Mam trzydzieści sześć lat, własne mieszkanie, męża i dwójkę dzieci. Pracuję na pełen etat, odprowadzam podatki, spłacam kredyt. Moja siostra? Zaraz stuknie jej czterdziestka, a wciąż mieszka w swoim dawnym pokoju u rodziców. Nie wynajmuje, nie pracuje na etacie, czasem coś dorobi jako korektorka zdalnie, ale głównie siedzi na kanapie, ogląda seriale i narzeka na wszystko dookoła. Rodzice? Udają, że wszystko jest w porządku. Tylko mnie to dręczy. Nie mogę już spokojnie patrzeć, jak ona po prostu z nich korzysta, a oni to jeszcze wspierają. Jakby nic się nie działo. A dzieje się aż za dużo...

Dobrze mi się tu mieszka

Wróciłam do rodziców tylko na weekend. Dzieci zostały z ojcem, a ja liczyłam na chwilę spokoju. Drzwi otworzyła mi siostra w szlafroku, chociaż była już prawie jedenasta. Pachniała kawą i słodką wanilią – jakby nie miała żadnych zmartwień. Zza niej dobiegał znajomy dźwięk serialu, który oglądała w kółko od lat.

– O, cześć, już jesteś? Mama zrobiła sernik – rzuciła z obojętnością, jakbyśmy się widziały wczoraj, a nie pół roku temu.

Zamiast odpowiedzieć, tylko się uśmiechnęłam i przeszłam do kuchni. Mama krzątała się przy garnkach, tata czytał gazetę.

– Jak dzieci? – zapytała mama, nie patrząc na mnie.

– Dobrze. A wy? – spytałam z nadzieją, że może usłyszę coś więcej.

– A co ma być – burknął tata.

Zawsze tak mówili. Żadnych narzekań, żadnych skarg. Tylko ja miałam wrażenie, że coś tu nie gra. Zastanawiałam się, czy siostra chociaż dorzuca się do rachunków, skoro mieszka z nimi już tyle lat. Ale wiedziałam, że to pytanie tylko pogorszyłoby atmosferę. Ugryzłam się w język. Wieczorem, gdy siedziałyśmy we dwie w salonie, spróbowałam podejść do tematu łagodnie.

– Myślałaś ostatnio, żeby się wyprowadzić?

– A po co? Dobrze mi się tu mieszka – odpowiedziała z rozbrajającą szczerością.

Przecież ona na was żeruje

Następnego dnia obudziłam się wcześnie. Rodzice już byli na nogach – mama smażyła jajecznicę, tata krzątał się po ogrodzie. Siostry, oczywiście, jeszcze nie było. Po śniadaniu zaproponowałam mamie spacer. Zgodziła się bez większego entuzjazmu. Chyba przeczuwała, że mam w planie rozmowę, której wolałaby uniknąć.

– Mamo, powiedz mi szczerze... Ona wam chociaż pomaga w czymkolwiek? – zapytałam, starając się mówić spokojnie.

– No wiesz... czasem coś ugotuje, czasem zrobi zakupy... – odpowiedziała wymijająco.

– Ale pieniężnie? Rachunki, jedzenie?

Mama westchnęła. Przez chwilę milczała.

– Nie chcemy jej wyrzucać na bruk – odparła w końcu.

– Mamo, ona nie ma dwudziestu lat. Ma prawie czterdzieści. Dorosła, wykształcona kobieta. Przecież ona na was żeruje.

– Nie rozumiesz... Ona miała ciężko po tym rozstaniu. Nie mogła się pozbierać – dodała, jakby to miało tłumaczyć wszystko.

Pamiętałam to rozstanie. Rzeczywiście, było bolesne. Ale minęło ponad pięć lat. Ile jeszcze czasu potrzeba, by stanąć na nogi?

– I co, przez te pięć lat nie była w stanie znaleźć pracy ani własnego kąta?

Mama nic nie odpowiedziała. Zawróciła w kierunku domu. Wiedziałam, że się zamknęła. Tak reagowała zawsze, gdy temat stawał się zbyt niewygodny. Po powrocie siostra siedziała na kanapie, z laptopem na kolanach.

– O, byłaś na spacerze z mamą? – rzuciła.

Nie odpowiedziałam. Tego dnia już nie poruszałam tematu.

Przecież to szkoda życia

Tydzień później obchodziliśmy urodziny taty. Zebrała się cała rodzina – ciotki, kuzynostwo, znajomi z sąsiedztwa. Siedzieliśmy przy dużym stole w ogrodzie, pachniało pieczonym mięsem i świeżym koperkiem. Mama uwijała się między gośćmi, a tata popijał piwo i opowiadał te same anegdoty co zawsze. Przez chwilę wszystko wyglądało niemal normalnie. Dopóki nie przyszło do rozmów o pracy, dzieciach i życiu.

– No i jak tam twoja firma? – zapytał mnie kuzyn.

Zaczęłam opowiadać, a wtedy ktoś rzucił:

– A ty, Roksana? Czym się teraz zajmujesz?

Siostra odłożyła widelec, uśmiechnęła się chłodno.

– Trochę piszę, trochę redaguję. Wolny zawód, elastyczny czas pracy.

– Czyli zdalnie? – dopytała ciotka.

– Tak. W domu – odpowiedziała, nie spuszczając wzroku z talerza.

– U siebie czy...?

Wiedziałam, że zrobi się gorąco.

Mieszkam z rodzicami – rzuciła krótko, po czym napiła się wina.

Zapadła cisza. Niezręczna, ciężka, której nikt nie chciał przerwać. Mama wstała i zaczęła zbierać talerze, jakby chciała uciec.

– Wiesz, Roksana, może czas na zmiany? – odezwała się nagle ciocia. – Taka mądra dziewczyna, przecież to szkoda życia.

– Dobrze mi, jak jest. I nikomu nie przeszkadzam – powiedziała twardo, po czym wstała i odeszła do domu.

Spojrzałam na mamę. Spuściła głowę. Tata udawał, że nie słyszał. A ja czułam, jak zbiera się we mnie złość. Nie o to chodziło, że się wstydziłam. Po prostu nie mogłam znieść tej obojętności. Tego udawania, że wszystko gra.

Przecież wszystko działa jak trzeba

Postanowiłam porozmawiać z nią na spokojnie. Zadzwoniłam kilka dni po przyjęciu i zaprosiłam ją na kawę w mieście. Ku mojemu zaskoczeniu zgodziła się bez oporów. Spotkałyśmy się w małej kawiarni niedaleko rynku. Przyszła punktualnie, ubrana schludnie, nawet umalowana. Przez chwilę miałam nadzieję, że może naprawdę coś się zmienia.

– Fajnie, że przyszłaś – powiedziałam, gdy już usiadłyśmy.

– A czemu miałabym nie przyjść? – zapytała spokojnie.

Zamówiłyśmy kawę. Rozmawiałyśmy chwilę o pogodzie, o nowych książkach. W końcu odważyłam się poruszyć temat.

– Słuchaj, nie chcę cię atakować, ale... martwię się. I o ciebie, i o rodziców.

– Martwisz się? – powtórzyła z ironią. – Przecież wszystko działa jak trzeba.

– Tylko z zewnątrz. Mama jest coraz bardziej zmęczona, tata nic nie mówi, ale przecież widzisz, jak wygląda.

– Oni się o mnie nie skarżą – rzuciła chłodno.

– Może dlatego, że się boją? Albo nie chcą cię skrzywdzić? Roksana, jesteś dorosła. Musisz w końcu zacząć żyć własnym życiem.

Patrzyła na mnie przez chwilę, po czym pokręciła głową.

– Ty zawsze musisz wszystko wiedzieć lepiej. Twoje życie jest idealne, to czemu nie zostawisz mojego w spokoju?

– Bo to nie tylko twoje życie. Oni zasługują na spokój. Na swoje stare lata, a nie wieczne niańczenie dorosłej córki.

– Mam dość. Serio. Nie musiałaś mnie zapraszać, jeśli tylko po to – powiedziała i wstała od stolika.

Nie zatrzymałam jej. Nie było sensu.



Od tamtej rozmowy minęły trzy tygodnie. Nie odezwała się ani słowem. Rodzice też nic nie wspominali, jakby temat nigdy nie istniał. W końcu pojechałam do nich w odwiedziny – tym razem z dziećmi. Chciałam, żeby wnuki ich trochę rozruszały, może odciągnęły myśli. W salonie znowu siedziała Roksana, w tych samych legginsach co zwykle, owinięta kocem, z laptopem na kolanach. Dzieci rzuciły się do niej, jakby nic się nie stało.

– Cześć ciociu! Co oglądasz?

– O, kochani, nowy serial. Siadajcie, zaraz włączę od początku – rzuciła z entuzjazmem, którego mi od dawna nie pokazywała.

Patrzyłam na tę scenę, jakby była z innego świata. Mama przyniosła herbatę, tata siedział przy oknie i milczał. Niby wszystko było jak zawsze, a jednak czułam, jak coś się we mnie wypala. Po obiedzie poprosiłam mamę na bok. Nie chciałam znowu wszystkiego rozgrzebywać, ale musiałam coś powiedzieć.

– Mamo, jeśli wam jest ciężko, musicie mi dać znać. Ja wam pomogę, ale nie mogę tego ciągnąć sama.

– Nie jest ciężko – odpowiedziała, choć jej zmęczone oczy mówiły coś innego.

Ona się nie zmieni, jeśli dalej będziecie ją tak chronić.

– Ale to nasza córka, jesteśmy rodzicami i nigdy się od was nie odwrócimy – dodała szeptem.

Zabrakło mi słów. Wiedziałam już, że nic z tego nie będzie. Mogłam mówić, mogłam się wściekać, mogłam nawet płakać. I tak niczego to nie zmieni.

Nie mam wpływu na wybory innych

Wracając do domu, długo milczałam. Dzieci rozmawiały na tylnej kanapie, śmiały się, kłóciły, żyły swoim rytmem. A ja myślałam o rodzicach i Roksanie. O tym, ile razy próbowałam coś zmienić. O ile łatwiej byłoby, gdyby siostra miała chociaż świadomość, jak wiele zabiera innym swoją biernością. Kilka dni później zadzwoniła mama. Bez konkretnego powodu. Mówiła o pogodzie, zapytała o dzieci, rzuciła, że tata chyba się przeziębił. Żadnego odniesienia do naszej rozmowy. Żadnych wyrzutów, żadnych podziękowań. Po prostu cisza.

Zrozumiałam wtedy, że ta sytuacja już się wrosła w ich życie. Jak stare drzewo, którego nie da się przesadzić bez uszkodzenia korzeni. Im było łatwiej żyć w tej iluzji stabilności niż stawić czoła prawdzie. I choć mnie to bolało, musiałam to zaakceptować. Nie zrezygnowałam całkiem. Nadal odwiedzam ich regularnie, pomagam finansowo, jeśli trzeba. Dzieci kochają dziadków i ciocię, dla nich wszystko jest normalne. I może to dobrze. Może kiedyś zrozumieją, że rodzina to nie zawsze sprawiedliwy układ.

A ja? Przestałam się buntować. Nie dlatego, że przestało mi zależeć, ale dlatego, że zrozumiałam: nie mam wpływu na wybory innych dorosłych ludzi. Nawet jeśli są to najbliżsi. Czasem trzeba się cofnąć o krok, by nie stracić siebie w cudzych decyzjach. Mam własne życie, które też wymaga mojej obecności. I to jest coś, na co mam realny wpływ.

Renata, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: