Mam na imię Andrzej. Mam czterdzieści lat i, choć nigdy nie założyłem własnej rodziny, od zawsze byłem blisko rodziny mojego młodszego brata, Dominika. To on poszedł „w życie” szybciej – żona, dziecko, dom. A ja? Trochę wolny ptak, trochę samotnik, trochę taki, co wszystko obserwuje z boku, ale nie bez emocji. Najbardziej ze wszystkich przywiązałem się do Oli, ich córki. Może dlatego, że kiedy się urodziła, spędzałem u nich prawie każdy weekend. Dominik budował dom, Marta – jego żona – awansowała w korporacji, a ja… byłem tym wujkiem, który chodził z Olą na spacery, robił naleśniki i opowiadał bajki na dobranoc, kiedy rodzice padali ze zmęczenia.
Ich rodzina wydawała się idealna
Z zewnątrz wyglądali jak wycięta z reklamy – dom z ogrodem, święta zawsze perfekcyjne, dekoracje, choinka, Marta z lampką wina w dłoni, Dominik uśmiechnięty, Ola – śmiejąca się w głos. I ja, gdzieś tam z boku, obserwujący wszystko z kubkiem herbaty, czasem z niedowierzaniem, jak oni to ogarniają. Aż do tego grudnia.
Dominik zadzwonił do mnie w środę po południu. Nie powiedział nic konkretnego, tylko że mam przyjechać. Głos miał pusty. Taki, jakiego nie znałem. Zostawiłem wszystko i wsiadłem do auta. Nie zadawałem pytań.
Dom był cichy, zbyt cichy jak na przedświąteczny czas. Wszedłem bez pukania. Dominik siedział przy stole, ale gdy wszedłem, nie spojrzał nawet w moją stronę. Na blacie leżała kartka. Zwykła dziecięca kartka, z kolorowymi rysunkami. Podszedłem bliżej, a gdy zobaczyłem nierówne litery, coś ścisnęło mnie w gardle.
Przeczytałem raz, a potem drugi. Na końcu, między zabawkami i słodyczami, znalazło się jedno zdanie, które nie pasowało do reszty.
– Chciałabym, żeby mama przestała całować pana Rafała, bo tata wtedy płacze.
Usiadłem naprzeciwko Dominika. Nie odezwał się. Siedział nieruchomo, wzrok wbity w stół. Zapytałem, co się stało. Nic. Tylko ten jeden, ledwie słyszalny szept: – Nie powiedziała tego nigdy na głos. Ale ona… widziała.
Przez chwilę nie wiedziałem, co mam zrobić. Pocieszyć go i mówić, że wszystko będzie dobrze? Wszystko wydawało się nie na miejscu. Dominik był jak ktoś, kto już przestał walczyć. Jakby ta kartka odebrała mu siły. Znowu spojrzałem na te nierówne litery. Wydawały się aż zbyt dojrzałe jak na sześcioletnią dziewczynkę, a może po prostu zbyt szczere. Dzieci czasem widzą więcej, niż dorośli są w stanie znieść.
Dominik przez długi czas nie oderwał wzroku od stołu. Ja też milczałem, bo w tej ciszy było coś ważniejszego niż wszystkie słowa, jakie moglibyśmy wypowiedzieć.
Wieczorem wróciła Marta
Usłyszałem, jak drzwi wejściowe zamykają się z cichym trzaskiem. Kroki w korytarzu, potem jej głos – zmęczony, jak zwykle, ale bez napięcia. Nie wiedziała jeszcze. Z kuchni widziałem, jak ściąga płaszcz, odwiesza torebkę na swoje miejsce, jakby to był zwykły dzień. Może dla niej był.
Dominik wstał powoli, bez słowa, podszedł do szafki, wziął kartkę i podał jej. Ona przyjęła ją odruchowo, jakby to było coś, co przyniosła Ola z przedszkola: – Co to?
Nie odpowiedział, więc Marta rozłożyła kartkę i zaczęła czytać. Widziałem, jak jej twarz stopniowo się zmieniała. Najpierw zaskoczenie, potem zdziwienie, na końcu coś, czego nie potrafiłem nazwać. Może strach.
– Dominik… to nie tak. Ja tylko… tylko go czasem podwożę.
– Więc czemu twoja córka prosi Mikołaja, żebyś przestała go całować?
To zdanie przecięło powietrze jak nóż. Marta odsunęła się o krok, jakby ktoś ją uderzył: – Nie wiem… może coś źle zrozumiała…
– Powtarzam – powiedział Dominik. – Czemu moja córka prosi Mikołaja, żebyś przestała całować innego faceta?
Zrobiło się bardzo cicho, a Marta w końcu usiadła. Trzymała kartkę w dłoniach, ale już na nią nie patrzyła. Siedziała ze spuszczoną głową. Zaczęła mówić. Najpierw powoli, potem coraz szybciej, coraz bardziej nerwowo.
– To nie miało znaczenia… – powiedziała cicho. – To był moment. Potrzebowałam czułości i poczucia, że ktoś mnie widzi. W domu… w domu ostatnio byłam przezroczysta. Ty ciągle z Olą, wieczorami zmęczony, rano w biegu. On… Rafał… po prostu mnie zauważył.
Dominik nie powiedział nic. Patrzył na nią bez wyrazu. Może dlatego, że już wszystko wiedział. A może dlatego, że nie wiedział, co z tym zrobić. Wstał i wyszedł z kuchni, a ja zostałem kompletnie nie wiedząc, co mam robić. Marta spojrzała na mnie przez chwilę, potem znowu na kartkę. W jej oczach pojawiły się łzy, ale nie płakała.
Następnego dnia przyszedłem wcześnie
Byłem u nich, zanim jeszcze Marta zdążyła wyjść do pracy. W kuchni panował porządek, jakby ktoś specjalnie posprzątał – aż nienaturalnie czysto. Na środku stołu nadal leżała ta sama kartka. Nieruszona. Jak dowód rzeczowy, którego nikt nie ośmielił się schować. Dominik stał przy oknie z walizką. Słyszałem jej kółka, kiedy przeciągał ją przez przedpokój. Nie pakował dużo. Tylko tyle, ile trzeba. Na tym etapie więcej nie było mu potrzebne.
– Dokąd? – zapytałem, choć znałem odpowiedź.
– Do matki. Ola zna to miejsce, będzie się tam czuła bezpiecznie.
Otworzyłem usta, żeby coś powiedzieć, ale wtedy z pokoju wyszła Ola. W piżamce, z rozczochranymi włosami, trzymała w ręce pluszowego królika.
Spojrzała na walizkę, potem na ojca: – Tato, a gdzie jedziemy?
Dominik przyklęknął i pogładził ją po głowie: – Jedziemy do babci. Chciałaby cię zobaczyć.
– A mama?
Zanim zdążył odpowiedzieć, w drzwiach pojawiła się Marta. Miała na sobie ten sam szary sweter co wczoraj, a pod oczami ciemne cienie. Patrzyła tylko na Dominika, jakby Ola w ogóle nie istniała.
– Dominik, proszę, nie rób tego. Ona nic nie rozumie.
– Właśnie dlatego ją zabieram – odpowiedział bez podnoszenia głosu. – Bo nie powinna tego rozumieć. Nie teraz.
Ola spojrzała na Martę, potem na Dominika: – Mamo, przepraszam… ja nie chciałam niczego zepsuć…
Marta schyliła się, przytuliła ją mocno. Płakała. Nie głośno, ale ciężko, tak jak płacze się, kiedy już nie ma siły. Dominik stał i patrzył. Nie był zły. Był pusty. Jak ktoś, kto przez całą noc nie spał i przestał walczyć. Pojechali z Olą chwilę później, a ja zostałem z Martą w krępującej ciszy.
Musiałem zawalczyć za mojego brata
Zostaliśmy sami. Przez dłuższą chwilę Marta siedziała na podłodze w przedpokoju. Nie płakała już, ale nie wyglądała też na osobę, która zamierza wstać. Oparła się o ścianę i patrzyła w miejsce, gdzie jeszcze chwilę wcześniej stała walizka. Nie odezwałem się. Usiadłem w fotelu, tak jak zwykle, kiedy czekałem na kolację albo kiedy Ola pokazywała mi nowy rysunek. Teraz było inaczej. Cicho.
Po jakimś czasie Marta weszła do salonu i usiadła naprzeciwko mnie. Owinęła się kocem, jakby chciała zniknąć.
– Wiesz, że ja się wcale nie zakochałam w tym Rafale – powiedziała nagle. – To nie o to chodziło. To był kolega. Normalny. Rozmawialiśmy przy kawie, czasem coś śmiesznego mi wysłał. Czułam się… widzialna. Dominik, on był cały czas obecny fizycznie, ale nieobecny. Cała jego uwaga – praca, dom, Ola. Ja się gdzieś zgubiłam po drodze.
Zacisnęła palce na kocu: – I wtedy Rafał powiedział mi, że jestem piękna. Po prostu tak. W środku dnia, przy automacie z kawą. Poczułam, że jeszcze jestem kimś. Nie tylko matką i żoną, która kupuje proszek do prania i zapomina, gdzie postawiła kubek. I to wszystko – to, co się wydarzyło – to nie była miłość, to był krzyk o cokolwiek. O uwagę. O to, żeby ktoś mnie zauważył.
Zamilkła na chwilę: – Ale Ola… Ona nie powinna była tego widzieć. To był mój błąd.
Popatrzyłem na nią, ale nie jak sędzia. Jak ktoś, kto zna ją od lat. Znał jej dobre i złe strony. I wiedział jedno: – A twoja córka widziała wszystko. I napisała o tym Mikołajowi – powiedziałem tylko tyle.
Marta przytaknęła głową, a potem zamilkliśmy oboje. Siedzieliśmy tak długo, nie mając już nic do dodania. Tylko cisza została między nami.
Minęły dwa tygodnie
Święta zbliżały się nieubłaganie, ale w tym roku nikt nie czekał na nie z radością. Wziąłem kilka dni wolnego i pojechałem odwiedzić Dominika i Olę. Zatrzymali się u naszej mamy. Stary dom, ciepły, znany. Taki, w którym wszystko miało swoje miejsce i zapach. Ola lubiła tam być. Wspominała mi o tym kiedyś.
Dominik otworzył mi drzwi. Nie zdążyłem nawet nic powiedzieć, tylko mnie przytulił, bez słowa. Był wyraźnie chudszy, miał podkrążone oczy, ale nie wyglądał na załamanego. Raczej na zmęczonego. Ola siedziała w salonie, kolorowała coś przy stoliku. Kiedy mnie zobaczyła, podbiegła szybko i rzuciła mi się na szyję. Trzymała się mocno, jakby się bała, że zniknę.
Usiedliśmy potem razem, graliśmy w warcaby, gadaliśmy o wszystkim i o niczym. Była cicha, spokojniejsza niż zwykle, ale nie przygaszona. Na stole stała herbata z miodem, mama krzątała się gdzieś w kuchni.
Wieczorem usiedliśmy z Dominikiem sami, żeby porozmawiać: – Ona cię nadal kocha – powiedziałem w końcu. – Myślę, że się pogubiła.
Dominik długo nic nie mówił i patrzył w ciemność: – Ja nie wiem, czy jeszcze jestem w stanie ufać. Ale dla Oli… muszę jakoś to poskładać. Nie mogę jej zawieść.
Zrozumiałem wtedy, że już nie chodzi tylko o zdradę. Chodzi o to, co po niej zostaje. Rozbite zaufanie, dziecko pośrodku, decyzje, które mają wpływ na całe życie.
Zostałem jeszcze na jeden dzień
Po śniadaniu Ola poprosiła, żebym pomógł jej napisać coś do Mikołaja. Zgodziłem się bez zastanowienia. Usiadła przy stole, oparła brodę na rękach i długo myślała. Potem zaczęła pisać. Nie podglądałem. Dopiero gdy skończyła, podała mi kartkę i poprosiła, żebym ją przeczytał, zanim przekaże dalej.
– Bo ty wiesz, co ważne – powiedziała cicho.
Na środku było napisane: „Mikołaju, proszę, żeby mama i tata znowu się uśmiechali razem”. Siedziałem z tą kartką przez kilka minut. Nie wiedziałem, co z nią zrobić. Oddać ją Dominikowi? Przekazać Marcie? A może schować? Spalić? Każda decyzja wydawała się niepełna, jakby cokolwiek zrobię, było za dużo albo za mało.
Dzieci widzą więcej, niż myślimy. I kochają bardziej, niż zasługujemy. Ola nie rozumiała, co się wydarzyło, ale czuła, że coś pękło. I próbowała to naprawić po swojemu.
Wróciłem do siebie dzień przed Wigilią. Choinka u mnie jeszcze stała goła, światła niepodłączone. Usiedliśmy z mamą przy herbacie i milczeliśmy. Byliśmy razem, ale wszyscy gdzieś w rozjazdach – Dominik z Olą, Marta sama, ja w tym wszystkim trochę pomiędzy. Nie wiem, czy oni do siebie wrócą. Może nie powinni. Może czasem miłość to za mało. Ale wiem, że Ola zasługuje na spokój. Na prawdę, która nie będzie ją ranić. I na rodziców, którzy przestaną się chować za domysłami, za niedopowiedzeniami, za własnym bólem.
List nadal mam w kieszeni. Może go oddam, a może nie, ale jedno wiem na pewno – tej zimy to nie Mikołaj przyniósł prawdę. To zrobiła sześciolatka, która chciała tylko, żeby tata nie płakał.
Andrzej, 40 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Gdy teściowa dorabiała sobie klucze do naszego mieszkania, czułam w powietrzu kłopoty. Przekroczyła wszystkie granice”
- „Tej imprezy andrzejkowej nie zapomnę nigdy. Zamiast szalonej zabawy, dostałam okrutną prawdą prosto w twarz”
- „Na Black Friday czuję się jak ryba w wodzie. Matka narzekała, że to strata czasu i pieniędzy, aż sama połknęła bakcyla”








