Mój dzień zaczynał się zwykle w półmroku. Kiedy wychodziłam do pracy, na stole często były porzucone rachunki, bo mąż od dawna liczył każdy grosik za wodę i energię. Światło w mieszkaniu pojawiało się więc jedynie w kuchni i łazience, ale nigdy w salonie, bo „prąd za drogi”. W łazience miałam dodatkowo stoper przy prysznicu, a wieczorami siedziałam przy świeczce. Marzyłam czasem o dniu, w którym mogłabym odetchnąć i wreszcie poczuć swobodę, ale nawet wtedy czułam jego spojrzenie wkradające się w każdy mój ruch.

Żyliśmy oszczędnie do przesady

– Znowu prysznic przez piętnaście minut? – rzucił w kuchni, licząc coś na kalkulatorze.

– Nie, tylko dziesięć – odparłam cicho, starając się nie sprowokować kolejnej awantury.

To była nasza codzienna rutyna. Mąż skrupulatnie notował wszystko, co zdaniem jego wpływało na nasze finanse. Zapisywał każdy wydany grosik, ale nigdy nie chodziło tylko o pieniądze. Przede wszystkim chodziło o kontrolę. Nawet kiedy w pracy pojawiały się drobne premie lub oszczędności z zakupów, były natychmiast weryfikowane. 

– Świeczki są tańsze – mruknął, przeliczając fakturę z zeszłego miesiąca.

– Tak, ale nie dają tyle światła – próbowałam walczyć w myślach, bo wiedziałam, że każde słowo może przerodzić się w konflikt.

Wieczory spędzałam więc przy świeczce, z książką w ręku i telefonem, ale obowiązkowo włączonym w trybie oszczędzania energii. Nawet drobne przyjemności były luksusem, a gorąca kąpiel trwała maksymalnie trzy minuty. Czułam, że w tym domu nie mogę pozwolić sobie na chwilę beztroski, bo każda próba oderwania się od rzeczywistości kończyła się jego cichym niezadowoleniem lub otwartą reprymendą.

Coraz częściej miałam dość

Często wieczorami siadałam przy świeczce w salonie, patrząc na ciemne kąty pokoju i próbując wyciszyć myśli. Nawet wtedy czułam jego obecność. Mąż w kuchni ciągle liczył rachunki, przekładał kartki i sprawdzał terminy płatności, jakby na tym kończył się świat. Każdy dźwięk, od szmeru wody po stukot kubka, wydawał się dla niego pretekstem do skomentowania kosztów.

– Nie mogłaś wziąć prysznica rano? – zapytał nagle, choć wcale nie było potrzeby pytać.

– Nie chciałam się spieszyć – odpowiedziałam spokojnie, choć serce zabiło szybciej.

Nauczyłam się milczeć, bo wiedziałam, że im dłużej próbuję dyskutować, tym większe ryzyko wybuchu. Zamiast znów wdawać się w dyskusję, która będzie prowadziła tylko i wyłącznie do awantury, wolałam wpuścić to gadanie jednym uchem, a wypuścić drugim. Dzięki temu nie szarpała sobie nerwów każdego dnia, ale mimo wszystko powoli przygasałam. 

– Światło w łazience było włączone za długo – rzucił, wychodząc z kuchni, ledwie unosząc głowę znad rachunków.

– Przepraszam – odpowiedziałam automatycznie, choć w duchu byłam zmęczona.

Mimo to w chwilach stresu i poczucia samotności znalazłam coś dla siebie. Książki, które kiedyś odkładałam na półkę, teraz stawały się moim azylem. Czasem wyobrażałam sobie, że mogę zostawić wszystkie obawy i po prostu oddychać, ale zawsze wracałam do rzeczywistości, gdy słyszałam jego kroki. Nie mogłam już dłużej ignorować poczucia, że życie przelatuje mi przez palce, a każdy moment radości zostaje natychmiast zmierzony i skontrolowany.

Wszędzie były ograniczenia

Nawet poranna kawa była pretekstem do kłótni. Mąż nalewał tylko tyle wody, ile jego kalkulator wskazywał jako optymalne zużycie, a ja musiałam liczyć każdą minutę, zanim woda zaczęła spływać w kranie. Prysznic stoperowany do minimum stał się moim rytuałem – nie dla higieny, lecz dla bezpieczeństwa domowego spokoju.

Każdy ruch w mieszkaniu był dokładnie obserwowany. Kiedy zapalałam lampkę przy biurku, włączała się cicha reprymenda: za dużo energii. Kiedy gotowałam wodę na herbatę, słyszałam jego komentarz o podwyższonych rachunkach. Czułam, że w tym domu nie mogę być swobodna.
Mimo to starałam się zachować resztki normalności. Wieczorem siadałam przy świecach, rozkładałam książki i próbowałam zanurzyć się w literaturze, ale wciąż słyszałam jego liczne uwagi w myślach. Każde „za dużo”, „niepotrzebne” ciążyło jak kamień.

– Znowu świeczka? – zapytał pewnego wieczoru, patrząc na mnie z lekkim wyrzutem.

– Tak jest taniej – odparłam bez emocji, choć w duchu czułam rosnącą złość.

Z czasem zaczęłam liczyć na małe przyjemności, które pozostawały niezauważone. Krótki spacer po okolicy, szybkie zakupy w pobliskim sklepie, samotne chwile z książką – wszystko stawało się małym aktem buntu wobec jego rygoru. 

Atmosfera codziennie się zagęszczała

Wieczory w naszym mieszkaniu stawały się coraz bardziej napięte. Każde światło i każdy dźwięk budziły w nim niepokój. Kiedy tylko otwierałam lodówkę, aby wyjąć coś do jedzenia, słyszałam szept jego niezadowolenia. Prysznic z minutowym stoperem, światło w kuchni wyłącznie wtedy, gdy musiałam gotować – wszystko to z czasem przypominało mi życie w klatce, z której nie mogłam się wydostać.

– Znowu włączyłaś telewizor w nocy? – zapytał, licząc energię zużytą w ostatnich godzinach.

– Chciałam posłuchać muzyki – odparłam, próbując zachować spokój.

Kłótnie o rachunki przestawały być krótkimi wymianami zdań, a stawały się rytuałem, który codziennie powtarzał się o tej samej porze. Nawet drobne błędy, jak zbyt długo gotowana woda czy zapalone światło w pokoju, przeradzały się w długie dyskusje. Czułam, że w tym domu nie ma miejsca na swobodę, że każdy mój ruch jest oceniany i poddawany kontroli.

– Może w końcu nauczysz się oszczędzać – powiedział pewnego dnia, patrząc na mnie spod zmarszczonych brwi.

– Staram się, naprawdę – odpowiedziałam, czując narastającą bezsilność.

Wieczorami książki stały się moim towarzyszem, a światło świec jedyną ochroną przed jego oczami i nieustannymi uwagami. Mimo wszystko czasami, gdy patrzyłam na migotanie płomienia, uświadamiałam sobie, że wciąż próbuję zachować w sobie resztki godności. Te małe chwile były dla mnie jedynym miejscem, gdzie mogłam poczuć, chociaż odrobinę spokoju i normalności. 

Musiałam coś zmienić

Pewnego wieczoru, gdy światło świec migotało w salonie, poczułam nagle, jak bardzo zmęczona jestem tym ciągłym nadzorem. Jego uwagi o rachunkach, kontrolowanie wody i prądu, niewinne w gruncie rzeczy codzienne czynności – wszystko to tworzyło mur, którego nie mogłam przebić.

Zebrałam się w sobie, podeszłam do męża liczącego jak zwykle rachunki: – Musimy porozmawiać – zaczęłam niepewnie – Ja nie mogę już tak dłużej żyć. Wszystko przeliczasz na pieniądze, a dla kilku złotych oszczędności codziennie odbierasz nie tylko mi, ale i sobie całą radość życia. Musisz więc wybrać — albo zostajesz tu sam w tych ciemnościach, albo zmieniasz się dla mnie, dla nas. 

Popatrzył na mnie spod okularów i początkowo nie mógł wydusić z siebie słowa. Po dłuższej chwili milczenia odpowiedział: – Wiesz, ja też gdzieś z tyłu głowy czułem, że się zagalopowałem, ale nie umiałem przestać. To było silniejsze ode mnie, bo dawało mi poczucie kontroli, którego nie mam w innych obszarach życia...

– Tylko że to właśnie ta chęć kontroli sprawia, że znikam ja, ty i my... – szepnęłam.

Spuścił głowę i znów przez dłuższy czas patrzył w dół, a potem zapalił światło i spojrzał mi prosto w oczy: – Masz rację, przepraszam. Spróbujmy od nowa, inaczej, normalniej.

Elwira, 40 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: