Niektóre przyjaźnie są jak stelaże pod pomidory — niby wspierają, ale jak przychodzi wichura, to pierwsze się łamią. Nasza z Zuzą była z tych wielkich, tych na zawsze. Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Zaczęło się banalnie - dwie studentki marketingu na tym samym roku, z podobnym gustem do kawy i tym samym pragnieniem, żeby nie zostać nikim. Wciągałyśmy się nawzajem w ambitne projekty, staże, kursy. Miałyśmy te same marzenia i w zasadzie podobne CV.

Wydawało się oczywiste, że jak jedna dostanie pracę w dobrej firmie, to drugą tam ściągnie. Tak też było. Gdzie jedna poszła, druga szła za nią. I może właśnie dlatego nie zauważyłam, że zaczęłyśmy się nie tylko wspierać, ale też ze sobą rywalizować. A Zuza - jak się później okazało - nie miała zamiaru przegrać.

Była charyzmatyczna, wygadana, świetnie ubrana. Ja z kolei bardziej od fleszy i prezentacji lubiłam siedzieć po godzinach i dłubać w raportach.  Mimo to, nikt nie mógł powiedzieć, że jestem „tą gorszą”. Po prostu inną. Mówiłam sobie, że możemy obie wygrywać – w końcu nie było tylko jednego szczytu. Prawdziwy test przyszedł, kiedy pojawiło się ogłoszenie o awansie. Nowe stanowisko w naszym dziale. Zuza od razu rzuciła się do przygotowań, ja z kolei – jak zwykle – miałam wątpliwości. Zaczęłam myśleć, że to nie dla mnie. Ale to właśnie Zuza mnie pchnęła. Powiedziała:

– Reniu, błagam cię, nie rezygnuj, jesteś dobra. W końcu która z nas robiła wszystkie raporty do prezentacji Tomasza?

Zupełnie serio dodała:

– Zasłużyłaś, żeby spróbować. Jeśli ty nie, to kto?

To wtedy, po raz pierwszy, poczułam, że może rzeczywiście jestem w stanie o coś zawalczyć. Nie dla niej, nie przeciwko niej. Dla siebie.
Nie wiedziałam, że ta sama osoba, która popchnęła mnie do działania… będzie pierwszą, która podetnie mi skrzydła, gdy w końcu się uniosę.

Dlaczego mam wrażenie, że coś się właśnie psuje?

– Reniu, gratuluję! – Zuza podbiegła do mnie, kiedy wyszłam z gabinetu Tomasza. – Zasłużyłaś jak nikt inny – powiedziała, obejmując mnie mocno.

Odwzajemniłam uścisk, chociaż coś we mnie zesztywniało. Uśmiech Zuzy był szeroki, ale jej oczy nie cieszyły się razem z resztą twarzy. Przytuliła mnie na sekundę za długo, jakby walczyła ze sobą, zanim się odsunęła.

– Serio, wiedziałam, że ci się uda – dodała, z lekkim śmiechem. – Teraz będziesz naszą gwiazdą. W końcu ktoś musi świecić, skoro ja mam ostatnio same porażki.

Nie zareagowałam. Nie wiedziałam, jak. Niby to był żart, niby wszystko było w porządku, ale miałam wrażenie, że coś w tej rozmowie nie pasuje. Jakby mówiła jedno, a myślała drugie. W kolejnych dniach było jeszcze dziwniej. Zuza zaczęła odpowiadać zdawkowo, czasem nie kończyła wiadomości, które wcześniej pisała z zaangażowaniem. Podczas zebrań patrzyła gdzieś obok, nie komentowała moich pomysłów, co wcześniej robiła bez pytania. Raz, kiedy poprosiłam ją o pomoc w drobnej sprawie, powiedziała tylko:

– Nie dam rady, mam swoje rzeczy. Popytaj kogoś innego.

Nawet nie spojrzała na mnie, tylko wróciła do pisania. Może naprawdę była zajęta. Ale Zuza zawsze znajdowała dla mnie czas. Nawet jak była zawalona robotą, to i tak pomagała. Tym razem… po prostu nie chciała. Wieczorem długo patrzyłam w ekran telefonu, zastanawiając się, czy do niej napisać. Ostatecznie nie zrobiłam nic. Wmawiałam sobie, że przesadzam. Może musiała się przyzwyczaić. Może coś ją bolało i nie chciała tego pokazywać. Ale we mnie rosło niepokojące pytanie: dlaczego mam wrażenie, że coś się właśnie psuje?

Wtedy jeszcze nie miałam odwagi nazwać tego zdradą

Zadzwoniła do mnie kobieta z HR, Anita, której wcześniej prawie nie znałam. Jej ton był uprzejmy, ale oszczędny. Poprosiła o chwilę rozmowy. Zgodziłam się, choć nie rozumiałam, o co może chodzić.

– Mamy kilka sygnałów, że w dziale jest napięta atmosfera – zaczęła. – Nie mówię, że to coś konkretnego, po prostu... ktoś złożył anonimową opinię. Chciałam się dowiedzieć, jak pani to widzi. Czy coś się dzieje? Może coś panią niepokoi?

Zamurowało mnie. Rozejrzałam się bezwiednie po pokoju, jakby odpowiedź mogła być gdzieś pod monitorem albo za doniczką.

– Nic mi nie wiadomo – powiedziałam ostrożnie. – Atmosfera wydaje się w porządku. Przynajmniej z mojego punktu widzenia.

Anita patrzyła na mnie dłuższą chwilę, jakby czekała na coś więcej. Kiedy nic nie dodałam, tylko zapisała coś w notatniku i podziękowała. Rozmowa trwała może dziesięć minut, ale po niej wyszłam jak po przesłuchaniu. Czułam się, jakbym czegoś nie zauważyła albo o czymś zapomniała. Zaraz po spotkaniu poszłam do Zuzy. Nie wiedziałam, czego oczekuję, może jakiejś podpory, jak dawniej. Może po prostu chciałam usłyszeć od niej, że wszystko będzie dobrze.

– Miałaś coś z HR? – zapytała, zanim jeszcze zdążyłam usiąść.

– Miałam – przyznałam. – Podobno ktoś zgłosił jakieś problemy z atmosferą w dziale.

– Serio? – uniosła brwi. – Ktoś się nudzi chyba. Albo nie radzi sobie z tym, że nie dostał awansu.

– Nie wiem... Zuza, przecież zawsze mogłam na ciebie liczyć. Zawsze byłaś pierwszą osobą, do której szłam, jak coś się działo.

– Może czas iść do kogoś innego – rzuciła z wymuszonym uśmiechem i wróciła do laptopa.

Nie odezwałam się już więcej. Wyszłam, czując, że rozmowa z przyjaciółką zostawiła mnie jeszcze bardziej samotną. Coś było nie tak. Ale wtedy jeszcze nie miałam odwagi nazwać tego zdradą.

Wszystko we mnie krzyczało, że już się nie mylę

Nie podsłuchiwałam z premedytacją. Przechodziłam obok sali konferencyjnej, kiedy usłyszałam głos Tomasza. Zatrzymałam się tylko na moment, żeby się upewnić, czy to on. Ale wtedy dotarły do mnie słowa, których nie dało się zignorować.

– Wygląda to, jakby ktoś ją celowo podkopywał – powiedział spokojnie. – Te zgłoszenia są zbyt szczegółowe. Ktoś musiał znać wewnętrzne rozmowy, szczegóły projektów. Takie rzeczy się nie biorą z zewnątrz.

– Pytanie tylko, czy to osobiste, czy ktoś po prostu nie umie pogodzić się z decyzją o awansie – dodała Anita. Jej głos był niższy, zmęczony. – Te anonimowe wiadomości… mają jeden wspólny ton. I jedno źródło, z tego co widać.

Stałam tam przez chwilę jak przyklejona do podłogi. Serce zaczęło bić mi szybciej. Nie wiedziałam, czy wejść, czy uciekać. Zdecydowałam się odejść. Powoli, jakby nic się nie stało, przeszłam dalej korytarzem, ale w środku wszystko się we mnie kotłowało. Wróciwszy do domu, usiadłam przed komputerem. Otworzyłam folder, w którym przez lata przechowywałyśmy z Zuzą wspólne notatki, pomysły, wersje robocze prezentacji. Szukałam czegoś, nie wiedząc do końca czego. Chciałam znaleźć choćby ślad, który dałby mi pewność. Nie pomówienie, nie podejrzenie. Dowód.

Po kilku godzinach przeszukiwania skrzynek i folderów natknęłam się na coś, co sprawiło, że zrobiło mi się zimno. Fragment anonimowej wiadomości, którą przesłano do HR, zawierał dokładne sformułowanie, którego użyłam kiedyś w rozmowie z Zuzą. Zdanie wyrwane z kontekstu, które mogło zabrzmieć pretensjonalnie, może nawet arogancko, jeśli ktoś chciał je tak przedstawić. Ale powiedziałam je tylko raz. I tylko jednej osobie. Usiadłam w ciemnym pokoju, gapiąc się w ekran. Wiedziałam, co to znaczy. Nie mogłam tego jeszcze udowodnić, nie miałam podpisu, nagrania, nic, co by potwierdziło mój lęk. Ale wszystko we mnie krzyczało, że już się nie mylę.

To byłaś ty, prawda?

Umówiłam się z nią w parku, w miejscu, gdzie dawniej chodziłyśmy na lunch. Tego dnia nie zjadłam nic. Ręce mi się trzęsły, kiedy czekałam, aż przyjdzie. Zuza jak zwykle nie spieszyła się. Usiadła obok mnie na ławce i założyła nogę na nogę, jakby przyszła na kawę, nie konfrontację.

– To byłaś ty, prawda? – zapytałam cicho.

Nie odpowiedziała od razu. Patrzyła gdzieś przed siebie, jakby nie słyszała albo próbowała udawać, że nie rozumie pytania. Ale po chwili odwróciła się w moją stronę. W jej oczach nie było wstydu. Było zmęczenie. I coś jeszcze – coś jak gniew.

– Bo nawet we wdzięczności potrafiłaś być wyższa ode mnie – powiedziała. – Zawsze miałaś ten swój spokój, tę uprzejmość, która brzmiała jak wyrok. A ja miałam dość.

Zamarłam. Nie byłam pewna, co właśnie usłyszałam. Nie wiedziałam, czy to wyznanie, usprawiedliwienie czy oskarżenie.

– Zawsze byłam tą, która robiła pierwsze szkice, a ty przychodziłaś i dopieszczałaś całość. To tobie dziękowano. Tobie się kłaniali. Nawet jak awans dostałaś, to dziękowałaś tak, że aż chciało się zniknąć.

– Zuza… przecież my byłyśmy... – urwałam. Nawet nie wiedziałam, jak to dokończyć.

– Właśnie. Byłyśmy – powiedziała chłodno. – Myślałam, że to nie będzie miało znaczenia. Że jak już to zrobię, to... przynajmniej przestaniesz tak świecić.

Zabolało mnie wszystko. Nie wiedziałam, jak się oddycha z takim ciężarem. Nie było krzyku, nie było łez. Tylko cichy szok i długa cisza, która zostaje po kimś, kto nagle okazuje się kimś obcym.

– Wiesz co boli najbardziej? – zapytałam. – Że naprawdę wierzyłam, że się cieszysz. Że jesteś po mojej stronie.

– Też tak myślałam przez chwilę – powiedziała i wstała. – Ale to zawsze byłaś ty. Zawsze ty.

Zostałam na ławce sama. Ludzie przechodzili obok, nieświadomi, że świat właśnie zdjął ze mnie ostatnią warstwę naiwności.

Czułam się zdradzona

W pracy starałam się funkcjonować normalnie, ale to już nie byłam ja. Niby miałam nowe obowiązki, ludzie mówili „gratulacje”, ale wszystko wydawało się obce. Każdy krok był ostrożny, każde spojrzenie niepewne. Wciąż czułam się obserwowana. Jakby ktoś tylko czekał, aż się potknę.
HR nie znalazł winnego. Anonimowe wiadomości „nie spełniały standardów dowodowych”, jak to określono. Zuza nadal przychodziła do pracy, jakby nic się nie stało. Unikała mnie, ale bez cienia wstydu. Jakby to było coś, co już się wydarzyło i nie ma sensu do tego wracać. Zastanawiałam się, czy ktoś jeszcze wie. Czy Tomasz się domyślał. Może tak, bo zaprosił mnie kiedyś do siebie na krótką rozmowę. Zamknął drzwi i powiedział:

– Wiem, że to nie byłaś ty. Ale nie możemy nic zrobić. Brak dowodów. A ty... musisz jakoś z tym żyć.

Przytaknęłam. Nie było sensu zadawać pytań. Wszystko było jasne i bez wyjścia. Z czasem myśl o odejściu pojawiała się coraz częściej. Nie ze strachu. Z bezsilności. Nie chciałam pracować z kimś, komu ufałam najbardziej, a kto potrafił zrobić coś takiego. Nie umiałam już siedzieć przy tym samym stole, nie umiałam odpowiadać „dobrze, dzięki” na pytanie „co słychać”. Wieczorami chodziłam bez celu po mieszkaniu. Przeglądałam ogłoszenia o pracę, ale nic nie klikałam. Nie wiedziałam, czego chcę. Chciałam tylko odpocząć od tego wszystkiego. I od niej.

Czułam się zdradzona w miejscu, które było dla mnie domem zawodowym. W miejscu, gdzie zaczynałam wierzyć, że mogę więcej. Zuza mi to odebrała. Może nie dosłownie, ale skutecznie. Nie miałam już siły patrzeć na jej twarz w kuchni, słyszeć jej śmiechu gdzieś przez ścianę.
Wiedziałam jedno – sprawiedliwości nie będzie. I jeśli chcę cokolwiek jeszcze zbudować, muszę odejść.

Nie wiem, czy jeszcze komuś zaufam

Odeszłam bez wielkiego pożegnania. Złożyłam wypowiedzenie, podziękowałam za współpracę, uśmiechnęłam się, jak trzeba. Kilka osób objęło mnie na do widzenia, życzyli powodzenia. Nawet Tomasz uścisnął mi dłoń i powiedział: „Jeśli kiedyś zmienisz zdanie, drzwi są otwarte”. Nie zmienię.
Zaczęłam terapię niedługo po odejściu. Nie dlatego, że nie mogłam się pozbierać. Tylko dlatego, że chciałam w końcu zrozumieć, dlaczego tak bardzo bolało mnie nie to, co zrobiła Zuza, tylko to, że uwierzyłam w nią do końca. Że pozwoliłam jej wejść tak głęboko, że miała czym mnie uderzyć.

Niełatwo było pogodzić się z tym, że ktoś, kogo uważałam za najbliższego w pracy, przez wiele miesięcy nosił we mnie ukryty żal. Może nawet zawiść. A ja tego nie widziałam. Albo nie chciałam widzieć. Przyjaźń z Zuzą już nie istnieje. Nigdy nie wróciłam do tamtej firmy, choć kilka razy miałam okazję. Zaczęłam od nowa. Wolniej, mniej pewnie, z większym dystansem do ludzi. Uczę się ufać na nowo, ale nie udaję, że to proste.

Czasem sobie myślę, że najtrudniejsze do wybaczenia nie są same czyny. Najtrudniejsze jest to, że naprawdę wierzyliśmy w drugiego człowieka. I że to on pierwszy sięgnął po nóż. Nie wiem, czy jeszcze komuś zaufam tak jak jej. Ale postanowiłam, że nie będę już nikim w tle. Nie będę czyimś cieniem. Nawet jeśli będę iść powoli, to po swojemu. Od teraz, już tylko po swojemu.

Renata, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: