Od kilku lat mieszkam w Warszawie. Pracuję w agencji reklamowej, mam kilku znajomych, czasem chodzę na randki, które kończą się po drugiej kawie. Do rodzinnego domu zajeżdżam rzadko — najczęściej przy okazji jakichś świąt. Nie pamiętam, kiedy dokładnie przestałam czuć się tak jak „u siebie”. Może to był ten dzień, gdy mama bez słowa wyrwała mi z rąk łyżkę, bo „źle mieszałam sos”. A może wcześniej – kiedy Tomasz dostał nowy rower za czwórki, a ja za swoje piątki usłyszałam tylko: „No, tak powinno być”.

Gdy mama zadzwoniła i zapytała, czy mogę przyjechać wcześniej na święta, bo „plecy nie te co dawniej”, zgodziłam się bez większego namysłu. Chyba chciałam… spróbować jeszcze raz. Może usłyszeć: „Dobrze, że jesteś”. Weszłam do domu, pachniało zupą grzybową. Tato kiwnął głową, mama spojrzała z góry i mruknęła: „No, w końcu”. I tyle. Żadnego „cześć, jak podróż?”, żadnego uścisku. Tylko znajoma chłodna cisza.
Wzięłam się do pomocy w kuchni. Byłam gotowa dać tej relacji ostatnią szansę. Chociaż jedna rzecz mogłaby pójść dobrze.

Po co ja tu przyjechałam?

Obierałam marchewkę w kuchni, starając się nie robić bałaganu. Mama krzątała się za moimi plecami, przesuwając rzeczy, wzdychając teatralnie. Czułam, że coś wisi w powietrzu.

– Nie tak – powiedziała w końcu. Podeszła, złapała moją rękę. – Patrz, jak to wygląda. Krzywo wszystko. Te skórki grubsze niż warstwa lodu na stawie.

– Myślałam, że...

– Właśnie, myślałaś. Zamiast najpierw zapytać. Po co ja się tyle lat starałam, żeby cię nauczyć, skoro dalej robisz po swojemu?

Nie odpowiedziałam. Przełknęłam ślinę i wzrok wbiłam w deskę. Obok leżała pietruszka, jeszcze nieobrana. Głupia pietruszka. Jednym ruchem zsunęłam obierki do miski.

– Naprawdę chciałam pomóc – powiedziałam cicho.

– Pomóc? Ty? – parsknęła z ironią. – Ty zawsze chcesz pomóc, a kończy się na tym, że muszę po tobie poprawiać. Zawsze tak było. Pamiętasz, jak smażyłaś kotlety na Wielkanoc? W środku surowe. I wszyscy musieli udawać, że dobre.

– Przecież starałam się jak mogłam, a tobie zawsze coś nie pasuje. – dodałam.

Dobra już, nie przesadzaj. Taka wielka tragedia, że cię poprawiłam?

Wyszłam do swojego pokoju pod pretekstem, że muszę coś sprawdzić. Drzwi zamknęłam za sobą z lekkim trzaskiem. Usiadłam na łóżku. „Po co ja tu przyjechałam?” – pomyślałam, wpatrując się w sufit. „Znowu to samo. Zawsze to samo.”

Za bardzo wszystko przeżywasz

Wieczorem w domu było cicho. Mama siedziała w salonie z laptopem na kolanach. Ojciec w kuchni właśnie kończył parzyć sobie herbatę. 

– Tato? – zaczęłam, starając się, by głos mi nie drżał.

Podniósł na mnie wzrok, jakby dopiero teraz zauważył, że w ogóle wróciłam do domu.

– Mhm?

– Czy ty też uważasz tak jak mama, że zawsze wszystko robię źle?

Zapadła chwila ciszy. Wiem, że go zaskoczyłam. Ale miałam nadzieję, że się przełamie. Powie coś więcej niż „nie wiem”.

– Nie przejmuj się tak słowami mamy. Ona po prostu… tak ma – rzucił w końcu. – Święta, wiadomo. Stres. Zawsze się wtedy wszystkim przejmuje.

– Ale przecież ona tak mówi do mnie cały czas. Nie tylko w święta.

Wzruszył ramionami i wziął łyk herbaty, jakby gorzki napar miał go uratować od tej rozmowy.

– Czasem trzeba przymknąć oko. Nie brać do siebie – dodał.

Nie odpowiedziałam. Nie miałam siły tłumaczyć, że to się tak nie da — nie brać do siebie, kiedy każda rozmowa kończy się tak samo. Po chwili wszedł Tomasz, w bluzie i zadowolony z siebie jak zawsze.

– O, rodzinna narada? – zażartował, zerkając na nas z rozbawieniem.

– Rozmawiamy – powiedziałam chłodno.

– O czym? Że mama ci znowu coś wytknęła?

Prychnął.

– Natalia, serio, nie bierz wszystkiego tak do siebie. Mama po prostu taka jest. Zawsze była.

– Czy ty w ogóle słyszysz, jak się do mnie odnosi?

– No wiesz, zawsze byłaś trochę… no, wrażliwa – dodał, robiąc cudzysłów palcami. – Za bardzo wszystko przeżywasz. Jakby cały świat się kręcił wokół ciebie.

Zamurowało mnie. Ojciec milczał. Tomasz nalał sobie wody z czajnika i wyszedł jak król świata. W tym domu, przy tym stole, byłam zawsze tylko „tą, co przesadza”.

Szkoda, że  nigdy nie byłaś ze mnie dumna

W nocy nie mogłam spać. Wpatrywałam się w sufit, licząc oddechy. Ściany w tym domu zawsze były cienkie. Zeszłam do kuchni po herbatę. W salonie paliło się światło. Zatrzymałam się, kiedy usłyszałam znajome głosy.

– Ona nigdy się mnie nie słucha – powiedziała mama. –  Z Tomkiem było łatwiej, nigdy nie sprawiał problemów, zawsze był moją dumą.

– Przecież Natalia też się stara – odpowiedział ojciec cicho. – Przyjechała, pomaga.

– Ale jak? Robi wszystko po swojemu, szybko i byle jak. A jak jej zwracam uwagę, to zaraz się obraża albo płacze. Mam tego dość. Ja już nie mam siły udawać.

– Anka...

– Nie. Już nie będę mówić, że wszystko w porządku, skoro nie jest. 

Te słowa… słyszałam je już tysiąc razy wcześniej, w innych wersjach, w innych tonacjach. Ale tym razem było tego za dużo.  Weszłam do salonu. 

– Szkoda, że  nigdy nie byłaś ze mnie dumna.

– Natalia... – zaczęła cicho.

Wyszłam, zanim zdążyli coś dodać. Serce waliło mi jak szalone.

Całe życie się starałam

Rano nikt nie wspominał o tym, co wydarzyło się w nocy. Mama obierała ziemniaki z tą samą dokładnością co zawsze, jakby wszystko było w porządku. Ojciec udawał, że czyta gazetę. Tomasz wyszedł wcześnie – może coś przeczuł. Ale ja już nie zamierzałam grać w tę grę. Zaparzyłam sobie herbatę, usiadłam naprzeciwko mamy i powiedziałam cicho:

– Porozmawiajmy.

Spojrzała na mnie niechętnie, ale odłożyła nóż. Ojciec złożył gazetę, powoli, jakby szykował się na wyrok.

– Całe życie się starałam – zaczęłam. – Czasem zbyt mocno. Może nie zawsze wychodziło, ale nigdy nie chciałam cię zawieść. A ty... nigdy nie powiedziałaś mi, że jesteś ze mnie dumna. Ani razu.

Mama zamilkła. Milczenie ciągnęło się długo, aż w końcu odchrząknęła.

– Bo nie mogłam – powiedziała. – Ty... zawsze przypominałaś mi mnie. Zanim się „wzięłam w garść”. Zanim przestałam być słaba. Twoje rozterki, twoje emocje, ta wrażliwość... To było jak patrzenie w lustro, którego nie chciałam znać.

Zatkało mnie. Próbowałam coś powiedzieć, ale w gardle zaschło.

–– Po prostu nie mogłam na to patrzeć. Bałam się, że skończysz jak ja. I chyba próbowałam... wychować z ciebie kogoś innego. Lepszego. Ale... nie wyszło.

Ojciec w końcu się odezwał.

– Przepraszam, że siedziałem cicho, kiedy powinienem był coś powiedzieć. Zawsze myślałem, że jak nie będę dolewał oliwy do ognia, to wszystko jakoś się ułoży.

Łzy napłynęły mi do oczu, ale nie były to łzy ulgi. To był żal. Stracony czas. Stracona bliskość. Stracona szansa. Milczeliśmy. Każde z nas wiedziało, że nie cofniemy już nic.

Zasłużyłam na coś więcej

W nocy nie mogłam już dłużej udawać, że wszystko da się naprawić rozmową. Wyszłam z domu po cichu, jak kiedyś – gdy miałam szesnaście lat i pokłóciłam się z mamą o sukienkę na zakończenie roku. Wtedy wróciłam po godzinie, zmarznięta i winna. Teraz było inaczej. Teraz to nie była obraza. To była decyzja. Szłam przez znajome ulice. Mróz szczypał mnie w policzki. Zatrzymałam się przy starym przystanku autobusowym. Usiadłam na ławce i wzięłam telefon do ręki.

Przez chwilę patrzyłam na ekran, aż w końcu napisałam wiadomość do Magdy, mojej przyjaciółki z Warszawy. „Masz wolne miejsce przy stole w Wigilię?” Odpowiedziała niemal od razu: „Oczywiście. Przyjedź. Serio.” Patrzyłam na te dwa zdania, aż przestały mi się rozmazywać przed oczami.
Wróciłam do domu. Mama już spała. Ojciec też chrapał za ścianą. Spakowałam się w ciszy. Nie zostawiłam kartki, nie robiłam scen. Po prostu wyszłam. W pociągu, w drodze powrotnej, wpatrywałam się w ciemność za oknem i próbowałam nie myśleć. Ale jedna myśl wracała jak bumerang: „Zasłużyłam na coś więcej. Chociaż raz w życiu nie chcę czuć się gorsza tylko dlatego, że jestem sobą.”

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: