Nazywam się Monika. Mam dwadzieścia dziewięć lat i zanim moje życie rozpadło się na kawałki, uważałam, że jestem jedną z tych szczęściar, które „trafiły dobrze”. Zanim poznałam Maćka, miałam w sobie więcej ostrożności niż nadziei. Byłam typem dziewczyny, która zawsze odruchowo ogląda się przez ramię – nie dlatego, że ktoś mnie śledzi, tylko dlatego, że nigdy wcześniej nie czułam się przy kimś naprawdę bezpieczna. Aż do dnia, kiedy do naszego działu przyszedł nowy menedżer IT. Maciek. Poznałam go w firmowej kuchni.

– Pani Moniko, prawda? Z kawą zawsze najlepiej idzie poniedziałek – uśmiechnął się, podając mi kubek, który… umył. On. Menedżer.

Zaśmiałam się wtedy, myśląc, że to miły gest, nic więcej. Ale potem były kolejne – zostawione przeze mnie dokumenty, które odniósł na biurko, maile z podziękowaniem za „najładniejsze tabelki w tej części miasta”, wspólne lunche, podczas których słuchał tak uważnie, jakby świat się zatrzymywał zawsze wtedy, kiedy otwierałam usta.

– On cię naprawdę lubi, Monia – mruknęła Karolina, moja najlepsza przyjaciółka, gdy opowiadałam jej o kolejnej przerwie spędzonej z Maćkiem.

– Nie przesadzaj.

– Ja? Przesadzać? Proszę cię. Wreszcie trafiłaś na kogoś normalnego.

Z czasem poczułam coś, o czym myślałam, że nie jest dla mnie – spokój. Przy Maćku pierwszy raz mogłam… oddychać. Bez napięcia, bez analizowania każdego słowa. Nasze zaręczyny były najzwyklejsze na świecie. Bez fajerwerków. Bez publiczności. Siedzieliśmy wieczorem na kanapie, oglądając serial.

– Monika? – zaczął, nerwowo obracając pierścionek między palcami.

– Tak?

– Chcę, żebyśmy zawsze tak kończyli dzień. Razem. Wyjdziesz za mnie?

Powiedziałam „tak” zanim zdążył dokończyć zdanie. Nasz świat przez długi czas pachniał świeżo mieloną kawą o szóstej rano, wspólnymi zakupami, planami na przyszłość i stabilizacją. Owszem, Maciek bywał zmęczony. Owszem, pojawiły się wyjazdy służbowe. Ale nie widziałam w tym nic niepokojącego. W końcu każdy z nas miał swoją pracę, swoje obowiązki, swoje życie. A przynajmniej tak mi się wydawało.

Może to jakaś drobnostka

Nasza podróż poślubna była dokładnie taka, jaką chciałam: spokojna, bez wielkich atrakcji, za to z poczuciem, że jesteśmy tylko dla siebie. Morze, długie spacery, kolacje przy małych stolikach i ta lekko nieporadna bliskość, która pojawia się dopiero wtedy, gdy emocje po ślubie trochę opadną. Byliśmy szczęśliwi, może nawet bardziej niż w dniu, w którym wypowiadaliśmy przysięgę. A przynajmniej ja tak myślałam. Pamiętam tamten wieczór wyjątkowo wyraźnie. Siedzieliśmy na balkonie. Maciek wpatrywał się w ciemniejące niebo, ja planowałam następny dzień.

– Może jutro popłyniemy na tę wyspę, o której mówiła recepcjonistka? – zaproponowałam.

– Zobaczymy. Zależy, jak będę się czuł – odpowiedział, przeciągając ręką po twarzy.

Znowu jesteś zmęczony?

– Tylko trochę. Długi dzień.

Wróciliśmy do pokoju, a Maciek zasnął szybciej, niż zdążyłam zgasić lampkę. Tablet leżał obok niego, wciąż włączony. Ekran nagle rozświetlił pokój powiadomieniem. Pomyślałam, że to praca. On niemal zawsze był pod telefonem i tabletem, więc odruchowo podniosłam urządzenie, chcąc je wyciszyć. Wtedy się zawahałam. Czy powinnam? Czy mam prawo? 

– Może to nic. Może to jakaś drobnostka – przemknęło mi w wyobraźni jej zdanie.

Wpatrywałam się w ekran, a biała plama powiadomienia pulsowała jak zaproszenie, jak coś, co nie powinno mnie dotyczyć, a jednocześnie nie pozwalało mi odwrócić wzroku. Wiedziałam, że granica jest bardzo cienka. Raz ją przekroczę i już nie będę mogła wrócić do wcześniejszej beztroski.
Odruch był silniejszy ode mnie. Przesunęłam palcem ekran. Zobaczyłam coś, co nie pasowało do Maćka, którego znałam. Nic konkretnego, żadnych dramatycznych słów. Raczej ślad. Zbyt bliski ton, zbyt ciepła wymiana. Ktoś, kto pisał do mojego męża tak, jakby byli sobie bliżsi, niż powinni. Serce mi zadrżało, chociaż jeszcze nie wiedziałam dlaczego. Zamknęłam tablet tak szybko, jak potrafiłam, jakby parzył mnie w dłonie. Spojrzałam na Maćka, śpiącego spokojnie obok mnie, i przez chwilę próbowałam wmówić sobie, że się przestraszyłam bez powodu. Nie uspokoiłam się. 

To nie jest tak, jak myślisz

Obudziłam się wcześnie, choć prawie nie spałam. Maciek jeszcze oddychał spokojnie, jakby nic wczorajszego wieczoru nie miało miejsca. Leżałam obok niego i czułam, że nie wytrzymam nawet godziny, jeśli nie usłyszę jakiejś odpowiedzi. Nie wiedziałam jeszcze jaką, ale potrzebowałam wyjaśnienia, choćby miało mnie zaboleć. Gdy usiedliśmy do śniadania, ręce drżały mi tak mocno, że nie mogłam nalać soku do szklanki. Maciek spojrzał na mnie uważnie.

– Coś się stało? – zapytał.

– Tak – odpowiedziałam, odkładając butelkę. – Chcę z tobą porozmawiać.

– O czym?

– Widziałam twoje wiadomości. Chcę wiedzieć, co się dzieje.

Spojrzał na mnie zaskoczony. 

– Monika, to nie jest tak, jak myślisz – powiedział cicho.

– To powiedz mi, jak jest. Chcę usłyszeć prawdę.

Oparł łokcie o stół, ale nie spojrzał mi w oczy. Kręcił głową, jakby próbował znaleźć właściwe słowa, tylko że każde kolejne zdawało się mu odpływać, zanim je wypowiedział.

– To nic… naprawdę nic takiego. Po prostu… ktoś z pracy. Drobne sprawy. Nieistotne.

– Nieistotne? – zapytałam. – Widziałam ton tej rozmowy. Nie wyglądało to na coś nieistotnego.

– Zrozum, byłem zmęczony, dużo ostatnio pracuję. Czasem człowiek napisze coś głupiego. Nie chciałem, żebyś to widziała. Żebyś się martwiła.

– Martwię się właśnie dlatego, że unikasz odpowiedzi. Możesz mi po prostu powiedzieć prawdę?

Westchnął. Długim, nerwowym oddechem, który niczego nie tłumaczył.

To była głupia rozmowa. Przesadzona. Praca mnie przerosła, potrzebowałem… nie wiem, zwykłego oddechu.

– Oddechu z kimś obcym? – zapytałam, a moje własne słowa przeszyły mnie, zanim dotarły do niego.

Zobaczyłam, że zaczyna się denerwować. Jego wymijające odpowiedzi były jak cienkie nici, które rwały się jedna po drugiej. Wiedziałam już, że ta rozmowa niczego nie zakończy. A jednak nadal nie wiedziałam, jak daleko ta historia sięga. I dopiero miałam się tego dowiedzieć.

To nic nie znaczyło

Wieczorem poczułam, że nie wytrzymam kolejnego dnia w takiej niepewności. To napięcie wisiało między nami jak ciężka zasłona. Maciek siedział na łóżku i przeglądał w telefonie zdjęcia z wycieczki, udając, że wszystko jest normalnie. Podeszłam do stolika nocnego, sięgnęłam po tablet i stanęłam przed nim.

– Chcę, żebyśmy to zrobili razem – powiedziałam. – Teraz.

Zbladł. Nie ruszył się, nie zaprotestował, jakby wiedział, że nie ma już dokąd uciec. Włączyłam urządzenie. Lista wiadomości otworzyła się sama, jakby tylko czekała, aż ktoś ją przeczyta. Przesunęłam palcem pierwszą rozmowę. Imię, które od razu mnie uderzyło: Alicja. Czytałam na głos fragmenty, nawet jeśli głos mi drżał:

– „Tęsknię, kiedy nie odpisujesz.”

– „Gdybyśmy mieli więcej czasu dla siebie…”

Maciek siedział prawie nieruchomo.

– To było przelotne – wymamrotał. – Nie rozumiesz, to nic nie znaczyło. Nie chciałem tego ciągnąć. Tak wyszło.

– Tak wyszło? – powtórzyłam, czując, jak w mojej piersi robi się pusta przestrzeń. – Zdradzałeś mnie, zanim zostałam twoją żoną.

Nie zaprzeczył. To bolało bardziej niż słowa Alicji.

– Przepraszam… – zaczął, ale brzmiało to jak usprawiedliwianie własnej słabości, nie jak skrucha. – To nie było poważne. Nie zamierzałem niszczyć naszego małżeństwa.

– Już je zniszczyłeś.

Wstałam, odkładając tablet na łóżko. Wiedziałam, że nie zostanę. Decyzja była prosta, choć serce miałam ciężkie. To był koniec złudzeń, a początek tego, co miało nadejść później.

To była fikcja

Wyprowadziłam się szybciej, niż ktokolwiek mógłby to zaplanować. Spakowałam tylko to, co należało do mnie: kilka ubrań, dokumenty, laptop, książki. Resztę zostawiłam bez żalu. Gdy zamykałam drzwi, Maciek stał w przedpokoju, jakby liczył, że jeszcze w ostatniej chwili zmienię zdanie. Rozwód przebiegł spokojnie. Chyba oboje nie mieliśmy już siły na wojowanie. Podpisy składaliśmy bez słów, a kiedy wyszliśmy z budynku, każde poszło w swoją stronę. Ta cisza była bardziej bolesna niż krzyk. Znalazłam małą kawalerkę na drugim końcu miasta. Pusta, chłodna, z lekko odrapaną ścianą w salonie, ale własna. Kiedy wniosłam karton z rzeczami, usiadłam na podłodze i pierwszy raz poczułam ulgę, choć jeszcze drżały mi ręce.

Zadzwoniłam do Karoliny.

– To była fikcja – powiedziałam, nie próbując udawać silniejszej, niż byłam.

– Nie – odpowiedziała twardo. – To on był fikcją. Ty jesteś prawdziwa.

W pracy długo unikałam wzroku ludzi. Bałam się, że będą zadawać pytania, a nie miałam ochoty na żadne opowieści. Pomogło mi przeniesienie do innego działu. Marek, mój nowy przełożony, przywitał mnie bez zbędnych ceremonii.

– Zależy mi, żebyś została u nas na stałe – powiedział po tygodniu. – Jesteś dobra w tym, co robisz. Resztę ogarniemy.

Wieczory spędzałam sama, najczęściej w milczeniu. Nie płakałam. Nie potrafiłam. To, co czułam, było bardziej jak ciężar pod żebrami, który nie opuszczał mnie nawet na chwilę. Pracowałam, gotowałam, sprzątałam, chodziłam na spacery. Bałam się jedynie tego, że któregoś dnia znów zacznę tęsknić. Nie zaczęłam. Ale jeszcze długo nie potrafiłam patrzeć w przyszłość.

Nie jestem już częścią twojego życia

Minął rok. Żyłam już inaczej, spokojniej, choć wciąż ostrożnie. Tamte miesiące były pełne drobnych zwycięstw: nowe obowiązki w pracy, kilka samotnych wyjazdów, weekendy przeznaczone tylko dla siebie. Nauczyłam się cieszyć ciszą. Nie bolała już tak jak na początku. Pewnego popołudnia wracałam z zakupami. Zatrzymałam się przy przejściu dla pieszych, czekając na zielone światło, gdy ktoś cicho wypowiedział moje imię. Podniosłam głowę i zobaczyłam Maćka.

– Monika… – odezwał się nieśmiało. – Możemy porozmawiać?

– Nie mamy już o czym – odpowiedziałam spokojnie. – I tak nie zmieni to tego, co się wydarzyło.

– Żałuję – powiedział cicho. – Codziennie.

Ten głos, kiedyś tak dobrze mi znany, dziś brzmiał dla mnie obco.

– Nie jestem już częścią twojego życia – odpowiedziałam. – I ty nie jesteś częścią mojego.

Chyba chciał coś dodać, ale nie znalazł słów. Światło zmieniło się na zielone. Minęłam go, nie oglądając się za siebie. Czułam tylko lekki ucisk pod żebrami, ale nie tęsknotę. Raczej cień czegoś, co kiedyś było wszystkim. Po raz pierwszy zrozumiałam, że ta historia naprawdę się skończyła.

Monika, 29 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: