Nazywałam się Alicja i skończyłam jeden czterdzieści lat dokładnie tego ranka, kiedy obudziłam się zdecydowanie za wcześnie, z poczuciem jakby ktoś wyciszył dźwięk mojego życia. Zazwyczaj takie dni niosły choć odrobinę ekscytacji, ale tym razem panowała zwykła, szara rutyna. Wstałam, zanim budzik zdążył zadzwonić, przetarłam oczy i spojrzałam na siebie w lustrze, próbując wypatrzyć jakikolwiek ślad święta. Nic. Ta sama ja, trochę zmęczona, trochę zamyślona, trochę pogodzona z tym, że może za dużo oczekiwałam od ludzi, którzy powinni najbardziej o mnie pamiętać.
Kupiłam tort poprzedniego dnia. Stanęłam w cukierni i dopiero przy kasie dotarło do mnie, że nikt nawet nie zapytał, jaki bym chciała. Wzięłam więc cokolwiek, żeby nie wyglądało to jak kaprys.
To był poranek jak każdy
Mąż rano minął mnie w drzwiach kuchni, zapiął kurtkę, rzucił krótkie: – Dobrego dnia. – I wyszedł. Zapewne nie miał pojęcia, co dziś było za dzień. Nie poczułam złości, raczej drobne ukłucie w środku, które zostawiło po sobie ciężar pod żebrami. Dzieci wtoczyły się do kuchni chwilę później, każde w pośpiechu, każde z telefonem w dłoni. Podały mi laurki zrobione na przerwie, z krzywymi serduszkami i napisami, które wyglądały na pisane w biegu.
– Mamo, wszystkiego… no, wiesz. – I już biegły po plecaki.
Podziękowałam z uśmiechem, ale w środku coś drgnęło. Nikt nie musiał o tym wiedzieć, rozumiałam to, jednak bolało. W pracy dzień wyglądał dokładnie tak samo jak każdy inny. Zwykłe przywitania, zwykłe pytania o raporty, zwykłe komentarze o kawie, która podobno była słaba.
– Możesz sprawdzić ten plik? – zapytała mnie koleżanka, nawet na mnie nie patrząc.
Kiwnęłam głową, choć chciałam krzyknąć: Tak, mogę i tak nikt nie zauważy, że mam dziś urodziny. Odpowiadałam półsłówkami, oszczędzałam każdy większy oddech, bo bałam się, że jeśli powiem za dużo, głos mi zadrży. W środku kipiało od niewypowiedzianych myśli, a mimo to wszyscy widzieli tylko spokojną, cichą mnie. Wróciłam do domu z poczuciem, że przeszłam przez cały dzień jak duch, który czekał, aż ktoś powie coś ważnego. Nikt nie powiedział.
Dopiero wieczorem poczułam smutek
Wieczór w domu miał w sobie tę ciężką, tłustą ciszę, która siadała na ramionach jak zmęczenie. Telewizor mrugał gdzieś w tle, wyświetlając serial, którego nawet nie próbowałam śledzić. W kuchni stał zlew pełen naczyń, jakby czekały, aż ktoś zlitował się nad ich losem. Oparłam dłonie o blat i poczułam, że robi mi się pusto. Tak pusto, że aż trudno było oddychać.
Spojrzałam na tort stojący na stole, udając przed sobą, że nie robi mi różnicy, czy ktoś o nim wie. Pomyślałam, że głupio tak samej kroić tort, ale jeszcze głupiej nie zrobić tego wcale. Wyjęłam talerzyk, odkroiłam kawałek i zrobiłam zdjęcie. Dodałam wpis: „Sto lat dla mnie. Serio – tylko ja pamiętałam.” Zawahałam się sekundę, jednak w końcu kliknęłam opublikuj. Wrzuciłam telefon na stół, jakby był winny czegoś, co dopiero miało nadejść.
Mąż przeszedł obok mnie, zerkając na naczynia.
– Zaraz to ogarnę – mruknął i poszedł dalej.
Słyszałam jego kroki, potem odgłos otwieranych drzwi w sypialni, potem ciszę. Nie sprzątnął. Może zapomniał. Może uznał, że nie musiał. Nie chciałam już dociekać. Wszedł młodszy syn, nawet nie patrząc na tort.
– Mamo, mogę tablet? – rzucił szybko, jakby bał się, że każę mu zapytać o coś innego.
Nawet nie usiadł obok, tylko zniknął za rogiem. Zostałam sama z telewizorem, który próbował opowiadać historię nie do końca dla mnie.
Usiadłam i zaczęłam myśleć. Czy to normalne, że nikt nie pamięta? Czy tak wygląda życie, kiedy człowiek staje się tłem? Nie osobą, nie kimś ważnym, tylko funkcją, która ma działać bezawaryjnie. Może tak było. Może po prostu byłam od dawna wpisana w harmonogram, który nikogo nie zaskakiwał.
Spojrzałam na zdjęcie tortu, które mrugnęło na ekranie telefonu. Polubiło je kilka osób, ktoś napisał, że wygląda pysznie, ktoś inny dodał pusty komentarz typu „sto lat!”. Ale w mojej głowie dudniła inna myśl: Może stawałam się dla nich przezroczysta? Poczułam rosnące rozczarowanie, a w jego środku unosiła się iskra gniewu. Szeptała o zmianach, o ruchu, o czymś, co powinnam zrobić, zanim stanie się za późno.
W końcu sobie przypomnieli
Powiadomienia z telefonu zaczęły pojawiać się dopiero po godzinie. Najpierw jedno, potem kolejne, aż w końcu ekran rozświetlił się ciągiem reakcji. Osiemdziesiąt trzy polubienia, trzy wiadomości. Jedna brzmiała: „Serio to dziś?” Inna: „Ojej, sto lat!” Kolejna zaczynała się przepraszająco, choć osoba, która ją wysłała, nie miała obowiązku niczego pamiętać. Pomyślałam, że to śmieszne i trochę żenujące, a jednak jakoś podnoszące na duchu, że choćby dopiero po moim własnym wpisie ktoś zauważył, że mam urodziny.
Mąż siedział w salonie, wgapiony w telefon. Światło ekranu odbijało się w jego okularach. Kiedy zerkam na niego kątem oka, wiem, że widzi mój post. Po chwili odchrząknął.
– Masz dziś urodziny? Czemu nie mówiłaś? – zapytał tonem człowieka, który nie widzi problemu w tym, że odkrył coś, co powinien wiedzieć sam.
– A ty czemu nie pamiętałeś? – zapytałam, starając się, żeby głos brzmiał spokojnie, choć serce mi przyśpieszało.
– No… dużo mam na głowie. – Wzruszył ramionami, jakby to było oczywiste – Ale chyba nie o to chodzi… przecież wiesz, że cię kochamy – próbował załagodzić, nie podnosząc wzroku znad telefonu.
– Czasem trudno to zgadnąć – powiedziałam, patrząc na jego twarz, która nie drgnęła nawet o milimetr.
Weszły dzieci. Starszy syn spojrzał na ojca, jakby czekał na sygnał, a potem rzucił półgłosem: – Mamo, przepraszam, nie wiedziałem. – Brzmiało to tak, jakby przepraszał dlatego, że wypadało, a nie dlatego, że naprawdę myślał o tym dniu. Młodszy dodał coś podobnego, po czym obaj zniknęli z powrotem w swoich pokojach. Poczułam, jak powietrze w salonie gęstnieje, a w środku rosło poczucie czegoś, czego nie potrafiłam już wypchnąć ze świadomości.
Kiedy zostałam sama, zaczęłam analizować, kiedy stałam się dalszym planem we własnym domu. Do niedawna wydawało mi się, że wszystko jest w porządku. Zajmowałam się wszystkim, pilnowałam każdego szczegółu, a jednocześnie wierzyłam, że to normalność. Teraz zaczęłam widzieć, że może dołożyłam do tego cegiełkę. Byłam zawsze dostępna, zawsze gotowa, zawsze na swoim miejscu. Jak mebel, którego nikt nie docenia, dopóki się nie zepsuje.
Pojawiła się we mnie myśl, która na początku tylko drgnęła, a potem stała się wyraźnym głosem. Granica. Coś, co powinnam postawić, zanim całkiem zniknę w tym domu, choć fizycznie nadal tu będę. Coś, co powinnam zrobić tylko dla siebie. Bez pytania o zgodę, bez usprawiedliwiania się.
To był moment, w którym poczułam odwagę.
Postanowiłam sama dać sobie prezent
Siedziałam na kanapie z telefonem w dłoni i przewijałam kolejne strony, profile, ogłoszenia. Sama nie wiedziałam, czego właściwie szukam. Może czegokolwiek, co wyrwałoby mnie z tego poczucia utknięcia. Miałam wrażenie, że jeśli sama nie zrobię swojego życia wyjątkowym, nikt inny tego za mnie nie zrobi. Myśl dojrzewała długo, jakby czekała tylko na właściwy moment, żeby w końcu przebić się przez resztę.
W pewnym momencie zatrzymałam palec. Kurs tańca. Zdjęcia ludzi w różnym wieku, uśmiechniętych, żywych, jakby mieli w sobie energię, której ja nie czułam od dawna. Patrzyłam na te zdjęcia dłużej niż powinnam, a potem coś we mnie kliknęło. Zapisałam się. Bez pytania, bez konsultacji. Po prostu wypełniłam formularz, wpisałam swoje dane, wybrałam termin i potwierdziłam. Serce zabiło mocniej, ale nie z lęku. Z czegoś w rodzaju ulgi.
Po chwili do salonu wszedł mąż. Spojrzał na mnie, potem na ekran mojego telefon: – Co robisz?
– Zapisałam się na kurs tańca – odpowiedziałam spokojnie, odkładając telefon na stół.
– Po co? – zdziwił się, jakby usłyszał coś zupełnie absurdalnego – A dzieci? A dom? – zapytał, jakby to miał być ostateczny argument.
– Dziś nie byliście mną zainteresowani, więc myślę, że poradzicie sobie i beze mnie – powiedziałam i zobaczyłam, jak jego twarz lekko tężeje.
W tym momencie do pokoju weszły dzieci. Starszy tylko zerknął, młodszy stanął bliżej: – Mamo, ale będziesz wracać później? – zapytał.
– Czasem tak. Ale to nic złego – odpowiedziałam łagodnie.
Patrzyli na mnie wszyscy troje, jakbym właśnie powiedziała coś niewiarygodnego. A ja czułam, że to pierwszy raz od dawna, kiedy zrobiłam coś nie dlatego, że powinnam, tylko dlatego, że chciałam. W środku czułam, jak żal, który zbierał się przez cały dzień, zaczyna zmieniać się w coś innego. Działanie. Odzyskiwałam kawałek siebie, tak cichy i zapomniany, że aż musiałam usiąść, żeby to poczuć naprawdę.
To był moment przełamania. Wiedziałam, że wybrałam coś dla siebie. I choć nie miałam pewności, gdzie mnie to zaprowadzi, miałam wrażenie, że w końcu zrobiłam krok.
Przyszedł dzień pierwszych zajęć
Czułam w brzuchu coś, co przypominało dawny stres przed klasówką. Nie wiedziałam, czy bardziej się cieszę, czy bardziej boję. Droga do sali wyglądała zwyczajnie, ale dla mnie była jak wejście na zupełnie obcy teren. Gdy weszłam do środka, uderzył mnie zapach lakierowanej podłogi, zmieszany z delikatną wonią perfum innych uczestników. Muzyka grała cicho, rytmicznie, jakby chciała nas przygotować do tego, co miało za chwilę nastąpić.
Na sali stało już kilka osób. Różni, niepodobni do siebie, w różnym wieku, w różnych strojach. I nagle pomyślałam: co ja tu właściwie robię? Mam czterdzieści jeden lat, w moim życiu nie było miejsca na takie spontaniczne decyzje, a teraz stoję tu jak nastolatka, która nie wie, jak się ustawić.
Instruktor podszedł pierwszy. Miał pogodną twarz i głos, który brzmiał, jakby niejedną grupę już przez to przeprowadził. – Dzień dobry wszystkim.
Zaraz zaczynamy, proszę ustawić się w półkolu. – Powiedział to z taką naturalną energią, że nie sposób było czuć się nie na miejscu.
Stanęłam obok kobiety około pięćdziesiątki, szczupłej, z krótkimi włosami, ubranej w wygodne legginsy. Spojrzała na mnie z uśmiechem.
– Pierwszy raz? – zapytała – Spokojnie, tu wszyscy coś zaczynają od nowa. To dobre miejsce – powiedziała tak, jakby podawała mi rękę w myślach.
Zajęcia ruszyły, a ja poczułam, że ciało robi to, co mu każę, choć nie zawsze zdąża w rytm. Ta kobieta obok, z którą stanęłam, szybko okazała się pewnym kontrastem. Widać było, że już dawno zaczęła dbać o siebie. Ruchy miała płynne, świadome, nie bała się patrzeć w lustro, podczas gdy ja przez większość zajęć unikałam własnego odbicia. A jednak nie czułam zazdrości. Czułam raczej, że ona pokazuje mi, jak można żyć inaczej. Że można być kobietą, a nie tylko funkcją.
W przerwie usiadłam na ławce i zamknęłam oczy. W środku pojawiła się nowa myśl. Niewiele trzeba, żeby poczuć się znowu żywa. Wystarczy czasem jeden krok, jedno „zapisuję się”, jedno „bo chcę”. Uświadomiłam sobie wtedy, że dom nie jest jedynym miejscem, w którym istnieję i że mogę być kimś również poza nim. Gdy po zajęciach wychodziłam z sali, czułam mięśnie, o których dawno zapomniałam, ale jednocześnie miałam w sobie lekkość i ciekawość co będzie dalej.
W końcu zadbałam o siebie
Wracałam do domu późnym popołudniem, z cichą muzyką w słuchawkach i dziwnym poczuciem lekkości. Stawiałam kroki ostrożnie, jakby bałam się, że ten nastrój może się rozsypać przy byle mocniejszym podmuchu wiatru. Gdy otworzyłam drzwi, nie wiedziałam, czego się spodziewać. Weszłam i zatrzymałam się w przedpokoju. Było spokojnie. Dzieci siedziały przy stole, odrabiając lekcje. Mąż w kuchni zmywał naczynia. Zmywał. Wodę było słychać jeszcze zanim mnie zauważył. Podniósł głowę, spojrzał na mnie uważnie, trochę niepewnie.
– Było fajnie? – zapytał.
Odpowiedziałam szybciej i pewniej, niż planowałam. – Tak. Bardzo.
Skinął głową, jakby próbował zrozumieć coś, co wymykało się jego dotychczasowej logice. – Będziesz chodzić regularnie? – zapytał, odkładając talerz.
– Tak. Muszę zadbać o siebie. W końcu mam urodziny – powiedziałam cicho, patrząc mu w oczy.
Widziałam, że chce coś powiedzieć, ale słowa nie przychodzą. Podjął kilka prób, uniósł rękę, potem ją opuścił, jakby każde zdanie brzmiało w jego głowie źle. Dzieci zerknęły na mnie z lekkim zdziwieniem, ale po chwili wróciły do zeszytów. Przeszłam obok niego, dotknęłam blatu i poczułam wewnętrzny spokój. Nie triumfalny, raczej cichy, pierwszy i ostrożny, jakby moje wnętrze mówiło: w końcu zrobiłaś coś po swojemu.
Usiadłam na krześle i obserwowałam ich ukradkiem. Mąż, który nie potrafił znaleźć słów. Dzieci, które chyba zastanawiały się, dlaczego jestem tak spokojna. W powietrzu unosiło się napięcie, ale inne niż zwykle. Niby delikatne, a jednak wyczuwalne. W mojej głowie kotłowały się myśli. To nie był bunt. Nie krzyk. Nie ucieczka. To było coś zupełnie nowego. Czułam, że jakaś część mnie zaczyna się budzić, jakby od lat była zepchnięta na bok i w końcu mogła powiedzieć: jestem.
Nie myślałam już o tym, że mąż i dzieci zawiedli w moje urodziny. Teraz czułam bardziej, że to ja zaczynam siebie słyszeć. Jakby coś we mnie zrozumiało, że nikt nie da mi niczego, jeśli sama nie zacznę o siebie walczyć. To był pierwszy wieczór od bardzo dawna, w którym nie czułam się najmniejsza w domu, choć nic spektakularnego się nie wydarzyło.
Alicja, 41 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Moje zaloty do szefowej szybko wyszły mi bokiem. Straciłem przez to nie tylko ciepłą posadkę, ale i swoją godność”
- „Brat nigdy nie odwiedzał mamy, ale od razu po pogrzebie wziął się za sprzedaż jej majątku. Tylko jedną rzecz zataił”
- „Babcia przepisała mieszkanie mojej siostrze, a mi tylko starą szkatułkę. Była jednak warta dużo więcej niż myślałem”









