Mówili, że szczęście trzeba pielęgnować. Że jak się kocha, to się dba. A jak się nie dba, to się traci. No to ja już wiem, co to znaczy stracić – nie faceta, tylko złudzenia. Bo można z kimś być, mieszkać, nawet planować ślub, a i tak czuć się bardziej samotną niż ludzie, którzy faktycznie są sami. Mój narzeczony miał dar znikania, mimo że siedział na tej samej kanapie. Patrzył gdzieś w dal, mówiłam do niego jak do ściany, nawet pocałunki wydawały się obce. W końcu naprawdę pocałował inną.

Nie będę udawać, że nie widziałam tego wcześniej. To nie stało się nagle, to się działo długo i po cichu. Tylko ja udawałam, że wszystko jest w porządku, bo przecież „każdy ma gorsze momenty”, „to minie”, „on taki już jest – zamyślony typ”. A potem – trach. Telefon, którego nie miał odebrać przy mnie. I ta wiadomość – krótka, wystarczająco jednoznaczna. Ale zanim doszło do tego telefonu, była cała seria „nic się nie dzieje”. To historia o tym, jak się powoli znika z własnego związku.

Czułam się niewidzialna

– Paulina, zamówiłaś coś? – zapytał, nie podnosząc wzroku znad laptopa.

– Zamówiłam. Twoją ulubioną tajską z kurczakiem i orzeszkami. Pamiętasz, że dziś mieliśmy iść na kolację?

– Mieliśmy? – zmarszczył brwi. – Myślałem, że mówiłaś, że jesteś zmęczona.

– Mówiłam… tydzień temu.

Uśmiechnęłam się, ale on nie odpowiedział uśmiechem. Pokiwał tylko głową, klikając coś bez większego zainteresowania. Siedział przy stole, dokładnie metr ode mnie. Tyle że bliżej było mu chyba do jakiejś tabelki na ekranie niż do mnie. Kiedy przyjechał kurier, to ja otworzyłam drzwi. To ja podałam dwa talerze, nalałam wodę i zapaliłam świeczkę – jedną z tych, co kupiłam na promocji i schowałam „na specjalne okazje”. Dziś niby była okazja – trzeci rok razem. Choć on najwyraźniej nie liczył.

– Smakuje ci? – zapytałam, kiedy zdążył już zjeść połowę.

– Mhm.

– Może obejrzymy coś później? – zagadnęłam z nadzieją.

– Nie wiem, mam jeszcze parę rzeczy do skończenia.

– Znowu?

– Paulina, nie rób scen. To tylko praca. Ty też jesteś ostatnio jakaś… przewrażliwiona.

A może po prostu zauważałam, że od miesięcy nikt na mnie nie patrzy. Że kiedy mówię „kocham”, on odpowiada „dobranoc”. Że przy kolacji jestem dekoracją, nie kobietą. I że coraz częściej myślałam o tym, jakby to było z kimś, kto po prostu… mnie dostrzega.

Odkryłam to przypadkiem

Telefon leżał ekranem do góry na kanapie. Nie zamierzałam w nim grzebać, przysięgam. Po prostu chciałam go podać Michałowi, bo zawibrował.

– Masz wiadomość – powiedziałam, podnosząc aparat.

Zobaczyłam powiadomienie z wiadomości. Imię zapisane jako „K.” i treść: „Nie mogę przestać myśleć o wczoraj. Wciąż czuję twój zapach”. Zamrugałam. Może to jakaś pomyłka. Może reklama perfum albo jakiś głupi żart.

– Michał… – zaczęłam, a głos mi lekko zadrżał. – Masz jakąś… znajomą K.?

– Co?

Podeszłam i podałam mu telefon. Spojrzał, szybko zablokował ekran.

To nie twoja sprawa – powiedział z zimną twarzą.

– Że co proszę?

– Mówię, że to nie twoja sprawa. Nie powinnaś czytać moich wiadomości.

– Michał, to nie była wiadomość z banku. „Nie mogę przestać myśleć o wczoraj”. Co to ma znaczyć?

– To nie twoja sprawa – powtórzył, tym razem ciszej, ale z takim tonem, że aż mi się zrobiło zimno.

– Czyli to prawda? – spytałam. – Ty… spotykasz się z kimś?

Nie odpowiedział. Wstał i zaczął się kręcić po pokoju.

– Nic nie rozumiesz. Ostatnio jest między nami coraz gorzej. Wiecznie masz pretensje. Duszę się w tym wszystkim.

– Aha. To tak się teraz rozwiązuje problemy? Kładzie się obok jednej, a drugą uwodzi perfumami?

– Paulina, nie krzycz.

– Jeszcze nie krzyczę. Ale już jestem blisko.

Wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że może jestem w tej relacji po prostu… zbędna.

Potwierdziły się moje obawy

Zawsze mówił, że ma dużo pracy i musi zostawać do późna. Więc gdy zobaczyłam go w środę o 16:15 wychodzącego z kawiarni na rogu, lekko się zdziwiłam. Nie, nie lekko – cholernie się zdziwiłam. Szczególnie że nie był sam. Szła obok niego dziewczyna. Młodsza, szczupła, z włosami związanymi w niedbały kucyk. Śmiała się i poprawiała pasek od torebki, on też się śmiał. Dawno go takiego nie widziałam. Zastygłam na chodniku.

– Michał – powiedziałam głośniej, niż planowałam.

Zatrzymali się oboje. Ona spojrzała na mnie jak na kuriera, co pomylił adres. On pobladł.

– Paulina… Co ty tu robisz?

– Wracam z pracy. A ty? Przecież miałeś być w biurze do dwudziestej, nie?

Zawahał się. Ona zaczęła się wycofywać.

– Nie, nie uciekaj – rzuciłam do niej. – To ty jesteś ta cała K.?

– Przepraszam, ja… nie wiedziałam, że on kogoś ma.

– Naprawdę? Bo zdaje się, że jednak wiedziałaś.

– Paulina, nie rób scen – wciął się Michał, próbując mnie odciągnąć na bok.

Nie rób scen?! W środku miasta przyłapuję cię z dziewczyną, z którą sypiasz, a ty chcesz, żebym się nie odzywała?

– Posłuchaj, to wszystko się skomplikowało…

– Nie, Michał. To wszystko było bardzo proste. Tylko ja udawałam, że nie widzę.

Odwróciłam się i odeszłam, zanim zdążył coś dodać. Nie płakałam. Jeszcze.

Z dnia na dzień mnie zostawił

Minął tydzień, odkąd wyszedł z domu. Nie zadzwonił, nie przyszedł. Nawet nie próbował się tłumaczyć. Wciąż miał swoje rzeczy u mnie. Swoją szczoteczkę, dwie koszule, ładowarkę i te jego znoszone kapcie, które od miesięcy chciałam wyrzucić. Teraz tylko mnie drażniły. Wszystko było dokładnie tam, gdzie to zostawił. Jakby wciąż miał wrócić. Ale nie wracał. W końcu do niego zadzwoniłam.

– Halo? – odebrał po trzecim sygnale.

– Cześć – powiedziałam. – Muszę wiedzieć, co dalej.

– W sensie?

– W sensie… jesteśmy razem, czy nie? Bo od tygodnia nie rozmawiamy, nie tłumaczysz się, nic nie mówisz. A ja tu siedzę jak idiotka i próbuję coś z tego zrozumieć.

– Myślałem, że wszystko jasne – westchnął. – Przecież widziałaś. Po co to jeszcze rozgrzebywać?

Czyli to koniec?

– Paulina… tak wyszło. Między nami od dawna nie było dobrze. Ty to też czułaś. Po prostu nie chciałem tego kończyć w taki sposób.

– A w jaki chciałeś? Cicho się wymknąć i zostawić mi liścik na lodówce?

– Nie musisz być złośliwa.

– Muszę. Bo ty nawet nie masz odwagi powiedzieć: „Zdradziłem cię i zostawiłem”. Wybielasz się, jak zawsze.

Chwilę milczał.

– Przyjadę po swoje rzeczy w weekend.

– Nie, ja je spakuję. Będą pod drzwiami.

– Dobrze.

Rozłączyłam się. Nawet nie zapytał, jak się czuję. I właśnie to bolało najbardziej.

Złamał mi serce

Piątek wieczór. Spakowałam wszystko do jednego kartonu – jego rzeczy, jego wspomnienia i cały mój wstyd, że tak długo udawałam, że wszystko gra. Karton nie był duży. Jak się okazuje, trzy lata można zmieścić między jedną parą butów a puszką jego ulubionej kawy. Położyłam pakunek pod drzwiami o siódmej rano. O siódmej piętnaście zadzwonił domofon.

– To ja – powiedział beznamiętnym tonem.

Weszłam na klatkę i patrzyłam, jak zbiera swoje rzeczy. Nie spojrzał mi w oczy.

Tylko tyle? – mruknął.

– Tyle.

– A ta kawa? – wyjął z pudła słoik.

– Twoja. Tylko ty ją piłeś.

– No dobra.

Odwrócił się i już miał wychodzić, kiedy zapytałam:

– Michał… A gdybyś nie został przyłapany? Zostawiłbyś mnie?

Zamilkł. Wziął karton pod pachę, poprawił kurtkę i powiedział:

– Pewnie nie od razu.

– Czyli chciałeś siedzieć na dwóch stołkach tak długo, jak się da?

Wzruszył ramionami.

– Może.

– Serio, Michał? Po tylu latach? Nic cię nie rusza?

– Paulina… ja po prostu nie byłem szczęśliwy.

A ja byłam?! Myślisz, że mnie nie bolało to, jak mnie ignorowałeś? Jak traktowałeś jak powietrze?

– Nie chciałem cię zranić.

– No to gratuluję. Misja nieudana.

Otworzyłam mu drzwi i patrzyłam, jak schodzi po schodach. Bez pośpiechu. Jakby właśnie odbierał paczkę z paczkomatu, a nie kończył kilkuletni związek i łamał komuś serce.

Tak było lepiej

Minęły dwa miesiące. Nie odezwał się ani razu, ale może to dobrze. Znajomi pytali, co u nas, czy jesteśmy razem. Odpowiadałam, że w końcu nie. I nie mówiłam więcej, bo nie czułam takiej potrzeby.

Na początku było pusto. Nawet w lodówce – bo przez tydzień nie chciało mi się robić zakupów. Potem przyszła złość. Zdjęcia poleciały do kosza. Resztki kawy – do śmietnika. Jego zapas szamponu – komuś oddałam. A po złości przyszedł… spokój. Taki zwykły, bez euforii, ale prawdziwy. Siedziałam kiedyś z koleżanką w kawiarni i rozmawiałyśmy o wszystkim, tylko nie o nim. Aż w końcu zapytała:

– Gdyby zadzwonił… odebrałabyś?

– Nie. Po co?

– Żeby może… zamknąć temat?

– Ja już zamknęłam – powiedziałam, dopijając herbatę. – Zrozumiałam tylko jedno. Można kogoś kochać i mimo wszystko nie być potrzebnym. Ale lepiej być samemu niż z kimś, kto się tobą nie interesuje.

Wróciłam do domu i włączyłam swoją ulubioną muzykę. Usiadłam na tej samej kanapie, gdzie kiedyś obok mnie siedział człowiek, który miał być moim mężem. Ale teraz siedziałam sama – i było mi lepiej. Nie musiałam już zgadywać, czy jestem kochana. Nie musiałam udawać, że „to tylko faza”. Wiedziałam, kim jestem, i wiedziałam, że zasługuję na coś więcej niż bycie jedną z opcji. Bo miłość to nie milczenie, unikanie spojrzeń. Miłość to obecność. I teraz już wiem, że prędzej czy później – znajdę ją. Ale tym razem nie będę się zadowalać byle czym.

Paulina, 30 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: