Nazywam się Ewa i mam dwoje dzieci — Jagodę i Michałka. Nasz dom jest niewielki, ale pełen ciepła… przynajmniej dopóki nie pojawia się w nim teściowa. Relacja z nią od lat przypomina stertę szklanych bombek — niby pięknych, ale tak kruchych, że jeden nieostrożny ruch i wszystko może runąć z hukiem. Chciałam jednak spróbować jeszcze raz dać jej szansę. Pokazać dzieciom, że święta to czas zgody, a dorosłym, że potrafię być większa niż własne zranienia. To ja zaprosiłam ją na wspólne pieczenie pierników. Z własnej woli. Do dziś nie wiem, czy to akt odwagi, czy zwykłej głupoty.
Zaczęło się niewinnie
Jagoda pierwsza wpadła do kuchni, jeszcze z potarganymi włosami: – Mamo, dziś robimy te gwiazdki z lukrem?
– Gwiazdki, choinki, serduszka. Co tylko chcesz. – Uśmiechnęłam się i pogładziłam ją po włosach.
Zaraz dołączył Michałek, przecierając oczy: – A babcia też będzie? – zapytał z miną niewinną jak baranek.
Serce mi na chwilę zamarło, ale uśmiechnęłam się, jakby wszystko było pod kontrolą: – Będzie, kochanie. Pomoże nam.
Gdy dzieci poszły do pokoju po fartuszki, zadzwonił mąż: – Dasz radę? – zapytał bez przywitania. – Wiesz, że mama lubi rządzić w kuchni. Spróbuj, proszę, być dziś dla niej cierpliwa.
– Jasne, postaram się. – westchnęłam. – Ale nastaw ją, żeby nie wchodziła ze swoimi „radami” od progu.
– Ewa… – jego głos zabrzmiał ostrzegawczo. – Po prostu dajcie sobie szansę, dobrze?
Miałam w sobie delikatne napięcie, ale i nadzieję, że może tym razem coś zaskoczy. Że może nie skończy się na westchnieniach i wywracaniu oczami że te pierniki naprawdę będą początkiem czegoś lepszego. Chciałam wierzyć, że to będzie dobry dzień, ale nie wiedziałam jeszcze, że za godzinę moje wyobrażenia runą.
Nadeszły pierwsze pęknięcia
Usłyszałam dzwonek do drzwi w chwili, gdy stałam na środku kuchni w piżamie, z mąką rozsypaną na blacie i jednym dzieckiem próbującym znaleźć fartuszek pod stołem. W pierwszej sekundzie pomyślałam, że to pomyłka, bo było o wiele za wcześnie. Spojrzałam na zegarek i poczułam uderzenie gorąca. Teściowa zjawiła się prawie godzinę przed umówioną porą.
– O, widzę, że nie jesteś gotowa – powiedziała, wchodząc bez zaproszenia. – Ja już zdążyłam upiec swoje ciasto. I wzięłam własny wałek, bo ten twój to trochę leciwy.
– Mogłaś chociaż posprzątać, zanim zaczniemy – rzuciła tonem, który nie pozostawiał miejsca na obronę.
Michałek wszedł do kuchni i stanął przy niej z zaciekawieniem: – Babciu, będziemy wałkować? – zapytał.
– Będziemy, ale trzeba to robić porządnie – odpowiedziała. – A nie tak, jak czasem u was widzę.
Poczułam, jak w gardle robi mi się sucho. Jagoda podeszła do mnie i szepnęła: – Mamo, dlaczego babcia jest zła?
Uśmiechnęłam się do niej, choć wcale nie czułam się na siłach: – Jest zmęczona, kochanie. Daj jej chwilę.
Teściowa tymczasem oglądała ciasto, które przygotowałam kilka minut przed jej przyjazdem: – Widzisz, ono ma złą konsystencję – stwierdziła, dotykając go palcem. – Przepis masz chyba z jakiejś gazety, bo ja to robię inaczej. Gdybym wiedziała, że to tak będzie wyglądało, przywiozłabym swoje.
Patrzyłam na nią i próbowałam sobie przypomnieć, dlaczego chciałam tego wspólnego pieczenia. Dzieci biegały podekscytowane, a ja robiłam wszystko, żeby nie pokazać, jak bardzo mnie irytuje teściowa. Miałam wrażenie, że każdy mój ruch jest oceniany, a każde słowo rozbierane na części. Wzięłam głęboki oddech i zmusiłam się do uśmiechu. Jeszcze chciałam wierzyć, że dam radę.
Starałam się jak mogłam
Próbowała zachować spokój, ale atmosfera gęstniała z każdą minutą. Dzieci miały być dziś sercem całej zabawy, a kończyło się na tym, że stały po kątach i pytały, czy mogą cokolwiek dotknąć. Teściowa przejęła kuchnię jak dowódca.
Michałek podszedł z wałkiem w dłoni: – Mamo, mogę już robić serduszka?
– Oczywiście, kochanie, tylko podsyp sobie mąką stolnicę i…
– Nie tak! – przerwała mu teściowa, odwracając go do siebie. – Trzeba równomiernie. Zobacz, pokażę ci.
Postawiła chłopca obok siebie, zabrała mu wałek i zaczęła wałkować ciasto ruchami tak szybkimi, że nawet ja nie zdążyłam zauważyć, jak to zrobiła. Michałek opuścił ręce i spojrzał na mnie zdezorientowany, a Jagoda stała obok, czekając na swoją kolej. Gdy jednak teściowa zaczęła poprawiać ułożenie jej foremek, córka też się wycofała.
– Ciasto nie może być za grube – mówiła teściowa, przesuwając ich foremki w inną stronę. – A tak jak to robicie, to można tylko zmarnować składniki.
Poczułam gorąco za karkiem: – Mamo – zaczęłam ostrożnie – daj im spróbować. O to chodzi w pieczeniu.
– Chodzi o to, żeby to miało sens – odpowiedziała bez wahania. – Przecież nie będziecie jedli krzywych ciastek.
– Nie są krzywe – wtrąciła cicho Jagoda, ale teściowa już tego nie słyszała.
Przez chwilę patrzyłam na dzieci, które coraz bardziej się kurczyły. Zaczynały unikać ruchów, jakby każdy ich gest mógł wywołać kolejną uwagę. Nie tak to miało wyglądać. Miałam wrażenie, że ktoś wyrwał mi z rąk cały plan tego dnia i zamienił go w lekcję surowej dyscypliny. Odetchnęłam głęboko, bo wiedziałam, że jeśli odpowiem od razu, to stracę panowanie nad sobą. Jednak teściowa nie dawała mi czasu.
– Patrz, to ciasto jest zbyt miękkie – skomentowała, podnosząc moją kulę przygotowaną wcześniej. – Wystarczy chwilę pomyśleć, żeby to zrobić inaczej.
Zanim zdążyłam cokolwiek dodać, dzieci znowu wtrąciły się nieświadomie: – Mamo… możemy już zdobić? – zapytał Michałek nieśmiało.
– Wy też byście mogli ich nauczyć cierpliwości – wtrąciła teściowa. – Wszystko od razu, byle szybciej.
Zacisnęłam usta. Nie wiedziałam, czy mam się odezwać, czy lepiej milczeć, żeby nie rozdmuchiwać sytuacji. W głowie kołatało mi jedno: może to moja wina? Może rzeczywiście jestem zbyt spięta, zbyt zamknięta, zbyt czujna na każde jej słowo? Chwilę później ta myśl przegrała z inną, o wiele mocniejszą. Dlaczego ona wciąż mnie podważa?
W końcu pękłam
Gdy teściowa wyszła, w domu zrobiło się dziwnie cicho. Dzieci układały puzzle, ja zmywałam blat bez większego sensu, próbując uspokoić własne myśli. Wiedziałam, że atmosfera była napięta, ale nie spodziewałam się, że po powrocie mąż doda do tego jeszcze własną cegłę. Wszedł do kuchni, popatrzył na mnie i od razu spytał:
– Dlaczego byłaś dziś tak niemiła dla mojej mamy?
Odwróciłam się powoli, bo potrzebowałam kilku sekund, żeby uwierzyć, że naprawdę to usłyszałam: – Ja? – zapytałam cicho. – Mówiła ci o tym, co się tu działo?
– Tak, zadzwoniła, gdy wracała i powiedziała, że próbowała pomóc, a ty ją odpychałaś.
– A powiedziała ci, jak traktowała nasze dzieci? Jak poprawiała wszystko, co robiłam? Jak komentowała każdą rzecz w tej kuchni?
Mąż westchnął: – Ona ma swoje przyzwyczajenia. Mogłaś to przecież odpuścić.
– Odpuścić? – poczułam, jak dłonie zaczynają mi drżeć. – Ona weszła tu i zrobiła ze mnie kogoś, kto nie potrafi nawet rozwałkować ciasta. Dzieci bały się czegokolwiek dotknąć. Jak zwykle. Twoja mama idealna, ja nadwrażliwa. Znasz ten schemat?
– Ewa, nie zaczynaj…
– To ty zacząłeś – odpowiedziałam, czując, jak od środka rośnie we mnie coś, czego już nie potrafiłam zatrzymać. – Przyszłam do tej kuchni rano z najlepszą intencją. Chciałam, żeby dzieci miały miły dzień, a teraz słyszę, że jestem winna wszystkiemu, co ona dziś mówiła i robiła. Wiesz, co jest najgorsze? – zapytałam już ciszej. – Nie to, co ona robi. To, że za każdym razem, kiedy próbuję się bronić, ty mówisz, że przesadzam.
Wieczorem trochę ochłonęłam
Usiadłam na kanapie, a w głowie zaczęły wracać kolejne sceny z całego dnia. Pojawiały się jak krótkie migawki, które nie chciały dać mi spokoju. Dzieci położyły się już spać, ale wcześniej Jagoda zapytała:
– Mamo, jutro też zrobimy pierniki?
Nie wiedziałam, co jej powiedzieć. Serce mi się ścisnęło, bo one naprawdę chciały mieć normalny dzień. Zacisnęłam zęby i odpowiedziałam tylko, że zobaczymy rano. Zaczęłam analizować wszystko jeszcze raz i zastanawiałam się, czy przez lata udawałam, że jej komentarze mnie nie bolą? A może powinnam była stawiać granice już wcześniej, zanim tak łatwo weszła w każdy zakamarek mojego domu i uczuć.
Ewa, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Po rozwodzie czułam się przezroczysta i bezużyteczna. Dopiero nowy romans na nowo obudził we mnie kobietę”
- „Mąż niedawno przysięgał mi wierność i uczciwość małżeńską. Już podczas podróży poślubnej zapomniał, że nosi obrączkę”
- „Kiedy mąż zdradził mnie pierwszy raz, dałam mu drugą szansę. Myślał, że kolejny wybryk też ujdzie mu płazem”








