Zawsze wierzyłam, że miłość wszystko przetrwa. Tak bardzo chcieliśmy z Kamilem być razem, że żadna przeszkoda nie wydawała się zbyt wielka. Znaliśmy się jeszcze z liceum, przeszliśmy razem przez studia, pierwsze rozczarowania zawodowe, wynajmowane pokoje i nieskończone rozmowy o tym, co będzie kiedyś. Dom z ogrodem, dzieci biegające po trawie, spokój. Ale zamiast tego, po ślubie zamieszkaliśmy z jego rodzicami.

– To tylko na chwilę – mówił Kamil, całując mnie w czoło, kiedy wnosiliśmy walizki do jego pokoju z dzieciństwa. – Po prostu nie stać nas jeszcze na nic własnego, wiesz przecież.

Wiedziałam. Ale to, czego nie wiedziałam, to że ta „chwila” zmieni się w miesiące, a miesiące w coś, co zacznie nas niszczyć.

Myślałam, że to chwilowe

Na początku było całkiem znośnie. Zofia, jego matka, była uprzejma, choć może nieco zbyt ciekawska. Zawsze wiedziała, co mamy na obiad, kiedy wracamy z pracy i gdzie się wybieramy w weekend. Ojciec Kamila, Henryk, głównie milczał. Miał w sobie coś z cienia – był, ale jakby go nie było.

Wspólne śniadania przy stole, które miały być tymczasowym rozwiązaniem, szybko zamieniły się w przymusowe rytuały z komentarzami w stylu:

– A po co wam tyle tych oliwek? I kto to kupuje takie drogie sery?

Siedem złotych za masło? Ja w dyskoncie biorę za cztery z groszami!

Spojrzałam wtedy na Kamila, ale on tylko wzruszył ramionami.

– Mama się po prostu martwi budżetem, nie bierz wszystkiego do siebie – powiedział mi potem.

– Pamiętasz, jak mówiłeś, że to tylko na kilka miesięcy? – zapytałam cicho, wieczorem, gdy leżeliśmy obok siebie w jego wąskim łóżku.

– Pamiętam – szepnął.

– I pamiętam też, że mówiłem, że sobie poradzimy. Zobaczysz, to tylko przejściowe.

Ale przejściowe sytuacje potrafią się przeciągać w nieskończoność. A miłość? Cóż, ona też ma swoją cierpliwość.

Nie czułam się jak u siebie

– Oliwia, mogłaś chociaż spojrzeć na ceny!

Zofia trzymała w ręku reklamówkę z naszymi zakupami, jakby właśnie wyłowiła z niej coś radioaktywnego.

– Mleko bez laktozy? Zwykłe jest tańsze.

Zamknęłam zmywarkę, nie odpowiadając. Czułam, jak mi pulsuje skroń.

– I te oliwki z czosnkiem! Po co to komu? My tu nie jemy jak w restauracji!

Rzuciła opakowanie na blat.

– Kupiłam te rzeczy dla siebie. Ze swoich pieniędzy – odparłam spokojnie, ale już wtedy czułam, że to był błąd.

– Dla siebie?

Prychnęła.

– A rachunki też płacisz „dla siebie”? Prądu też używasz tylko swojego?

Kamil wszedł do kuchni dokładnie w tym momencie. Zerknął na mnie i na matkę, która już zaczęła nakręcać się dalej.

– Mamo, może już wystarczy? – mruknął.

Wystarczy?! Ja tu dbam o dom, a ona robi zakupy jak do hotelu pięciogwiazdkowego!

Odwróciłam się i wyszłam bez słowa. W sypialni trzasnęłam drzwiami i usiadłam na łóżku. Gdy po chwili Kamil wszedł za mną, jeszcze się trzęsłam.

– Nie staniesz po mojej stronie, prawda? – zapytałam zimno.

– Oliwia, przecież nie chcę się kłócić. Ona po prostu… ma swoje zasady.

– A ty? Masz swoje? Jesteś ich synem czy moim mężem?

Zamilkł. Potem, jak zawsze, zamiast odpowiedzieć, po prostu wyszedł z pokoju. I wtedy dotarło do mnie, że nie jestem u siebie. Nawet we własnym małżeństwie.

Byłam coraz bardziej osamotniona

– Musimy pogadać – powiedziałam, gdy tylko wrócił z pracy.

Usiadłam na łóżku, dłonie złożone na kolanach, serce waliło mi jak oszalałe. Kamil ściągnął bluzę, rzucił na fotel i tylko spojrzał na mnie z rezygnacją.

– Znowu?

– Nie „znowu”. Po prostu… nie mogę tak dłużej. To nie jest nasze życie. To życie twojej mamy. A ja w nim tylko przeszkadzam.

– Oliwia, przecież wiesz, że nie mamy innej opcji.

– Nie mamy? Czy nie chcesz jej szukać?

Zamilkł. A potem wzruszył ramionami i usiadł obok, ale jakby zbyt daleko.

– Nie stać nas teraz na wynajem. Oszczędzamy. Mama… przesadza, wiem, ale nie jest zła. Po prostu taka jest.

– Nie potrzebuję analiz, Kamil. Potrzebuję ciebie. Twojej obecności, wsparcia. Chcę mieć męża, nie współlokatora w dziecięcym pokoju z plakatami na ścianie.

A ja potrzebuję spokoju – rzucił ostro, aż mnie cofnęło. – Nie chcę stawać między wami.

– A więc już wybrałeś – powiedziałam cicho.

Nie odpowiedział. Wstał i poszedł pod prysznic. A ja? Patrzyłam w ścianę i po raz pierwszy pomyślałam: może powinnam się wyprowadzić. Nawet jeśli nie miałabym dokąd. Wolałam być sama niż tak niewidzialna.

Tego było już za wiele

Siedziałam na schodach, trzymając kubek niedopitej herbaty, kiedy usłyszałam ich rozmowę.

– Mamo, daj już spokój z tymi zakupami. Z tego i tak już nic nie będzie.

Zamarłam.

– Właśnie – odpowiedziała Zofia bez wahania. – Jak jej się nie podoba, może iść. To jest dom moich rodziców, twój dom. A nie hotel dla obrażonych księżniczek.

Cisza.

– Może i dobrze. Mam już dość jej fochów.

Kubek wypadł mi z dłoni i potoczył się po stopniach. W uszach mi dudniło. Nie płakałam, nie miałam łez. Była tylko pustka. Wróciłam na górę i spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy do torby. Nie byłam w stanie patrzeć mu w oczy, kiedy wszedł do pokoju.

– Co robisz?

Wyjeżdżam. Skoro masz mnie dość, to nic tu po mnie.

– Oliwia, nie rób scen...

– Słyszałam waszą rozmowę. Wszystko jest już jasne.

Przeszłam obok niego, trzymając torbę w ręce. Próbował mnie zatrzymać, ale nie patrzyłam już wstecz. Zeszłam po tych samych schodach, na których przed chwilą siedziałam, słuchając, jak mój mąż odwraca się ode mnie bez jednego zawahania. Wyszłam w noc. Sama. Ale pierwszy raz od miesięcy – z decyzją, która należała tylko do mnie.

W końcu to zrobiłam

– I co? – zapytała Monika, kiedy otworzyła mi drzwi. – Zrobiłaś to?

Kiwnęłam głową i dopiero wtedy poczułam, jak po policzku spływa mi pierwsza łza. A potem następna. Weszłam do środka, torba zsunęła mi się z ramienia. Monika mnie przytuliła. Mocno, bez słów.

– Gdzieś ty była, głupia babo, tyle czasu? – mruknęła w moje włosy.

Zamieszkałam w jej kawalerce, na rozkładanej sofie, obok stosu ubrań i starego kota, który łasił się do mnie w nocy. Tydzień zajęło mi, żeby się nie budzić z wrażeniem, że zaraz usłyszę stukanie filiżanek w kuchni i komentarze Zofii o tym, że znów nie wyłączyłam światła w łazience.

Myślałam, że miłość to wszystko. Że to wystarczy. Że on stanie po mojej stronie – powiedziałam któregoś wieczoru, patrząc, jak Monika nalewa nam wina do szklanek.

– Miłość? – Zaśmiała się gorzko. – Miłość to jest wtedy, kiedy facet sam z siebie wynosi śmieci, a nie dlatego, że mu przypomnisz.

Zaczęłyśmy się śmiać. Śmiechem histerycznym, ale prawdziwym. W nocy leżałam, patrząc w sufit. Po raz pierwszy nie czułam się słaba. Poczułam coś dziwnego, jakby dumę. Że w końcu wybrałam siebie.

Nie potrzebuję maminsynka

Pojawił się dwa tygodnie później. W sobotnie popołudnie. Bez zapowiedzi, z bukietem kwiatów i miną zbitego psa. Monika akurat wyszła po zakupy. Otworzyłam drzwi i przez chwilę oboje milczeliśmy.

– Mogę wejść? – zapytał.

Nie odpowiedziałam. Odwróciłam się i wróciłam do środka. Wiedział, że to znaczy: masz pięć minut. Nie więcej. Usiadł na krześle, z tymi samymi oczami, które kiedyś kochałam.

– Oliwia, ja… popełniłem błąd. Byłem idiotą. Chciałem spokoju, a dostałem ciszę bez ciebie. Nie wiedziałem, że aż tak… że aż tak cię ranię.

Słuchałam. Ale nie poruszyłam się.

Potrzebuję cię. Chcę to wszystko naprawić.

Wzięłam głęboki oddech.

– Nie potrzebujesz mnie. Potrzebujesz porządnego kopa od życia – powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy. – Chciałeś być syneczkiem swojej matki? Proszę bardzo. Ale nie jesteś już moim mężem. Przynajmniej nie tym, za którego wyszłam.

– Ale daj mi szansę…

Dorośnij, a potem możemy pogadać.

Wstał. Nie próbował mnie już przekonywać. Tylko spojrzał ostatni raz i wyszedł, trzymając kwiaty. A ja? Nie powiedziałam mu „żegnaj”. Tylko „do widzenia”. Może kiedyś, może w innym życiu. Może, jak oboje będziemy innymi ludźmi.

Oliwia, 30 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: