Czasem budzę się rano i przez chwilę łudzę się, że jestem sama w domu. Że to mój azyl, moje bezpieczne miejsce, w którym mogę chodzić w piżamie do południa, zjeść śniadanie w ciszy, bez krytycznych spojrzeń zza gazety. Ale potem słyszę trzask szafki w kuchni, dźwięk filiżanki stawianej z przesadną siłą na blat i już wiem – złudzenia minęły.
Wiesława, moja teściowa, jest już na nogach. A to oznacza jedno: kolejny dzień niepokoju, chodzenia na palcach i prób uniknięcia konfrontacji, która i tak się wydarzy. Prędzej czy później.
Mąż nie chce się mieszać
Kiedy dwa lata temu przeprowadziła się do nas „na chwilę”, by „dojść do siebie po śmierci męża”, byłam pełna empatii. Sama straciłam ojca, wiedziałam, co to znaczy. Marcin – mój mąż – powiedział, że nie ma nikogo innego, że nie możemy jej zostawić samej. Uwierzyłam mu, tak samo jak uwierzyłam, że „chwila” oznacza miesiąc, góra dwa.
Ale minęły dwa lata.
– Justynka, znowu tak słono? – usłyszałam od niej dwa dni temu, kiedy podałam rosół. – Marcin przecież nie lubi za dużo soli, prawda, synku?
Marcin nawet nie podniósł wzroku znad telefonu.
– Dobrze jest, mamo – mruknął, ale bardziej do wyświetlacza niż do którejkolwiek z nas.
Nie chodzi tylko o rosół. Każdy obiad to wyzwanie i powód do krytyki. Przesolone. Rozgotowane. Zimne. Bez smaku. „Znowu to samo?” – to ulubione zdanie Wiesławy. Nigdy nie jest dobrze. Nigdy nie będzie dobrze. Ale najgorsze nie jest to, że ona wiecznie narzeka. Najgorsze jest to, że Marcin milczy. I kiedy pytam go, dlaczego nic nie mówi, dlaczego nie broni mnie, dlaczego nie stawia żadnej granicy, zawsze odpowiada:
– Nie chcę się mieszać.
A ja? Ja się coraz bardziej zamykam w sobie. Z dnia na dzień tracę cierpliwość, szacunek do siebie, a czasem – i to mnie najbardziej przeraża – ochotę, żeby wracać do własnego domu.
Miałam tego dość
Wczoraj dzwoniłam do Kasi. Moja przyjaciółka wie o wszystkim. Ona jedna.
– Cześć, żyjesz tam? – zapytała Kasia, kiedy tylko odebrała.
– Ledwo – westchnęłam. – Dzisiaj dostałam ochrzan o... sałatkę jarzynową.
– Nie mów. Co tym razem?
– „Ziemniaki rozgotowane, ogórki za grubo, majonez ze słoika, a nie domowy, no i kto to widział dawać groszek z puszki”. Autentyk.
– A Marcin? Jak zwykle?
– „Nie chcę się mieszać” – zacytowałam z udawaną wesołością. – Wiesz, że mam już dość? Że nie daję rady? Ja naprawdę nie wiem, co mam robić.
– Justyna, to Twój dom. Ty w nim mieszkasz. Dlaczego ona tobą rządzi?
– Bo Marcin jej na to pozwala.
– A Ty?
Nie odpowiedziałam. Bo odpowiedź znałam – ja też na to pozwoliłam. Teraz próbuję to odkręcić. Ale może jest już na to za późno?
Tego było już za wiele
– Znowu bez smaku – mruknęła Wiesława, po czym teatralnie odłożyła łyżkę na talerz. – Rosół to nie woda z makaronem, Justyno.
Zamarłam z łyżką w powietrzu. Znowu. Tego dnia od rana gotowałam ten nieszczęsny rosół – bulion na skrzydełkach, warzywa z ryneczku, wszystko według przepisu jej własnej matki, który znalazłam przypadkiem w starej książce kucharskiej.
– Marcin, prawda, że jest mdły? Ty lubisz bardziej wyrazisty.
Marcin oderwał wzrok od telefonu.
– Jest okej – mruknął.
– Okej – powtórzyła jego matka z kpiną. – Justyno, jak nie umiesz ugotować zwykłego rosołu, to może chociaż nie udawaj, że się starasz. Przynajmniej bym wiedziała, na czym stoję.
– Pani Wiesiu... – zaczęłam, ale głos mi zadrżał. – Naprawdę się staram. Gotuję, sprzątam, robię wszystko, żeby było dobrze.
– Dobrze? – zaśmiała się gorzko. – Przypalone kotlety w środę, niedogotowane ziemniaki w piątek i dziś ten zlew. Tak, bardzo dobrze. Czasem się zastanawiam, czy mój syn w ogóle coś je w tym domu!
– Mamo, daj spokój – wtrącił cicho Marcin.
– Nie! – warknęłam. – Nie "daj spokój"! Każdy obiad to jest upokorzenie. Nigdy nic nie smakuje. Nigdy nic nie jest wystarczająco dobre!
– Bo nie jest! – Wiesława uderzyła dłonią w stół. – I przestań na mnie krzyczeć. Trochę szacunku!
– A może to pani powinna mieć szacunek do mnie?! Do tego, że się staram, że panią znoszę tu dzień w dzień!
– Nie życzę sobie tego tonu! – wrzasnęła. – Marcin, powiedz coś!
Marcin spojrzał na mnie, potem na nią.
– Nie chcę się mieszać.
Zamknęłam oczy. W gardle mnie ściskało. Odsunęłam krzesło, wstałam i bez słowa poszłam do łazienki. Tam, zamknięta, po cichu, popłakałam się jak dziecko.
Nigdy nie stanął po mojej stronie
– Marcin, musimy porozmawiać – powiedziałam twardo, kiedy wyszedł z łazienki po kąpieli.
– Jutro, dobra? Jestem zmęczony.
– Nie. Teraz. Bo ja też jestem zmęczona. Tyle że nie fizycznie, tylko psychicznie. Zniszczona.
Zatrzymał się w korytarzu. Stał boso, w koszulce, z ręcznikiem na szyi, patrzył na mnie jak na kogoś, kto przesadza.
– O co ci znowu chodzi? Przecież nie było tak źle.
– Nie było tak źle?! – podniosłam głos. – Twoja matka obraża mnie codziennie. Codziennie. Przy stole, w kuchni, w łazience, wszędzie. A ty? Ty siedzisz i patrzysz w telefon.
– Bo nie chcę robić z igły widły.
– Z igły widły?! – parsknęłam. – Traktuje mnie jak służącą! A ty jeszcze ją bronisz?
– Nie bronię. Po prostu… to moja matka. Jest starsza. Trudna. Ale to nie powód, żeby od razu robić awanturę.
– Nie chodzi o jedną awanturę. Chodzi o to, że ja jestem tu sama. Sama w swoim własnym domu. Ty mnie nie bronisz. Ty nigdy nie stajesz po mojej stronie.
– Bo nie chcę być między młotem a kowadłem!
– Tak i dlatego zawsze jesteś po jej stronie. A ja? Kim ja jestem, Marcin? Lokatorką? Kucharką?
– Justyna, proszę cię…
– Nie, nie proś. Powiedz mi w końcu wprost: dlaczego zawsze wybierasz jej spokój, a nie mój?
Zamilkł. Otarł ręcznikiem szyję. Przez chwilę myślałam, że coś powie. Ale nie. Minął mnie bez słowa, wszedł do sypialni i... zamknął drzwi. Zostałam sama w przedpokoju. W rękach trzymałam ścierkę. Tak, idealny symbol mojej pozycji w tym domu.
To przelało czarę goryczy
Wyszłam z pracy wcześniej, bo bolała mnie głowa. Cisza w mieszkaniu była aż nienaturalna. Buty Marcina stały przy drzwiach. Matki nie było w kuchni. W gabinecie Marcina paliło się światło. Uchyliłam drzwi – chciałam tylko rzucić „cześć”. I wtedy usłyszałam jej głos.
– Synku, musisz w końcu wybrać. Albo ja, albo ona.
Zamarłam. Stałam w korytarzu jak wryta, nie mogąc uwierzyć, że naprawdę to powiedziała. Głos Marcina był przyciszony.
– Mamo, proszę cię… Nie każ mi wybierać. Nie chcę stracić żadnej z was.
– Ale to się nie da tak żyć! Ja tu nie jestem szanowana! Ona się mnie czepia o wszystko!
– Ty jej też, mamo – przerwał jej spokojnie. – O każde danie, o każdy garnek…
– Bo ona się nie nadaje na żonę! Kto to widział, żeby kobieta tak gotowała? Albo zostawiała pranie w pralce na całą noc? Przecież ja się wstydzę za nią! Ty zasługujesz na lepszą kobietę, Marcin.
Milczenie. Wbiłam paznokcie w dłoń, żeby się nie rozpłakać. Oddychałam płytko, próbując się nie zdradzić. Ale w pewnym momencie usłyszałam coś, co przelało czarę:
– Marcin, ona cię odciąga ode mnie. Tak jakby chciała, żebyś o mnie zapomniał. A przecież ja jestem twoją matką. Nikt cię nie kocha tak jak ja.
Wtedy weszłam.
– To może teraz wybierz. Ja albo twoja matka.
Oboje odwrócili się zaskoczeni. Marcin pobladł.
– Justyna, to nie tak...
– Nie, Marcin. Właśnie tak. Słyszałam wszystko. Wybierz. Albo ja, albo to „ja cię najbardziej kocham”.
– Nie mów tak do niej – powiedział cicho.
– A jak mam mówić do osoby, która codziennie podważa mój sens życia? Mój dom? Moje małżeństwo?
Wiesława patrzyła na mnie bez słowa. Ale oczy miała zimne jak lód.
Zasługiwałam na coś więcej
Spakowałam się w trzydzieści minut. Torba, kosmetyczka, trochę ubrań. Marcin siedział w kuchni i nie odzywał się ani słowem. Jego matka krążyła po mieszkaniu jak sęp, wciąż udając, że to ona tu rządzi. Nie zapytał, dokąd jadę. Nie zatrzymał mnie. Nawet nie spojrzał w moją stronę, kiedy zamykałam za sobą drzwi.
Na dworze padało. Deszcz ściekał mi po twarzy jak łzy, których nie chciałam już trzymać w środku.
Kasia przyjęła mnie bez pytań. Od razu zrobiła herbatę, dała mi ciepły koc i pozwoliła mówić, albo milczeć – jak chcę. W końcu się odezwałam.
– Może to ze mną jest coś nie tak. Może rzeczywiście jestem beznadziejna w roli żony. Może ona miała rację.
– Nie opowiadaj bzdur – rzuciła ostro. – Jesteś zbyt dobra. To twój jedyny problem.
Popatrzyłam na nią zdziwiona.
– Chciałaś, żeby wszyscy byli zadowoleni. Marcin, jego matka, cały świat. A co z tobą?
Milczałam. Bo nie wiedziałam. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio o sobie pomyślałam.
– Wiesz co? – Kasia oparła się o oparcie fotela. – Tyle kobiet żyje tak jak ty. Udają, że wszystko jest okej, żeby tylko nie było konfliktu. A potem się budzą, same, rozczarowane, z rozwalonym życiem.
– Nie chcę być taką kobietą.
– To przestań nią być. Zasługujesz na coś więcej niż wieczne „nie chcę się mieszać”.
Po raz pierwszy od dawna pomyślałam, że może… rzeczywiście.
Wszystko stało się jasne
Wróciłam po trzech dniach. Z torbą w dłoni, mokra od deszczu. Weszłam bez pukania. Marcin siedział w salonie, jakby nie minęła ani chwila. Patrzył na mnie zaskoczony.
– Justyna… Nie sądziłem…
– Nie wiedziałeś, że wrócę? Bo ja też nie. Ale jestem. I musimy pogadać.
Wstał, jakby się bał. Może i dobrze.
– Rozmawiałem z mamą – zaczął nieśmiało. – Prosiłem ją, żeby trochę… odpuściła.
– Odpuściła? Marcin, ona mnie niszczyła codziennie przez dwa lata. A ty to bierzesz na „odpuściła”?
– No nie wiem, co mam zrobić. Nie potrafię was pogodzić.
– Nie musisz. Ja już wiem, że mi na tym nie zależy. Chcę być spokojna. I kochana. W tym domu. Jeśli to niemożliwe, to ja się pakuję na dobre.
– Co to znaczy?
– To znaczy, że ona się wyprowadza. Albo ja. Dziś. Teraz.
Wiesława pojawiła się w drzwiach kuchni, jakby tylko czekała.
– No proszę. Ultimatum. Świetnie. I co, Marcin? Wybierzesz ją, która cię zostawiła, czy matkę, która cię wychowała?
Patrzyłam mu prosto w oczy. Przez chwilę miałam nadzieję, że w końcu wybierze. Że stanie za mną. Ale nic nie powiedział. Tylko spuścił głowę. Podeszłam do szafy i wyjęłam walizkę.
– Dziękuję, Marcin. Wiem już wszystko.
Justyna, 30 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Macierzyństwo kompletnie mnie przerosło. Myślałam, że będzie jak w bajce, a zderzyłam się ze ścianą”
- „W sanatorium nie mogłem się oprzeć uroczej kuracjuszce. Na dancingu nasze serca wirowały w rytmie walca”
- „Wnuk mieszka u mnie i żeruje na mej dobroci. Nie sprząta, imprezuje do rana i robi mi tylko wstyd przed sąsiadami”




