucharką dla jego ojca. Czułam, że w tym domu szybko przestałabym być partnerką, a stała się kimś na posyłki. Nikt nie zapytał, czy ja w ogóle tego chcę.
Chcę tylko, żebyś to przemyślała
Wrócił z pracy, zrzucił buty i niemal od razu rzucił mimochodem:
– Myślałem dzisiaj o tym, żebyśmy może przenieśli się do moich rodziców.
Zamknęłam zmywarkę, nie do końca pewna, czy dobrze usłyszałam.
– Słucham? – zapytałam powoli.
– No... Wiesz, oni są już w wieku. Mama znowu narzekała na kręgosłup, tata ledwo widzi. Dom duży, ogród zaniedbany. Moglibyśmy im pomóc, a sami nie musielibyśmy płacić za wynajem. Przecież to się opłaca.
Stałam w kuchni i próbowałam zrozumieć, co właściwie właśnie usłyszałam. Do tej pory, kiedy temat teściów się pojawiał, było to głównie przy okazji świąt lub telefonów z przypomnieniem o urodzinach któregoś z nich. A teraz nagle mieliśmy z nimi mieszkać?
– Przecież zawsze mówiłeś, że chcesz być niezależny – powiedziałam ostrożnie. – Że nie wyobrażasz sobie mieszkania z rodzicami.
– No, ale sytuacja się zmienia – wzruszył ramionami. – Nie są już tacy sprawni. Ty pracujesz z domu, miałabyś czas ich doglądać. Ja nadal robię długie zmiany. A poza tym... mama bardzo się ucieszyła na ten pomysł.
Zamilkłam. Bo niby dlaczego to miałby być argument?
– Rozumiem, że już z nią to omawiałeś? A mnie postawiłeś przed faktem dokonanym?
– No nie, kochanie. Chcę, tylko żebyś to przemyślała.
Nie odpowiedziałam. Ale w środku aż się gotowałam.
Tak zawsze się zaczyna
Od tamtej rozmowy temat nie zniknął. Właściwie wracał niemal codziennie – jak echo. Początkowo starałam się ignorować jego aluzje. Kiedy mówił, że jego mama znowu upuściła garnek, kiwałam głową bez słowa. Gdy wspominał o rachunkach i o tym, ile byśmy zaoszczędzili, zmieniałam temat. Ale on nie odpuszczał.
– Myślałaś o tym, co mówiłem? – zapytał pewnego wieczoru, gdy oglądaliśmy film.
– Myślę. I wciąż nie jestem przekonana – odpowiedziałam spokojnie.
– Ale o co ci właściwie chodzi? Przecież to tylko chwilowo. Może rok, dwa. Dopóki nie stanieją mieszkania.
Chwilowo. Tak zawsze się zaczyna. A potem mija dekada, a ty siedzisz w miejscu, które nigdy nie było twoje.
– Chcesz, żebym zostawiła nasze życie tutaj, naszą przestrzeń, moje przyzwyczajenia, i zamieszkała w domu twoich rodziców, gdzie wszystko będzie podporządkowane ich rytmowi?
– To nie tak. Po prostu... potrzebują pomocy. A ty jesteś przecież rozsądna. I dobra.
„Dobra.” Słowo, które miało mi przypominać, że powinnam poświęcać się bez szemrania. Bo przecież dobra żona wspiera męża, dobra synowa pomaga teściom, dobra kobieta nie robi scen. Tylko że ja nie chciałam być dobra kosztem siebie.
– A co, jeśli ja nie chcę ich doglądać?
Westchnął.
– Wiedziałem, że będzie ci ciężko to zrozumieć. Ale myślałem, że się postaramy. Razem.
Zrobiło mi się przykro. Tak łatwo było mu mnie wsadzić w rolę tej, która nie chce pomóc. Jakby moje życie nie miało w tym wszystkim znaczenia.
Przecież to tylko dla dobra rodziny
Wszystko przyspieszyło, kiedy pojechaliśmy do jego rodziców na niedzielny obiad. Już w drzwiach powitała nas jego mama z entuzjazmem, który od razu wydał mi się podejrzany.
– Ach, jak dobrze, że jesteście! – zawołała. – Zrobiłam wasz ulubiony rosół. A po obiedzie pokażę wam pokój, który wam przygotowałam!
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. On tylko uśmiechnął się do mnie lekko, jakby chciał powiedzieć: „Nie rób sceny.” Przez cały obiad rozmawiali o remoncie pokoju gościnnego, o możliwości przeniesienia naszej sofy, o tym, że lodówkę mają nową, więc nie trzeba przywozić naszej. Siedziałam w milczeniu, a każda ich kolejna uwaga zaciskała mi gardło.
– Wy już chyba podjęliście decyzję, co? – zapytałam w końcu.
– No przecież rozmawialiśmy... – zaczął mój mąż.
– Rozmawialiśmy?! Ty postanowiłeś, a ja mam się dostosować.
Teściowa spojrzała na mnie zaskoczona.
– Oj, kochanie, przecież to tylko dla dobra rodziny. Będziemy razem, pomożemy sobie nawzajem. Ty taka zorganizowana jesteś, świetnie sobie tu poradzisz.
– Ale ja nie chcę sobie radzić. Chcę żyć po swojemu – powiedziałam cicho, ale stanowczo.
– Czyli nie chcesz być częścią rodziny? – wtrącił teść z drugiego końca stołu.
To już nie była rozmowa. To była ustawka. Miałam poczuć się winna. I chyba im się udało, bo w drodze powrotnej nie odezwałam się do niego ani słowem.
Tu nie ma już mnie
Uległam. Może dlatego, że zmęczyła mnie ta ciągła walka. Może z lęku, że odejdzie, jeśli się nie zgodzę. Wprowadzenie się do domu teściów miało być „tymczasowe”, a skończyło się jak zawsze – bez terminu końcowego. Już po tygodniu wiedziałam, że popełniłam błąd. Każdy dzień wyglądał podobnie. Rano parzyłam kawę, ale zanim zdążyłam wypić łyk, teściowa prosiła, żebym zajrzała do ogródka, bo coś tam „się psuje”. Potem trzeba było pomóc w kuchni, zająć się zakupami, zawieźć ojca do lekarza. Nikt nie pytał, czy mam czas. Pracowałam zdalnie, ale co z tego, skoro byłam na miejscu – a to znaczyło, że „mogłam”. Mąż wracał późno. Często miał jeszcze coś do dokończenia albo był zmęczony. Z czasem przestał nawet pytać, jak minął mi dzień. Ja też przestałam odpowiadać.
– Nie przesadzasz trochę? – zapytał raz, kiedy delikatnie wspomniałam, że czuję się wykorzystywana.
– Serio? Ty tego nie widzisz? – odparłam z irytacją. – Tu nie ma już mnie. Jest tylko ktoś, kto próbuje wszystkim dogodzić.
– Ale przecież to nasi rodzice...
– Nie. To twoi rodzice. Ja nie przysięgałam im opieki ani posłuszeństwa.
Pokiwał głową, jakbym mówiła w obcym języku. I wrócił do telefonu. W tamtym momencie zrozumiałam, że nie tylko zmienił się adres zamieszkania. Zmienił się cały układ sił w naszym małżeństwie. I nikt nie zapytał, czy ja chcę w nim dalej być.
Chcę wrócić do siebie
Któregoś poranka, gdy po raz kolejny obudziła mnie teściowa stukająca do drzwi z pytaniem, czy „mogłabym szybko zerknąć na pranie”, nie wytrzymałam. Zerknąć na pranie, zerknąć na ich potrzeby, zerknąć na siebie – tylko to ostatnie od dawna było niemożliwe. Żyłam w trybie reagowania na cudze potrzeby. Jak pielęgniarka, gospodyni, sekretarka. Ale już nie jak ja. Zeszłam na dół, zrobiłam sobie kawę. Usiadłam przy stole i spojrzałam na teścia, który właśnie czytał gazetę.
– Macie państwo dorosłego syna – powiedziałam spokojnie. – To on jest waszym dzieckiem, nie ja.
– A co to za ton? – oburzył się od razu. – My cię tu przyjęliśmy z otwartymi ramionami.
– Przyjęliście mnie, żeby mieć pomoc. I ja to rozumiem. Ale ja się w tym wszystkim zgubiłam. A teraz chcę się odnaleźć.
Wieczorem powiedziałam to samo mężowi. Siedzieliśmy w naszej prowizorycznej sypialni, w której nie było nawet drzwi, tylko zasłonka. Czułam, że mówię coś ważnego, ale jego twarz była nieprzenikniona.
– Chcesz się wyprowadzić? – zapytał.
– Chcę wrócić do siebie. Do życia, w którym jestem podmiotem, nie dodatkiem do twojej rodziny.
– I co dalej?
– Nie wiem. Ale wiem, że jeśli zostanę, stracę resztki szacunku do siebie. A wtedy już nie będzie czego ratować.
Po raz pierwszy od dawna spojrzał na mnie inaczej. Ale było już późno. Za późno na to, żeby jedno spojrzenie mogło wszystko naprawić.
Na swoich zasadach
Spakowałam się w dwie walizki. Nie potrzebowałam wiele – kilka ubrań, laptop, książka, którą zaczęłam jeszcze przed przeprowadzką i której nigdy nie skończyłam. Wyszłam cicho, bez scen. Nie chciałam dramatów ani łez. Zresztą i tak nikt nie próbował mnie zatrzymać. Może byli zaskoczeni. A może po prostu im ulżyło. Zamieszkałam u koleżanki, na chwilę. Poczułam, jak to jest otworzyć rano oczy i słyszeć tylko własne myśli, a nie głos teściowej wołającej z kuchni. Pierwsze dni były dziwne. Jakby moje ciało nie nadążało za tym, że znów mam prawo do ciszy, do decyzji, do zwykłego „nie”. Ale potem przyszła ulga. Cicha, spokojna, nieśmiała.
Mąż dzwonił. Najpierw codziennie. Potem co drugi dzień. W końcu przestał. Nie rozstaliśmy się z hukiem. Po prostu każde z nas poszło w swoją stronę. Ja – w stronę siebie. On – w stronę tego, co uznał za ważniejsze. Nie żałuję, że spróbowałam. Dzięki temu wiem, gdzie kończy się kompromis, a zaczyna poświęcenie. Gdzie kończy się troska, a zaczyna wykorzystywanie. I że czasem, żeby ocalić związek z samą sobą, trzeba zaryzykować wszystko inne. Czy będzie ktoś nowy? Może. Ale teraz najważniejsze, że znowu jestem u siebie – w swoim życiu, na swoich zasadach.
Monika, 38 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mieszkanie z rodzicami męża to był błąd. Teściowa czepiała się o masło za 7 zł, a maminsynek chował głowę w piasek”
- „Myślałem, że teściowa będzie pomocą przy dzieciach, a okazała się ciężarem. Pozwalała im na to, czego my zabranialiśmy”
- „Przyjęłam syna z żoną pod swój dach z radością. To miał być złoty układ, a kosztował mnie więcej niż pieniądze”








