Nigdy nie uważałam naszego małżeństwa za idealne, jednak odkąd mój mąż stracił pracę, coś w naszej codzienności wyraźnie zaczęło zgrzytać. Wcześniej byliśmy jak dwa tryby, które może czasem się zacinały, lecz wciąż poruszały wspólną machinę życia. Po jego zwolnieniu miałam wrażenie, że zostałam sama, a mój partner wyłączył się z odpowiedzialności, jakby ktoś nacisnął w nim niewidzialny przycisk pauzy. Twierdził, że skoro moje wynagrodzenie wystarcza na spokojne życie, to może pozwolić sobie na odpoczynek. Z każdym dniem coraz bardziej czułam, że odpoczywa nie tylko od pracy, lecz także ode mnie.
To nie jest chwilowy kryzys
Rankiem, kiedy wracałam z pracy po nocnym dyżurze, zastałam go na kanapie. Telewizor mrugał cichymi reklamami, a on leżał w tej samej pozycji, w jakiej widziałam go poprzedniego wieczoru. Pachniało zimną pizzą i lenistwem. Serce zabiło mi szybciej, lecz nie z troski, tylko ze złości, którą próbowałam w sobie dusić.
– Znowu nic dzisiaj nie zrobiłeś? – zapytałam, stawiając torbę na podłodze.
– Odpoczywam. Mówiłem przecież, że potrzebuję czasu – mruknął, nawet na mnie nie patrząc.
– Cały tydzień odpoczywasz. Ja też potrzebuję czasu, a jakoś nikt mi go nie daje.
– Ty to zawsze przesadzasz – westchnął i podgłośnił telewizor, jakby chciał mnie zagłuszyć.
Podeszłam bliżej, obserwując jego półprzymknięte oczy. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej widziałam w nich energię, teraz tylko zniechęcenie. Usiadłam naprzeciwko, wyprostowana jak struna, gotowa na starcie.
– Składałeś w ogóle jakieś CV? – zapytałam spokojniej, choć w środku buzowałam.
– Jutro się za to wezmę.
– Mówiłeś tak trzy razy.
– Trzeba dać sobie czas. Czuję się wypalony. Poza tym żyjemy, nie? Jakoś sobie radzimy.
– Radzimy sobie, bo ja haruję za dwie osoby.
– No właśnie. Ty masz stałą pracę. Trzeba to docenić – przerwał mi, uśmiechając się jak ktoś, kto właśnie wygrał dyskusję.
Zakręciło mi się w głowie. Ten mężczyzna, mój mąż, potrafił kiedyś walczyć o wszystko. Teraz walczył tylko o to, żeby nic nie robić. Wstałam, bo inaczej powiedziałabym coś, czego bym żałowała.
– Idę spać. Zostaw chociaż porządek, kiedy się obudzę.
– Postaram się – rzucił, jakby robił mi łaskę.
Gdy zamykałam drzwi sypialni, czułam, że to nie jest chwilowy kryzys. To było pierwsze pęknięcie, które mogło rozsadzić całe nasze małżeństwo.
Zawsze wszystko komplikujesz
Kiedy wróciłam z pracy dwa dni później, poczułam znajome ukłucie frustracji. W przedpokoju leżały jego buty, jakby zrzucił je w biegu, choć nigdzie przecież nie wychodził. W kuchni stały dwa talerze z resztkami śniadania, które musiało być zjedzone wiele godzin wcześniej. Zastanawiałam się, czy naprawdę nie widział tego bałaganu, czy po prostu go ignorował.
– Mógłbyś chociaż posprzątać – powiedziałam, wchodząc do salonu.
Siedział w fotelu, z telefonem w ręku.
– Zrobię to później. Czy musimy rozmawiać o takich rzeczach od razu po twoim wejściu? – odpowiedział, nie podnosząc wzroku.
– Jeśli ja mam pracować po dwanaście godzin, a ty masz cały dzień wolny, to tak, chyba powinniśmy o tym rozmawiać.
– No i znowu zaczynasz – przewrócił oczami.
– W takim razie powiedz, co dzisiaj zrobiłeś?
– Oglądałem film dokumentalny, potem szukałem ofert pracy. Trochę poczytałem – wymieniał z udawaną powagą.
– Szukałeś ofert? – dopytałam.
– Prawie. To też proces.
Zacisnęłam palce na oparciu krzesła. Cokolwiek mówiłam, odbijało się od niego jak groch od ściany. Od miesięcy budowałam swoją karierę, pracowałam więcej, niż powinnam, a on przepływał przez dni jak ktoś, kto przełączył życie na tryb powolnego odtwarzania.
– Wiesz, że to nie jest odpoczynek, tylko ucieczka? – spytałam cicho.
– Nazywaj to, jak chcesz. Ja potrzebuję przestrzeni. Ty sobie dobrze radzisz, więc mogę trochę odetchnąć – stwierdził z rozbrajającą pewnością.
– To nasz dom, nie moja firma. Nie jestem twoim sponsorem.
Wtedy dopiero spojrzał na mnie, jakby pierwszy raz dostrzegł mój gniew.
– Przesadzasz. Zawsze wszystko komplikujesz – rzucił i znów skupił się na telefonie.
Czułam, że oddalamy się od siebie szybciej, niż potrafiliśmy to nazwać. Ten dom przestawał być wspólnym miejscem. Powoli stawał się moją przestrzenią i jego azylem bez odpowiedzialności.
Nie mogę dłużej udawać, że wszystko jest w porządku
W sobotnie popołudnie zebrałam się na odwagę, żeby poruszyć temat, którego unikałam od tygodni. Wiedziałam, że dłużej nie można odkładać poważnej rozmowy, bo nasze życie coraz bardziej przypominało dwa równoległe tory, które nigdy już nie miały się zejść. On siedział przy stole, jedząc kanapkę, jakby nie miał żadnych zmartwień. Zazdrościłam mu tej beztroski, choć jednocześnie budziła we mnie gniew.
– Musimy porozmawiać – zaczęłam, siadając naprzeciwko niego.
– Mhm. Słucham – odparł z pełnymi ustami.
– Nie mogę dłużej udawać, że wszystko jest w porządku. Martwi mnie, że nie próbujesz wrócić do pracy. Czuję się tak, jakbym została sama z całym naszym życiem.
– Przecież niczego od ciebie nie wymagam – powiedział spokojnie, jakby to miało mnie uspokoić.
– Właśnie o to chodzi. Nie wymagasz niczego od siebie.
Odchylił się na krześle, patrząc na mnie z lekkim rozdrażnieniem.
– Po tylu latach ciężkiej pracy chyba mogę odpocząć. Ty masz dobrą pensję, stabilność. Nie robisz mi wyrzutów, kiedy kupuję rzeczy, które potrzebujemy. To powinno cię cieszyć, nie frustrować.
– To mnie przeraża – poprawiłam go. – Nie wiem, gdzie jest granica twojego odpoczynku. Miesiąc? Rok? Całe życie?
– Przesadzasz. Wrócę do pracy, kiedy poczuję, że jestem gotowy.
– A kiedy to będzie? – zapytałam, patrząc mu prosto w oczy.
– Nie wiem. Może jutro, może za miesiąc. Po co na mnie naciskasz?
– Naciskam, ponieważ zależy mi na naszym małżeństwie. Nie chcę być jedyną osobą, która coś robi.
Wtedy jego twarz stwardniała.
– Jeżeli ci tak źle, to nie wiem, po co w ogóle ze mną jesteś.
Słowa uderzyły mnie, jakby naprawdę chciał, żebym na chwilę przestała istnieć. Wstałam, czując pieczenie w gardle.
– Jestem z tobą, bo cię kocham. Tylko coraz trudniej kochać kogoś, kto rezygnuje z samego siebie.
Zanim zdążył odpowiedzieć, wyszłam z kuchni. Ta rozmowa wcale niczego nie naprawiła. Powiększyła tylko przepaść między nami.
Ty przestałeś wspierać mnie
Następnego dnia wróciłam do domu późno. Marzyłam tylko o kąpieli i ciszy, lecz zanim zdążyłam zdjąć płaszcz, zobaczyłam go w salonie. Leżał na kanapie, otoczony pustymi kubkami i rozrzuconymi skarpetkami. Telewizor grał głośniej niż zwykle. Przez chwilę stałam bez ruchu, próbując powstrzymać falę rozczarowania. Wiedział, że nie znoszę bałaganu, zwłaszcza kiedy wracam zmęczona. Wtedy usłyszałam jego beztroskie:
– Hej. Co na kolację?
– Czy ty w ogóle zauważasz, jak wygląda ten dom? – zapytałam, nie podnosząc głosu, choć w środku gotowało się we mnie.
– Przecież posprzątam. Po co ta nerwowość? – odpowiedział, odrywając wzrok od ekranu.
– Kiedy? Jutro? Pojutrze? Tak jak wszystko inne?
– Naprawdę musisz czepiać się o takie drobiazgi? – zapytał, siadając wygodniej.
– To nie są drobiazgi. Oczekuję, że będziemy prowadzić ten dom razem. Ja już nie wyrabiam.
– Nic nie musisz robić ponad swoje siły. Po prostu odpocznij – stwierdził, jakby udzielał mi dobrotliwej rady.
– Nie mogę odpocząć, kiedy wszystko jest na mojej głowie – odpowiedziałam. – I nie mogę być z kimś, kto zachowuje się jak gość we własnym domu.
Zmarszczył brwi, jakby pierwszy raz usłyszał coś, co mu nie pasowało.
– To groźba?
– To granica – wyjaśniłam, czując, że drżą mi dłonie.
– Uważasz, że jestem leniem? – zapytał zbyt spokojnie.
Zamilkłam. Bałam się odpowiedzi, choć była oczywista. Po chwili podszedł do mnie, stanął blisko, próbując spojrzeć mi w oczy.
– Mogłabyś mnie wspierać, zamiast oceniać.
– Wspierałam cię. Tylko ty przestałeś wspierać mnie.
Odwróciłam się i poszłam do sypialni. Położyłam się na łóżku, czując, że pierwszy raz naprawdę postawiłam granicę, której wcale nie chciałam stawiać. Czułam jednak, że inaczej utoniemy.
Początek zmiany, czy nasz powolny koniec
Przez kilka kolejnych dni rozmawialiśmy mało. Mijaliśmy się jak dwie osoby, które mieszkają razem przez przypadek. Wracałam z pracy i od razu czułam napięcie unoszące się w powietrzu. On udawał, że wszystko jest normalnie, choć jego normalność polegała głównie na unikaniu odpowiedzialności. Pewnego wieczoru, kiedy usiadłam przy stole z kubkiem herbaty, wszedł do kuchni.
– Myślałem... może porozmawiamy – powiedział, drapiąc się po karku.
– Słucham – odpowiedziałam spokojnie.
– Zrobiłem dzisiaj listę firm, do których mógłbym wysłać CV.
– Wysłałeś coś?
– Jeszcze nie. Chciałem najpierw pokazać ci listę.
– Po co? To twoje życie zawodowe, nie moje – odparłam.
Zaskoczyło go to. Widziałam, jak lekko uniósł brwi.
– Myślałem, że może mi doradzisz.
– Przez ostatnie miesiące nie chciałeś ani mojej rady, ani mojej pomocy. Nagle potrzebujesz ich obu?
– To niesprawiedliwe – stwierdził.
– Niesprawiedliwe jest to, że ja dźwigam wszystko sama – odpowiedziałam, nie odwracając wzroku.
Usiadł naprzeciwko mnie, splótł dłonie na stole.
– Jestem zestresowany. Straciłem pewność siebie. To nie jest tak, że mi się nie chce.
– Wiem, że ci trudno. Tylko nie rozumiem, dlaczego szukasz ciągle wymówek.
– Staram się – powiedział cicho.
– Nie widzę tego.
Przez chwilę siedzieliśmy w zupełnej ciszy. Oparłam palce o kubek, jakby jego ciepło mogło posklejać moje myśli. Poczułam, że coś we mnie ucichło. Nie była to złość ani rozpacz. Bardziej rezygnacja, spokojna i bolesna jednocześnie.
– Chcę, żebyś wrócił do bycia partnerem, a nie widzem mojego życia – powiedziałam. – Jeśli tego chcesz, musisz to pokazać.
– Spróbuję – odpowiedział, chociaż brzmiało to jak obietnica bez fundamentu.
Wstałam od stołu. Nie byłam pewna, czy to początek zmiany, czy nasz powolny koniec.
Nie wiem, czy nasze małżeństwo przetrwa
Kilka tygodni później złapałam się na tym, że wcale nie patrzę już na niego z dawnym gniewem. Przestałam też czekać na wielkie gesty. Może zmęczenie nauczyło mnie akceptować rzeczy, których kiedyś nie zaakceptowałabym w ogóle. A może po prostu dotarło do mnie, że nie mogę nikogo zmusić do dorosłości, jeśli on sam nie chce w nią wejść. W tym czasie on rzeczywiście wysłał kilka CV, choć wyglądało to bardziej jak wykonywanie zadania, nie realna chęć zmiany. Widziałam, że robi to po to, by udowodnić, że „próbuje”, a nie dlatego, że naprawdę mu zależało.
Pewnego dnia usiadłam na kanapie, patrząc na niego śpiącego obok mnie. W świetle popołudnia wyglądał nie jak mój mąż, ale jak ktoś obcy, kto przypadkiem znalazł się w moim domu. Spróbowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz poczułam z nim bliskość, taką prawdziwą, wynikającą z troski, a nie przyzwyczajenia. Nie potrafiłam. Zrozumiałam wtedy, że nasze życie zaczęło się rozchodzić nie w momencie jego zwolnienia, lecz wtedy, gdy on uznał, że mogę nieść nas oboje, a on ma prawo odpocząć od własnych obowiązków. Wieczorem usiedliśmy razem przy stole. Powiedziałam mu spokojnie:
– Nie mogę być już jedyną osobą, która próbuje. Jeśli chcesz walczyć o to małżeństwo, potrzebuję, żebyś zaczął działać, nie tylko mówić.
Wpatrywał się we mnie długo, jakby analizował każde słowo. W końcu przytaknął.
– Postaram się.
– Postaranie się już nie wystarczy – dodałam.
Nie wiem, czy nasze małżeństwo przetrwa. Wiem jednak, że wreszcie spojrzałam na nas z dystansu. Odkryłam, że bycie razem wymaga dwóch osób, a nie jednej niosącej cały ciężar. Jeśli kiedyś wrócimy na wspólne tory, stanie się to dzięki jego decyzji, nie mojemu wysiłkowi. W końcu nie da się żyć za kogoś, kto postanowił jedynie odpoczywać.
Weronika, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mój mąż namawia mnie na przeprowadzkę do jego rodziców. Ani mi się śni mieszkać pod jednym dachem z teściami”
- „W moim małżeństwie nie ma dnia, żebyśmy się nie kłócili. Rozwód nie wchodzi w grę, więc jesteśmy skazani na siebie"
- „Po 25 latach w moim małżeństwie nie ma żadnej iskry. Czuję się tak, jakbym miała w domu współlokatora, a nie męża"








