Mam czterdzieści cztery lata, pracuję w administracji szkoły podstawowej i jestem żoną Wiktora oraz mamą czternastoletniej Kaliny. Z pozoru wszystko u nas gra – praca, dziecko, rachunki płacone na czas... ale wystarczy się przyjrzeć z bliska. Mąż coraz częściej wraca po dwudziestej, przestaliśmy razem jeść kolacje, a ostatni raz śmialiśmy się wspólnie chyba w wakacje. Czasem mam wrażenie, że jestem mu zupełnie obojętna. Że zamieniliśmy się w współlokatorów z osobnymi planami dnia i cichymi pretensjami. Nawet Kalina zdaje się to czuć – zamyka się w swoim pokoju i rozmawia ze mną jak z nauczycielką, a nie jak z mamą.

Tego się nie spodziewałam

W sobotę sprzątałam przedpokój. Wiktor, jak zwykle, zostawił płaszcz na wieszaku, więc pomyślałam, że go przełożę. W kieszeni znalazłam złożony na pół świstek papieru. Myślałam, że to paragon, ale niestety nie. To była karteczka z krótką notką: „Do zobaczenia 6 grudnia na kolacji, Mikołaju”.

Przez chwilę patrzyłam w tę malutką kartkę, jakby miała mi coś jeszcze powiedzieć, a potem poczułam, jak wszystko, co we mnie siedziało, zaczyna się gotować. Nie czekałam długo. Wieczorem, gdy usłyszałam klucz w zamku, krew już we mnie wrzała. Wiktor zdjął buty, odwiesił kurtkę, wszedł do kuchni, jakby nic się nie stało. Stałam przy zlewie, ściskając w dłoni złożoną kartkę.

– Wiktor – powiedziałam cicho, ale stanowczo. – Co to ma być?

Odwrócił się i spojrzał na mnie, potem na moją rękę: – Co? – zapytał, zupełnie nieświadomy.

Podeszłam i wcisnęłam mu kartkę w pierś: – To. Znalazłam to w twoim płaszczu.

Rozłożył papier, przeczytał i zmarszczył brwi: – Do zobaczenia… 6 grudnia… Mikołaju… – powtórzył bez zrozumienia.

– Na kolacji! – wrzasnęłam. – Ktoś cię zaprasza na kolację, Wiktorze! Czy ja dobrze rozumiem, że masz jakąś kochankę, która pieszczotliwie mówi na ciebie „Mikołaju”? Bo jeśli tak, to niech się szykuje na bardzo smutne święta!

– Alicja, ja nie wiem, co to jest. Przysięgam.

– Nie wiesz? Nie wiesz?! – krzyczałam. – To może ją sobie wymyśliłam, tak? Sama ją sobie podłożyłam do kieszeni?!

Wiktor wyglądał na zaskoczonego. A może po prostu dobrze grał? Przebiegła mi przez głowę myśl, że przecież zawsze miał talent do kłamania z kamienną twarzą. Nawet jak zapomniał o rocznicy, potrafił przekonywać, że miał niespodziankę. Nie wiedziałam już sama, co o tym myśleć, ale czułam niepokój w każdym kawałku ciała.

Po awanturze nastała cisza

Usiadłam na krześle, on stał pod oknem. Patrzył gdzieś w ciemność, jakby tam mógł znaleźć sens tego wszystkiego.

– No i co? Dalej nic ci się nie przypomina? – zapytałam chłodno.

Wiktor się odwrócił, przetarł twarz dłonią. Wyglądał na zmęczonego. Ale ja też byłam zmęczona. Tyle że jego zmęczenie było ciszą, a moje – krzykiem.

– Kalina… – zaczął. – Może to od Kaliny? Wspominała ostatnio coś, że szykuje niespodziankę. Może to jest właśnie to…

– Czy ty właśnie próbujesz zrzucić winę na naszą córkę?! – przerwałam mu z niedowierzaniem.

– Nie zrzucam winy! Po prostu… próbuję zrozumieć, skąd ta kartka. Może to jakiś żart? Albo planowała coś, nie wiem… – mówił powoli, jakby sam nie wierzył w to, co mówi.

Zacisnęłam pięści. Chciałam w niego czymś rzucić – nie z wściekłości, tylko z tej okropnej, żrącej bezsilności.

– A może to jakaś koleżanka z pracy? – rzuciłam złośliwie. – Może się z tobą „umawia na kolację”, żebyś jej podpisał fakturę?

– Alicja… Nie wiem. Przysięgam, nie wiem.

Spojrzał mi w oczy. I przez ułamek sekundy… naprawdę mu uwierzyłam, ale zaraz ten moment minął. Bo może właśnie tak wygląda sprytne kłamstwo. Ciche, spokojne, święte. I wtedy pomyślałam, że może to prawda i właśnie skrzywdziłam męża, który naprawdę jest niewinny...

Kalina późno wróciła ze szkoły

Była moco zmarznięta, z włosami jeszcze wilgotnymi od śniegu. Rzuciła plecak w kąt i sięgnęła po herbatę, jakby nic się nie stało. Jakby nie czuła, że atmosfera w mieszkaniu była gęsta jak dym. Zatrzymała się w pół kroku i spojrzała niepewnie na nas. Wiktor stał przy blacie, oparty o kuchenny blat, a ja usiadłam, trzymając w dłoni tę cholerną kartkę.

– To ty to napisałaś?

Podsunęłam jej papier. Zamarła. Przeczytała. I wtedy zobaczyłam – jak blaknie. Jak jej twarz robi się biała, jakby właśnie zrozumiała, co się wydarzyło.

– Mamo… Ja… To był prezent… – wyszeptała – Dla taty. Na Mikołajki. Chciałam go zabrać na kolację. Tylko z nim. W tej włoskiej knajpce, gdzie kiedyś mówił, że lubił chodzić z dziadkiem. A z tobą miałam inny plan… teatr i sushi. Chciałam, żeby każde z was miało coś ode mnie, ale osobno. Bo wy… no, rzadko jesteście razem teraz.

Wbiło mnie w krzesło: – Dlaczego nic nie powiedziałaś?

– Miało być miło – zaczęła płakać. – Miała być niespodzianka, a teraz… wszystko zepsułam.

Wiktor podszedł, przytulił ją mocno: – Kalina… To był cudowny pomysł, ale mama nie wiedziała. To tylko małe nieporozumienie.

Ja siedziałam w ciszy, a serce waliło mi jak młot, bo właśnie zrozumiałam, że w tym teatrze podejrzeń – to ja zagrałam najgorszą rolę.

Po wszystkim zrobiło się cicho

Kalina zamknęła się w swoim pokoju, a ja i Wiktor zostaliśmy sami w kuchni. Nie patrzył na mnie. Ja też nie bardzo potrafiłam na niego spojrzeć. Usiadłam do stołu. Wiktor nalał sobie wody i oparł się plecami o lodówkę. Popatrzyłam na niego i powiedziałam, ledwo słyszalnie: – Przepraszam.

Nie odpowiedział od razu. Przełknął łyk, jakby musiał najpierw coś w sobie zneutralizować.

– Nie wiem, co mam ci powiedzieć – odparł w końcu. – Bo to, co usłyszałem dzisiaj… Bolało.

– Myślałam, że mnie zdradzasz – powiedziałam szczerze. – Od miesięcy jesteś nieobecny, wracasz późno i już w ogóle nie rozmawiamy… To nie tylko ta kartka.

– Wiem – skinął głową. – Ale to, że się oddaliliśmy, nie znaczy, że od razu jestem zdrajcą. Albo że nie zasługuję na zaufanie.

Patrzył mi prosto w oczy. I pierwszy raz od dawna nie było w nich zmęczenia. Był żal. Do mnie.

– Nie pomyślałaś przez chwilę, że może coś u nas jest nie tak, ale da się to naprawić? Że może trzeba pogadać, a nie od razu krzyczeć?

– Nie wiem, Wiktor – szepnęłam. – Naprawdę nie wiem. Nie mam już pewności, czy coś między nami zostało.

Musieliśmy w końcu porozmawiać

Późnym wieczorem zapukałam do sypialni. Wiktor leżał na łóżku, przewracał się z boku na bok, jakby nie mógł znaleźć miejsca dla siebie. Usiadłam na brzegu.

– Możemy jeszcze pogadać?

Nie spojrzał na mnie, ale się nie odsunął: – Jasne.

Milczałam chwilę. Złożyłam dłonie, jakby od tego miało zależeć, czy te słowa się w ogóle ułożą.

– Wiem, że cię zraniłam. I Kalinę też. I siebie. Nie wiem, kiedy zaczęliśmy się mijać. Może to było po jej komunii. Albo wcześniej. Ale… nie chcę tak. Nie chcę, żebyśmy tak się rozpadli.

Wiktor spojrzał na mnie przez chwilę. Potem wziął głęboki oddech: – A ja… nie wiem, czy jeszcze cię mam.

Nie płakałam. Nie krzyczałam. Tylko skinęłam głową. Wstałam, powoli wyszłam z pokoju i zamknęłam za sobą drzwi. W kuchni, w kubku po herbacie, stygnął napój, którego już nie dopiłam. Kalina spała. Wiktor został w sypialni. Zostałam sama przy stole, wpatrzona w kartkę, którą zostawiłam obok telefonu. Niespodzianka, która miała być piękna, odkleiła z nas warstwę pozorów. Pokazała, jak daleko się od siebie oddaliliśmy.

Uświadomiłam sobie coś ważnego

Siedziałam przy kuchennym stole jeszcze długo po tym, jak wszystko ucichło. Światło z korytarza rzucało miękkie cienie na ścianę, a ja nie miałam siły ich zgasić. Patrzyłam w pusty kubek, jakby miał mi odpowiedzieć, co dalej. Kartka leżała obok. Niby nic – kilka słów na papierze. A jednak potrafiła wywołać burzę, która rozniosła cały nasz dom.

Zastanawiałam się, czy Kalina już śpi, czy też leży tam w swoim pokoju, wsłuchując się w ciszę, tak jak ja. Zrobiłam jej coś bardzo złego. Może nie krzyczałam na nią, może nie oskarżyłam wprost – ale przecież to jej gest, coś dobrego, przemieniłam w katastrofę. A Wiktor? Nie wiem, czy wybaczy. Nie wiem nawet, czy powinien, bo choć go nie zdradziłam w sensie fizycznym – to w głowie i w sercu poszłam o krok za daleko. Zamiast zapytać, osądziłam, a zamiast zaufać, od razu zaatakowałam.

Nie wiem, co będzie jutro. Może nic się nie zmieni. Może Wiktor pójdzie rano do pracy jak zawsze, Kalina pójdzie do szkoły, a ja znowu zostanę sama z myślami. Ale wiem jedno – coś pękło. Coś ważnego. I choć wszystko się wyjaśniło, to słowa zostały wypowiedziane. Zbyt ostre, zbyt bolesne.
Może ten 6 grudnia nie przyniesie nam prezentów, ale może, choć przez chwilę, pokaże nam, że jeszcze mamy szansę, albo chociaż – mieliśmy ją.

Alicja, 44 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: