Niby siedzę w domu, a padam na twarz. Michał mówi, że mam luksus – nie muszę wstawać rano, nie stoję w korkach, nie mam szefa nad głową. Tylko że ja od roku nie miałam chwili ciszy. Mój dzień zaczyna się jeszcze przed świtem – płacz, karmienie, pielucha, kołysanie, noszenie. Śniadanie jem zimne. O ile w ogóle jem. Michał wychodzi do pracy, a ja zostaję w piżamie, z dzieckiem przy piersi i głową pełną wyrzutów sumienia. Bo znowu nie zdążyłam ogarnąć mieszkania, znowu nie odpisałam na wiadomości, znowu tylko „siedziałam w domu”.
A kiedy wraca? Siada z telefonem, wzdycha ciężko: „Ale mam dość, zajechali mnie dzisiaj”. Kiwa głową, gdy mówię, że ja też jestem zmęczona, ale zaraz rzuca: „No ale ty przecież nie pracujesz”. To boli. Coraz częściej czuję się jak cień. Nie chcę wdawać się w kłótnie, ale powoli zbiera mi się w środku wściekłość. Mam ochotę krzyknąć: „Zamieńmy się! Choćby na tydzień!”. Tylko że on i tak nie zrozumie. Bo przecież dla niego to tylko „siedzenie w domu”.
Nie rozumiał, jak wygląda moje życie
– Michał, zrobisz mi herbatę? – zapytałam cicho, próbując nie zbudzić Jasia, którego właśnie uśpiłam na rękach po trzeciej godzinie marudzenia.
– Serio? Właśnie usiadłem. Daj mi chociaż pięć minut, padam – rzucił, nie odrywając wzroku od telefonu.
Zacisnęłam zęby. Nie chciałam wybuchać. Nie od razu. Ale kiedy wrócił z pracy, nawet nie zapytał, jak się czuję. Nie zauważył, że od rana nie miałam czasu umyć zębów. Albo że zupa wykipiała i nadal stoi na płycie, bo nie było kiedy jej sprzątnąć.
– Ja też padam. Ale nie od piętnastej – powiedziałam ostro, stawiając dziecko w łóżeczku. – Nie miałam kiedy zjeść obiadu.
– No ale przecież siedzisz w domu. Możesz zjeść, kiedy chcesz – odpowiedział z uśmiechem, jakby właśnie rozwiązał równanie życia.
Zamarłam. Poczułam, jak coś we mnie pęka. Podeszłam do kuchni i z całej siły trzasnęłam talerzem w zlew.
– Ty naprawdę tak myślisz? Że mam wakacje?! Że jak nie mam przełożonego nad głową, to nic nie robię?!
– Julia, nie krzycz, dziecko śpi – warknął. – Przesadzasz. Mały śpi większość dnia, ty nie musisz z nikim walczyć, z nikim negocjować...
Chcesz? Proszę bardzo. Zamieńmy się choćby na jeden dzień! Michał podniósł się z kanapy, potrząsnął głową i wyszedł z pokoju. Trzasnęły drzwi od łazienki. Zostałam w kuchni sama. W uszach dudniło mi jeszcze jego „przecież siedzisz w domu”. Stałam tam, drżąca, z rękami opartymi o blat i łzami napływającymi do oczu. Było mi wściekle smutno. Nie dlatego, że się pokłóciliśmy. Tylko dlatego, że on naprawdę nie rozumiał, jak wygląda moje życie.
Myślałam, że będzie inaczej
– On myśli, że ja tu leżę i pachnę. Że sobie popijam latte w przerwie między przewijaniem a serialem! – mówiłam coraz głośniej, nie mogąc już zatrzymać potoku słów. – A ja czasem nie mam kiedy pójść do toalety.
Siedziałyśmy z Anką na ławce w parku. Jej bliźniaki ganiały się wokół placu zabaw, Jaś spał w wózku. Byłam zmęczona. Nie tylko fizycznie. Zmęczona byciem silną, cierpliwą, niewidzialną.
– Znam to. Ja też kiedyś próbowałam być miła i wyrozumiała. Ale po cichu płakałam pod prysznicem – powiedziała cicho Anka. – Albo przetrwasz, albo się wykończysz. Nie ma trzeciej opcji.
– Myślisz, że to normalne, że on nie pyta, jak się czuję? Że codziennie wraca i siada z telefonem, jakby mnie tu nie było?
– To klasyka, Julka. Wydaje im się, że jak przynoszą pensję, to mają prawo nie zauważać twojego życia. Bo przecież nie zarabiasz.
– Myślałam, że będzie inaczej. Że będziemy dzielić się wszystkim. Nawet zmęczeniem – westchnęłam, patrząc w dal. – Czasem mam ochotę zostawić go z Jasiem na cały weekend. Zobaczyłby, co to znaczy „dziecko śpi większość dnia”.
– I bardzo dobrze by zrobił – Anka uśmiechnęła się smutno. – A ty? Myślałaś o powrocie do pracy?
– Nie mam z kim zostawić małego. Żłobki? Koszty, kolejki. Niania? Michał stwierdził, że szkoda pieniędzy, skoro ja „i tak siedzę w domu”. Jakby moje życie nie miało żadnej wartości.
Zamilkłyśmy. Wiedziałam, że muszę coś zmienić. Ale bałam się, że już nie umiem być inną wersją siebie niż tą: wiecznie cichą, zmęczoną i samotną.
Nie chcę przeprosin. Chcę partnera
Czekałam trzy dni. Nie rozmawialiśmy ze sobą prawie wcale. Michał chodził naburmuszony, rzucał krótkie zdania i cały czas miał minę „jestem ofiarą tej awantury”. A ja? Ja też nie miałam siły. Byłam zmęczona. Ale nie mogłam już dłużej udawać, że wszystko jest ok. Usiadłam obok niego na kanapie, gdy Jaś w końcu zasnął. Michał oglądał jakieś głupie filmiki na telefonie.
– Możemy pogadać? – zapytałam.
– No. – Nie oderwał wzroku od ekranu.
– Serio? Nawet nie spojrzysz na mnie?
Westchnął, odłożył telefon i odwrócił się powoli.
– Michał... Ja nie chcę się z tobą kłócić. Ja chcę, żebyś mnie potraktował poważnie. Ja nie odpoczywam. Ja się nie obijam. Ja walczę każdego dnia o to, żeby nasz syn był szczęśliwy. Żeby nie zwariować. I żebyśmy my... – zawiesiłam głos – ...żebyśmy my się jeszcze jakoś trzymali. Patrzył na mnie chwilę bez słowa. Potem wzruszył ramionami.
– Julia... Ja po prostu jestem zmęczony. Praca mnie wykańcza. I nie wiem, co ty ode mnie teraz oczekujesz. Przeprosin?
Zatkało mnie.
– Oczekuję, żebyś zobaczył, że też mam granice. Że nie jestem robotem. Że mnie rani, kiedy mówisz, że „siedzę w domu”. I że chciałabym czasem poczuć, że jestem dla ciebie kimś więcej niż opiekunką dziecka.
– No dobrze – powiedział, wzdychając. – To powiedz, co mam robić. Konkretnie.
Spojrzałam na niego z żalem. Nie rozumiał. Nie dlatego, że nie chciał. Po prostu... nie czuł. Jakby rozmawiał ze mną przez szybę. Czułam, jak odklejam się od niego kawałek po kawałku. Wstałam, zgarnęłam kubek po herbacie i powiedziałam tylko:
– Nie chcę przeprosin. Chcę partnera. Albo chociaż obecność.
Witamy w moim świecie
– Zostajecie we dwóch. Ja jadę do mamy – powiedziałam, wrzucając kosmetyczkę do torby. Michał uniósł brew.
– Co? Teraz? – spytał, trzymając Jasia na rękach, jeszcze w piżamie.
– Tak. Na weekend. Skoro to takie łatwe, skoro dziecko „śpi większość dnia”, to sobie poradzisz.
– Julia, no bez przesady. O co chodzi? – próbował się uśmiechnąć, jakby chciał zbagatelizować sytuację.
– O to, że nie rozumiesz. A ja już nie mam siły ci tłumaczyć. Do poniedziałku – rzuciłam i wyszłam.
Czułam się jak szalona. Nie zła. Nie impulsywna. Po prostu... desperacko zmęczona. W pociągu do mamy pierwszy raz od miesięcy przespałam godzinę bez pobudki. Po południu wyłączyłam telefon. Dopiero następnego dnia zadzwonił Michał.
– Julia... On cały czas płacze. Nie wiem, co mu jest. Zupki nie chce, drzemki nie chce... Noszę go od rana i nic nie działa. Proszę, wróć...
– Nie. Jutro wieczorem.
– Ale ja... Przepraszam. Serio. Myślałem, że przesadzasz. Nie miałem pojęcia... Ja już nie wiem, jak się nazywam.
– Witamy w moim świecie.
Wróciłam w niedzielę. Michał wyglądał jak wrak człowieka – zapadnięte oczy, dres, rozciągnięta koszulka.
– Masz rację. Nie doceniałem cię. Myślałem, że opieka nad dzieckiem jest łatwa, ale byłem w błędzie.
Zdjęłam płaszcz, wzięłam głęboki oddech.
– Nie chcę przeprosin. Chcę partnera. Chcę, żebyś przestał być gościem w naszym życiu. Bo inaczej zostaniesz tylko gościem.
Michał kiwnął głową. W jego oczach pierwszy raz zobaczyłam... nie litość. Zrozumienie.
Poczułam, że nie jestem sama
Coś się zmieniło. Michał zaczął wstawać w nocy. Nosił Jasia, kiedy płakał, przewijał, gdy ja padałam z nóg. Nie robił tego idealnie – raz źle zapiął pieluchę, raz zapomniał dogrzać zupki. Ale próbował. I pierwszy raz od miesięcy poczułam, że nie jestem sama. Zaczęliśmy rozmawiać – nie tylko o dziecku. Czasem wieczorem siadaliśmy razem, nawet na dziesięć minut, z herbatą. I chociaż milczeliśmy, to nie było już to samo zimne milczenie co wcześniej. Było w nim coś... łagodniejszego.
Zaproponował, żebym wróciła do pracy na pół etatu.
– Jeśli chcesz, znajdziemy sposób. Może moja mama pomoże, może niania kilka godzin dziennie? – mówił niepewnie. Jakby bał się, że znowu usłyszy z mojej strony mur.
Zgodziłam się. Nie dlatego, że miałam wszystko poukładane. Ale dlatego, że potrzebowałam tego. Potrzebowałam poczuć, że nadal jestem kimś więcej niż tylko mamą. I że mam w sobie jeszcze kawałek starej Julii. Zaczęłam zdalnie – kilka godzin dziennie, stare kontakty z pracy, kilka zleceń. Michał zajął się Jasiem. Gdy wysłałam pierwszą fakturę i dostałam przelew, płakałam. Nie z radości. Z ulgi. Poczułam, że wracam.
A Michał? Michał się starał. Naprawdę. Ale nie mogę powiedzieć, że wszystko wróciło do normy. Bo nie wróciło. Coś we mnie pękło na zawsze. Może zaufanie. Może ta naiwna wiara, że miłość wystarczy, by wszystko grało. Uczymy się siebie od nowa. Powoli. Codziennie. A Jaś? Jest naszym łącznikiem. Naszym codziennym cudem. I choć daje w kość, to jego śmiech przypomina mi, po co to wszystko.
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Myślałam, że mąż odkłada kasę na wspólną przyszłość. Za późno zrozumiałam, że jego inwestycja nie dotyczy rodziny”
- „Mąż siedzi z dzieckiem w domu, żebym mogła robić karierę. Teść z nas drwi i powtarza, że to facet musi zarabiać”
- „Od lat zajmuję się domem i wszystko jest na mojej głowie. Mąż myśli, że skoro nie pracuję, to tylko siedzę i pachnę”









