– Nie martw się, przecież to tylko parę dni – próbował uspokoić mnie Paweł, gdy czekaliśmy na przyjazd teściowej.
Tylko parę dni z jego matką pod jednym dachem — i to wydawało mi się za dużo. Czas oceniania, pasywnej agresji i komentarzy wypowiadanych z uśmiechem godnym manekina z wystawy. Dzieci biegały po domu, ja krzątałam się po kuchni, a mąż próbował naprawić stojak na choinkę. W środku czułam, że zbliżam się do corocznej katastrofy w odcinku specjalnym: „Wigilia z Ireną”.
– Witajcie – powiedziała teściowa, kiedy stanęła w drzwiach. Jej wzrok przeskanował mnie i korytarz. – Weźcie ode mnie te torby, bo ciężkie.
– Dzieci, przywitajcie się – rzuciłam przez zęby.
Irena już była w trybie kontroli jakości: przesunęła wazon o centymetr, przetarła palcem listwę przy podłodze, westchnęła.
– Kurz. A jutro Wigilia – powiedziała z zawodem w głosie.
Pokręciła nosem, widząc mój sernik z mascarpone, zamiast tego wyciągnęła dwa wielkie makowce. I w tym wszystkim – oczywiście – Paweł jak zwykle „nie widział problemu”.
Święta to nie czas na chaos
– Magda, tu są drobinki plasteliny na dywanie – usłyszałam głos za plecami.
Odwróciłam się powoli. Irena stała w progu z rękami założonymi jak nauczycielka na dyżurze.
– Kuba miał to w kieszeni – wyjaśniłam. – Wypadło. Już sprzątam.
– Nie chcę nic mówić, ale w moich czasach dzieci miały swoje miejsce na zabawki – mruknęła, wchodząc do pokoju bez pytania. – U nas nie było bałaganu. Święta to nie czas na chaos.
Zrobiło mi się gorąco.
– Dopiero co sprzątałam, ale sama wie mama, tak to przy maluchach.
– A jednak da się mieć porządek i dzieci. Trzeba tylko umieć – powiedziała i zerknęła na mój telefon leżący na stoliku. – I mniej siedzieć z nosem w ekranie.
W tym momencie weszła Basia z gumowym kotem w ręce.
– Mamusiu, Kuba nie chce się ze mną bawić!
– Kochanie, daj mi sekundę, dobrze?
– A potem znowu sekundę? – zapytała z wyrzutem.
– Widzisz? – Irena uśmiechnęła się z satysfakcją. – Dzieci widzą więcej, niż myślisz.
Nie wytrzymałam.
– A pani zawsze musi mieć ostatnie słowo?
– Tylko kiedy widzę, że trzeba – odpowiedziała spokojnie.
Powietrze w pokoju zgęstniało.
Znowu robisz z igły widły
Wieczorem, kiedy dzieci w końcu zasnęły, a Irena zniknęła na górze poczytać coś lekkiego przed snem, siedziałam z Pawłem w kuchni. Słabo oświetlona, pachniała śledziem i echem niewypowiedzianych pretensji.
– Powiesz coś w końcu? – zapytałam, mieszając herbatę, jakby to było ostatnie zajęcie w moim życiu, które daje mi kontrolę nad rzeczywistością.
– Ale co? – Paweł podniósł wzrok znad telefonu.
– Na przykład, żeby twoja matka nie zachowywała się jak jakiś detektyw, szukający najmniejszych oznak kurzu . Żeby wreszcie przestała się ciągle wtrącać w to, jak wychowuję swoje dzieci.
Wzruszył ramionami.
– Przecież nic ci nie powiedziała wprost...
Zamarłam.
– I właśnie to jest najgorsze. Ten uśmieszek, jak mówi o plastelinie. To „trzeba tylko umieć”... Paweł, ja się tu czuję jak intruz.
– Przesadzasz.
Parsknęłam.
– Serio? Nie zauważyłeś, że nawet sernik z mascarpone musiała skrytykować?
Paweł westchnął.
– Magda, daj spokój. To tylko kilka dni. Ona się stara. Po swojemu.
– Po swojemu? To znaczy jak? Obserwując, oceniając i poprawiając każdy mój ruch?
Wstałam z krzesła.
– Nie wiem, Paweł, jak ty to znosisz od trzydziestu paru lat. Ale ja cały w jej obecności czuję się, jakbym zdawała jakiś egzamin.
Spojrzał na mnie z miną, która kiedyś była czułością, a teraz była raczej zmęczeniem.
– Znowu robisz z igły widły.
– A ty znów nie robisz nic.
Zeszłam w nocy do kuchni w skarpetkach, licząc na pięć minut spokoju i może kawałek jakiegoś piernika. Nagle przystanęłam. Drzwi były lekko uchylone, usłyszałam, jak Irena rozmawia cicho na laptopie ze swoją przyjaciółką.
– Mówię ci, Grażynko, Paweł to złote dziecko. Ale dał się tej Magdzie owinąć wokół palca – mówiła.
– No cóż... tak sobie wybrał, tak ma – odpowiedziała śmiechem.
– Ona nigdy do nas nie pasowała. Zawsze taka... niedbała. Jak można na święta nie wyprasować dzieciom ubrań? Gdyby był z Kasią, teraz byłby zupełnie gdzie indziej. Klasa, styl, rodzina z nazwiskiem... Ale on nigdy nie miał charakteru. Popełnił swój największy błąd.
Poczułam, jak coś we mnie pęka. Otworzyłam drzwi z takim impetem, że porcelanowa filiżanka na stole zadzwoniła o spodek.
– To ja jestem tym błędem, tak?
Irena zamarła, nie spuszczała ze mnie wzroku.
– Proszę, nie przerywaj sobie. Skoro już ustaliłaś, że mój mąż to słabeusz, a ja nie mam klasy, to może powinnam się jeszcze pokłonić i wyjść?
– Magda... – zaczęła Irena, ale nie dokończyła. Nie dałam jej.
– Od lat próbuję udawać, że to miejsce to mój dom. Ale nie. Dla ciebie jestem tylko czymś tymczasowym. Pomyłką Pawła.
– Nie chciałam... – jęknęła cicho.
– O nie. Chciała pani. I udało się – odpowiedziałam i wyszłam, trzaskając drzwiami tak, że dzieci obudziły się piętro wyżej.
Mam coś do powiedzenia
Przy stole panowała ta pozorna świąteczna harmonia, którą znałam od lat. Biały obrus, świece pachnące wanilią i napięcie, które można było kroić razem z karpiem. Paweł siedział obok mnie, nieświadomy tego, co za chwilę uderzy go jak spóźniona lawina. Irena nalewała barszcz do miseczek, udając, że nie wydarzyło się absolutnie nic. Teść, śmiał się z czegoś, co powiedziała telewizja w tle. Dzieci szeptały między sobą. A ja czułam, jak moje dłonie stają się lodowate.
– Możemy zacząć? – zapytała Irena słodkim głosem.
– O, ja już zaczęłam – powiedziałam spokojnie.
Cztery pary oczu zwróciły się na mnie.
– Mam coś do powiedzenia. I nie zamierzam czekać do „po kolacji”, jak to macie w zwyczaju odkładać wszystko niewygodne.
Paweł zmarszczył brwi.
– Magda, co ty...
– Wczoraj usłyszałam, jak twoja mama z z przyjaciółką rozmawiają o mnie. Że nie mam klasy. Że powinieneś był wybrać Kasię, nie mnie.
Nastała cisza.
– Magda, to nieporozumienie – zaczęła Irena.
– Nie. To prawda. W końcu ją usłyszałam. Po tylu latach udawania, że wszystko między nami jest w porządku.
Paweł patrzył na mnie zdumiony.
– Mogłaś do mnie przyjść, porozmawiać... – wyszeptał.
Roześmiałam się krótko.
– Z tobą? Który całe życie przymykał oko na to, że twoja matka traktowała mnie jak projekt do poprawy?
Irena się wtrąciła:
– To nie jest moment na takie sceny.
– A kiedy będzie, mamo? – spojrzałam jej prosto w oczy. – Kiedy już pani posprząta po Wigilii? Czy kiedy przestanie do nas przyjeżdżać?
Paweł aż drgnął.
To całe życie. I ono nie może tak wyglądać
Zostawiłam ich przy stole – z zupą stygnącą, z opłatkiem w dłoniach, z minami, jakby ktoś nagle wyłączył scenariusz. Wzięłam płaszcz z wieszaka, nie patrząc na nikogo. Buty miałam na bosych stopach, rękawiczki zostały w torbie. Nie obchodziło mnie to. Szłam przed siebie. Czułam, jak mróz szczypie mnie w twarz, jak śnieg skrzypi pod nogami, jak złość i rozczarowanie mieszają się z... czymś w rodzaju ulgi. Może pierwszy raz od lat zrobiłam coś w swojej obronie. Może przestałam się uśmiechać przez zaciśnięte zęby tylko dlatego, że „to święta”. Minęłam ogród sąsiadów. Migotały lampki, dzieci śmiały się przez szybę. Pomyślałam o Basi i Kubie. O tym, że zasługują na dom, w którym mama nie milczy przez łzy, a tata nie znika do łazienki za każdym razem, gdy robi się niewygodnie. Po pół godziny wróciłam. Tylko po dzieci.
W progu stał Paweł.
– Magda, możemy porozmawiać?
– Nie teraz – powiedziałam spokojnie. – Przyjechałam po dzieci. Spakuję je. Jadę do mojej siostry.
– Naprawdę chcesz to tak skończyć?
– Nie wiem, czy coś kończę. Ale na pewno nie chcę dalej udawać, że wszystko jest dobrze, kiedy nie jest. A ty... ty nawet nie próbowałeś mnie obronić.
– Bo... to święta – wyszeptał. Jakby to było uzasadnienie wszystkiego.
– Nie, Paweł. To całe życie. I ono nie może tak wyglądać.
Przeszłam obok niego. Poszłam po dzieci. Gdy zobaczyły moją twarz, przestały pytać.
Magda, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Kalendarz adwentowy od teściowej roztopił moje serce. Ukryła w okienku drobiazg, który zapamiętam na całe życie”
- „Teściowa dała nam pieniądze na zakup domu, a teraz się w nim panoszy. Mam wrażenie, że to ja jestem tu intruzem”
- „Teściowa robi wszystko, by zniszczyć moje małżeństwo. Szkoda, że mąż nie widzi, jaka z niej intrygantka”









