Po rozwodzie nie miałem złudzeń – wiedziałem, że będzie trudno, ale nie sądziłem, że aż tak. Nasze małżeństwo rozpadło się po cichu, bez dramatów, za obopólną zgodą. Każde z nas poszło w swoją stronę, a przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Minęło kilka miesięcy, zanim zacząłem znowu się uśmiechać. Nowa kobieta, nowe plany, nowa codzienność. Myślałem, że wszystko zmierza w dobrą stronę. Myliłem się. Moja była żona najwyraźniej nie umiała zaakceptować, że układam sobie życie bez niej. A kiedy zrozumiałem, jak daleko się posunie… było już za późno.
Nie miałem pojęcia, że to dopiero początek
Z Anetą byłem przez jedenaście lat. Długo. Za długo, biorąc pod uwagę, jak bardzo różniliśmy się pod koniec. Kiedy się rozstawaliśmy, powiedziała tylko, że życzy mi szczęścia. Brzmiało to szczerze. Ja jej też tego życzyłem. Żadne z nas nie walczyło o drugą szansę, więc zakładałem, że jesteśmy na podobnym etapie. Naiwnie myślałem, że rozstaliśmy się jak dorośli ludzie. Do czasu.
Poznałem Martę w pracy. Nie szukałem nikogo, naprawdę. Po prostu dobrze się rozmawiało. A potem jakoś naturalnie zaczęliśmy spędzać czas razem poza biurem. Nie chciałem od razu jej przedstawiać jako „nowej partnerki”, ale stało się – zakochałem się. Po raz pierwszy od dawna czułem się lekki. Znowu chciałem wracać do domu, planować weekendy, gotować kolacje we dwoje. Pierwszy sygnał, że coś się psuje, przyszedł znikąd. Dzwonek do drzwi w środku tygodnia. Otwieram, a tam Aneta. Trzyma pudełko ze starymi zdjęciami.
– Pomyślałam, że chcesz to z powrotem – rzuciła, wchodząc do mieszkania, jakby nigdy nic.
Czułem się niezręczne, tym bardziej że Marta właśnie była w łazience. Aneta zauważyła jej buty przy drzwiach, spojrzała na mnie z uśmiechem.
– Szybko się pozbierałeś – powiedziała sucho.
Nie miałem pojęcia, że to dopiero początek.
Co ty właściwie chcesz mi powiedzieć?
Minęły dwa dni od wizyty Anety, gdy dostałem od niej wiadomość. „Musimy pogadać. To ważne. Chodzi o nas.” Pomyślałem, że może coś z papierami, może urząd, może o czymś jeszcze zapomniała. Odpisałem, że możemy się spotkać w kawiarni, neutralnie. Ale ona uparła się, żeby przyjść do mnie.
– Nie czuję się dobrze. Potrzebuję wsparcia, a nie kawy wśród ludzi – napisała.
Dałem się przekonać. Nie byłem z kamienia. Znaliśmy się tyle lat, nie mogłem jej tak po prostu zignorować. Gdy przyszła, od razu zauważyłem, że nie wyglądała na zmartwioną. Usiadła wygodnie na kanapie, poprawiła włosy i zaczęła mówić o… wspólnych wspomnieniach. Że byliśmy dobrzy razem, że pamięta, jak gotowaliśmy razem risotto i jak śmialiśmy się z byle czego. Przez chwilę słuchałem w ciszy, aż w końcu przerwałem.
– Aneta, co ty właściwie chcesz mi powiedzieć?
Popatrzyła na mnie z dziwnym uśmiechem i powiedziała:
– Nie myślałeś, że moglibyśmy spróbować jeszcze raz?
Wstałem natychmiast. Powiedziałem, że mam dziewczynę, jestem szczęśliwy i nie widzę szansy powrotu. W jej oczach pojawiło się coś, czego wcześniej nie znałem – chłód. Jakby w jednej sekundzie ktoś wyłączył jej emocje.
– No dobrze – powiedziała i wyszła bez słowa więcej.
A ja nie wiedziałem, że od tej chwili wszystko, co miałem, zacznie się sypać.
Co to ma być, Filip?
Na początku próbowałem myśleć, że to tylko reakcja rozczarowanej kobiety. Że emocje opadną, a Aneta wróci do swojego życia. Ale nie wróciła. Wręcz przeciwnie – nagle zaczęła się pojawiać wszędzie tam, gdzie byłem z Martą. Raz widzieliśmy ją w tej samej restauracji. Innym razem – jechała za nami samochodem. Udawała przypadek, ale zbyt wiele tych „przypadków” złożyło się w coś niepokojącego.
– Przysięgam, ona mnie śledzi – powiedziałem Marcie, kiedy po raz trzeci minęliśmy Anetę w galerii handlowej.
Marta nie komentowała zbyt wiele, ale widziałem, że ją to męczy.
– Chciałam wierzyć, że to tylko trudny etap, ale zaczynam się czuć, jakbyśmy byli obserwowani – przyznała w końcu, siedząc wieczorem na naszej kanapie.
Zacząłem się zastanawiać, czy powinienem porozmawiać z Anetą jeszcze raz. Dać jej jasno do zrozumienia, że to, co robi, przestało być normalne. Ale nie zdążyłem. Tydzień później Marta dostała anonimową wiadomość w social mediach. Screeny rozmów, których nigdy nie prowadziłem. Sfałszowane. Wyglądało to, jakbym flirtował z inną kobietą.
– Co to ma być, Filip? – zapytała, rzucając telefon na stół.
Zbladłem. Próbowałem się tłumaczyć, ale Marta już miała w oczach ten rodzaj niepewności, którego wcześniej nie znałem. Aneta wiedziała, gdzie uderzyć. I dopiero się rozkręcała.
To było coś więcej
Próbowaliśmy z Martą żyć normalnie, ale atmosfera była napięta. Ona coraz mniej się uśmiechała, ja coraz więcej milczałem. W końcu, któregoś wieczoru, wróciłem do mieszkania i zastałem ją pakującą swoje rzeczy.
– Przepraszam, Filip. Mam dość. Nie chcę być częścią twojego konfliktu z byłą żoną. Ja nie mam siły walczyć o miejsce w twoim życiu, jeśli ktoś inny codziennie próbuje mi je odebrać.
Nie zatrzymałem jej. Nie dlatego, że nie chciałem. Po prostu nie wiedziałem, co powiedzieć. Wszystko było już za bardzo poplątane. Zostałem sam. Tydzień później Aneta znów się pojawiła.
– Słyszałam, że znowu jesteś wolny – powiedziała, jakby mówiła o pogodzie.
Patrzyłem na nią z niedowierzaniem. Usiadła na moim fotelu, rozejrzała się po mieszkaniu, jakby znów było jej.
– Może teraz już możemy porozmawiać spokojnie?
Nie odpowiedziałem. Wszystko we mnie krzyczało, żeby ją wyrzucić. Ale jednocześnie czułem się zbyt zmęczony, zbyt przybity, żeby się znów kłócić.
I wtedy zorientowałem się, że to nie był tylko kaprys porzuconej kobiety. To było coś więcej.
Musiałem odzyskać kontrolę
Przestałem odbierać jej telefony, nie odpowiadałem na wiadomości. Mimo wszystko, Aneta nie dawała za wygraną. Ostatecznie poszedłem do prawnika. Zacząłem procedurę o zakaz zbliżania się. Wiedziałem, że będzie ciężko, ale musiałem odzyskać kontrolę nad własnym życiem. Byłem wrakiem, a przecież tylko próbowałem iść dalej. Nie powiedziałem Anetcie, że sprawa trafiła do sądu. Ale wiedziała. Przestała się pojawiać. Cisza trwała tydzień, potem dwa. Czułem, jak powoli wraca oddech. Zaczynałem sypiać. W pracy znów mogłem się skupić.
A potem dowiedziałem się, że zmienia miejsce zamieszkania. Miasto oddalone o 300 kilometrów. Podobno dostała tam nową pracę. Może to był zbieg okoliczności. A może wreszcie zrozumiała, że przegrała. Poczułem ulgę. Ale nie radość. Tylko ciszę po burzy, która mogła wrócić w każdej chwili. Minęło kilka miesięcy od jej wyjazdu. Mieszkanie znowu było moje, ale już nie takie samo. Marta nie wróciła. Napisała kiedyś, że potrzebuje spokoju, że nie chce wchodzić drugi raz do tej samej rzeki. Nie mogłem jej winić. Ja też nie miałbym na to odwagi. Ale jednocześnie wiem, że żyję. I że nie pozwolę nikomu więcej odebrać sobie prawa do bycia szczęśliwym.
Filip, 37 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Moje małżeństwo od dawna było tylko na papierze. Po rozwodzie poczułem, że w końcu nie muszę udawać”
- „Gdy poznałam prawdę o mężu, od razu się ewakuowałam. Nie będę brać odpowiedzialności za jego błędy przeszłości”
- „Rozwód obrzydził mi wszystkie kobiety. Po tym, co odstawiła moja żona i prawniczka, chyba pójdę do zakonu”








