Mikołajki zawsze były dla mnie wyjątkowym dniem pełnym ciepła i rodzinnej atmosfery. W moim domu piekło się wtedy pierniki, a babcia powtarzała, że „ciasto czuje ludzkie emocje”. Więc kiedy stałam teraz przy blacie, mieszając lukier i udając, że nie drżą mi ręce, wiedziałam, że ciasto czuje mój stres. Spodziewałam się bowiem wizyty teściowej, a ona przecież wiecznie mówi mi, że wszystko robię źle. Najpierw pokornie to znosiłam i po prostu robiłam dobrą minę do złej gry, ale w końcu przestałam. Nie miałam już siły dłużej podkładać się do krytyki, ale jeszcze wtedy nie wiedziałam, co kryje się pod tym wszystkim.

Piekłam pierniczki w stresie

Bartek wszedł do kuchni, jeszcze ziewając: – Magda, wyglądasz, jakbyś zdawała maturę z pierników – zaśmiał się.

– Bo twoja mama na pewno zaraz coś skomentuje. Wszystko musi mi wytknąć, więc i moje pierniki z pewnością będą nie takie, jak powinny. 

– No weź… przecież ona tylko żartuje. Nie nakręcaj się – podszedł, obejmując mnie od tyłu. – Naprawdę będzie dobrze.

Odsunęłam się delikatnie: – Chciałabym w to wierzyć. Ale wiesz, Bartek… ja nie potrzebuję, żeby twoja mama mnie lubiła. Ja tylko chcę, żebyś ty się odezwał, kiedy ona zaczyna.

On zrobił tę swoją minę, w której jest trochę zmęczenia, trochę ucieczki: – Magda… to tylko kolacja. Nie róbmy dramatu.

Ale mnie aż ścisnęło w środku, bo tu nie chodziło o pierniki, tylko o to, że odkąd jestem w tej rodzinie, czuję się jak gość, który ciągle musi udowadniać, że zasługuje na zaproszenie. Spojrzałam na tacę wypełnioną jeszcze ciepłymi piernikami i nagle pomyślałam, że jeśli Grażyna znowu coś powie, a mnie zrobi się przykro.

Wiedziałam, że coś pójdzie nie tak

Czułam to już w chwili, gdy Grażyna odgryzła pierwszy kawałek piernika i zmarszczyła nos, jakby połknęła przekąskę dla psa.

– Ojej… Magda… takie… hmm… twarde, ale chociaż ładnie udekorowane, widać, że się starałaś – rzuciła z uśmiechem, który bolał bardziej niż otwarta krytyka.

Bartek siedział obok, ale spuścił wzrok i ale udawał, że nalewa sobie kompot. Teść chrząknął, a ja przełknęłam gulę upokorzenia. Dalej było już tylko gorzej – komentarz o lekko przesolonym barszczu, o „zbyt nowoczesnym” obrusie i o tym, że „Magda chyba nie była uczona porządnego domowego gotowania”. Kiedy drzwi zamknęły się za teściami, napięcie pękło jak balon.

–Bartek, czemu TY nic nie powiedziałeś?! – wybuchłam, stawiając talerze w zlewie.

– Bo… przesadzasz. Mama tylko żartowała! – rzucił, podnosząc ręce w obronnym geście – Ona zawsze taka była. Taka jej natura.

– Żartowała?! – parsknęłam. – No jasne, wprost uwielbiam takie żarty, w których czuję się jak uczennica na poprawce z gotowania! A ty? Jaka jest twoja natura? Milczeć?!

Bartek wycofał się o krok, zaskoczony moim tonem: – Nie rób znowu dramatu.

–Dramatu?! – krzyknęłam. –To może od razu powiedz, że jej pierniki są lepsze. Może ja po prostu jestem gorsza we wszystkim?

Bartek zbladł. Dosłownie. Znieruchomiał, jakby moje słowa trafiły w miejsce którego nawet ja nie widziałam. I nagle… zapadła cisza. Gęsta, ciężka. Jego spojrzenie uciekło gdzieś w bok, a mnie coś ścisnęło w brzuchu, bo pierwszy raz przyszło mi do głowy, że może Grażyna nie tylko mnie ocenia.
Może Bartek też... i może coś przede mną ukrywa.

Od rana czułam niepokój

Następnego dnia Bartek poszedł do pracy wcześniej, zostawiając na stole krótką wiadomość „Porozmawiamy wieczorem”. Ale ja nie chciałam czekać. Włożyłam kurtkę, wsunęłam buty i… pojechałam do Grażyny. Teść otworzył drzwi, zaskoczony moją wizytą.

–O, Magdusia… wszystko w porządku? – zapytał.

–Chciałabym porozmawiać z Grażyną – powiedziałam chłodno.

Witek cofnął się, robiąc mi miejsce. Grażyna siedziała przy stole, popijając kawę, zupełnie jakby poprzedni wieczór był dla niej lekki i przyjemny.

– O, Magdo – uśmiechnęła się. –Przyszłaś po przepis na moje pierniki?

– Przyszłam zapytać, dlaczego pani to robi – powiedziałam od razu.

Uśmiech zniknął z jej twarzy: – Co robię?

Dlaczego wszystko, co zrobię, musi być złe? Albo „zbyt twarde” albo „za słone”. Nie ma pani dla mnie ani jednego dobrego słowa.

Grażyna parsknęła śmiechem: – Oj, nie bądź przewrażliwiona. Magda, nie rozumiesz pewnych rzeczy. 

Witek spojrzał na nią ostrzegawczo: – Grażyna… –mruknął.

– Naprawdę myślisz, że chodzi o pierniki?

To zdanie uderzyło we mnie jak szklanka lodowatej wody, a potem spojrzała na mnie długo, zbyt długo – i w jej oczach było coś, czego nigdy wcześniej nie widziałam. Nie krytyka, nie pogarda, ale strach.

Nie mogłam zebrać myśli

Wracałam od Grażyny z poczuciem, że coś mnie ściga. Jej ton, ten dziwny strach w oczach, zdanie „jeszcze nie musisz wiedzieć” ciągle siedziały mi w głowie. Wieczorem zeszłam do kuchni, bo usłyszałam głos Bartka. Mówił cicho, ale nerwowo, jak ktoś, kto stara się być opanowany, choć wewnętrznie wali pięściami o stół.

– Mamo, ale ja nie mogę już tak… – szeptał – Magda coś podejrzewa. Widziałem, jak na mnie patrzy. To już trwa za długo.

Zamarłam przy schodach. Głośnik telefonu był ustawiony na minimum, a jednak słyszałam Grażynę dobrze: – Nie wolno ci jej mówić – syknęła – Nie po tym, co się wydarzyło. Nie możemy tego powtórzyć. Obiecałeś.

– Ale to mnie wykańcza! – Bartek uderzył ręką w blat; aż podskoczyłam. – Ile jeszcze mamy udawać?!

– Tak długo, jak trzeba. Zrozum w końcu, że nie chodzi o ciebie.

Bartek westchnął ciężko, a w jego głosie pojawiła się rozpacz: – A jeśli Magda odejdzie, kiedy się dowie?

Grażyna odpowiedziała cicho, ale ostro: – Lepiej, żeby odeszła… niż żebyśmy mieli to wszystko przeżywać jeszcze raz.

Coś we mnie zamarło i weszłam do kuchni: – Nie musicie już szeptać – powiedziałam, choć głos drżał mi jak rozbita porcelana. – Wszystko słyszałam.

Bartek odwrócił się gwałtownie i zbladł: – Magda… to nie tak…

– To dokładnie tak. Teraz powiedzcie mi prawdę.  Natychmiast.

Telefon wciąż był połączony. Słyszałam szybki oddech Grażyny po drugiej stronie: – Dobrze…– wyszeptała. – Skoro już usłyszałaś… nie ma odwrotu.

A wtedy poczułam, że wszystko, co znałam o tej rodzinie – o moim małżeństwie – właśnie się rozpada.

Musieliśmy w końcu porozmawiać

Siedziałam przy stole, Bartek stał obok jak zbity pies, a z telefonu na głośniku dochodził ciężki oddech Grażyny. Czułam, że zaraz pęknę.

– Magda… zanim pojawiłaś się w naszym życiu, Bartek był zaręczony – zaczęła. – Z Karoliną. Bardzo ją kochaliśmy.

– To wiem – przerwałam – Ale co to ma do mnie?

– Ona… w Mikołajki… zasłabła podczas pieczenia. W szpitalu wyszło, że brała leki, żeby być idealna. Dla nas. Dla Bartka. – Głos Grażyny zadrżał. – Ukrywała depresję. Zmarła dwa dni później – dokończyła cicho.

Spojrzałam na Bartka. Wyglądał, jakby znowu przeżywał tamten dzień.

– Obwiniałam siebie – mówiła dalej teściowa. – Za komentarze, za wymagania. Wmawiałam sobie, że ją popchnęłam. Dlatego kiedy przyszłaś… bałam się tak bardzo, że próbowałam cię „ustawić”, żebyś nie była perfekcyjna. Żebyś nie skończyła jak ona.

Poczułam ukłucie – gniewu, smutku, współczucia? Sama nie wiedziałam.

– Więc to nie o mnie chodziło? – szepnęłam.

– Nigdy – odpowiedziała. – Tylko o mój strach.

Bartek w końcu spojrzał mi w oczy: – Bałem się, że stracę cię tak samo, jak straciłem ją.

Wstałam gwałtownie, bo potrzebowałam wyjść. Uciec z tej kuchni, z tej historii, z tego bólu.

Wszystko się we mnie gotowało 

Nie pamiętam, jak znalazłam się pod domem teściów. Stałam tam jak ktoś, kto zapomniał, kim jest. Witek otworzył drzwi niemal od razu, jakby czekał.

– Magda? – zapytał łagodnie.

– Mogę wejść? – wyszeptałam.

Usiedliśmy w salonie. Witek postawił przede mną herbatę, ale ja tylko patrzyłam w jej parę.

– Grażyna ci powiedziała? 

Kiwnęłam głową twierdząco, a Witek westchnął ciężko.

– Karolina była jak córka, a my… byliśmy ślepi. Przykro mi to mówić, ale presja, którą na nią wywieraliśmy, była okrutna. Nieświadoma, ale okrutna.
Patrzył na swoje dłonie, jakby na nich wciąż były ślady tamtej winy.

– Po jej śmierci Grażyna się załamała. Ja też. Ale ona… zamknęła się w tym strachu. Dlatego tak reaguje na ciebie. Nie złośliwie. Z desperacji.

Zacisnęłam palce na kubku: – Ale dlaczego nikt nie powiedział mi prawdy?

– Bo Bartek wciąż żyje tamtym dniem, a my boimy się wszystkiego, co mogłoby znów złamać rodzinę. Nawet prawdy. Wiem, że to dla ciebie niesprawiedliwe. Ale… my naprawdę jesteśmy ludźmi po przejściach. Popękanymi.

Przełknęłam gorzko: – Nie wiem, czy potrafię udźwignąć ich lęki – powiedziałam w końcu.

Witek położył dłoń na mojej: – Magda… nie musisz niczego dźwigać sama. Ale decyzja, czy zostać, czy odejść… należy tylko do ciebie.

Wtedy po raz pierwszy w życiu ja poczułam, że stoję na krawędzi czegoś, czego nie da się cofnąć.

Magdalena, 33 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: