Nazywam się Mateusz, mam dwadzieścia dziewięć lat i, przynajmniej teoretycznie, jestem szczęśliwym mężem. Pracuję zdalnie jako grafik w firmie, a nasz dom traktuję jak swój azyl. Może nie idealny, może nie duży, ale mój. Nasz. Tu każdy kubek ma swoje miejsce, tu kawa smakuje najlepiej, tu mogę chodzić w starym dresie i mieć święty spokój. A przynajmniej mogłem, dopóki nie zaczęło się dziać coś dziwnego.

Zacznę od okruszków. Tak, brzmi absurdalnie – wiem. Ale kiedy codziennie sprzątasz kuchnię przed snem, a rano znajdujesz na blacie świeże okruszki po cieście, którego nie jadłeś, zaczynasz mieć pytania. Albo kiedy twoja ulubiona herbata kończy się szybciej niż powinna. Albo kiedy kubek, który zawsze trzymasz na górnej półce, ląduje niżej. Na początku myślałem, że może to ja – że coś przestawiłem, że zapomniałem, że może jednak wypiłem więcej herbaty. Ale nie. Kiedy człowiek spędza całe dnie w jednym miejscu, zauważa każdy, nawet najmniejszy detal.

– Julka, ty coś jadłaś w nocy? – zapytałem kiedyś żonę, pokazując palcem na okruszki.

– W nocy? Nie, spałam twardym snem. Może ty? – zaśmiała się i wróciła do przewijania telefonu.

Julia... Jest moją żoną od niespełna roku. Kocham ją. Ale jest jedno „ale”. Ma z matką relację, która dla mnie zawsze była trochę... za bliska. Dzwonią do siebie po pięć razy dziennie, a kiedy się spotykają, znikają w kuchni i chichoczą jak nastolatki. Lubię Grażynę, teściową, jasne. Ale lubię ją w gościach, nie w moim domu, kiedy mnie nie ma. Tylko że teraz... zaczynam podejrzewać, że nie chodzi tylko o okruszki. Chyba ktoś regularnie wchodzi do naszego mieszkania. A ja nie wiem kto. I zaczyna mnie to powoli doprowadzać do szału.

Ktoś tu wchodzi, kiedy nas nie ma

Zacząłem zbierać dowody. Dosłownie. Robiłem zdjęcia, zapisywałem daty. Przestawiony kubek, który zawsze stał przy ekspresie, pewnego dnia pojawił się przy zlewie. Otwarte opakowanie ciastek, które sam zamknąłem klipsem. Pół ogórka zniknęła z lodówki. Niby drobiazgi, ale znałem nasze mieszkanie jak własną kieszeń. Wiedziałem, kiedy coś się zmienia. Któregoś wieczoru, kiedy Julia wróciła z pracy, usiedliśmy przy stole i zrzuciłem wszystko, co miałem.

– Julka... ktoś tu wchodzi, kiedy nas nie ma. Albo kiedy ja jestem, ale nie słyszę.

– Co? – zaśmiała się nerwowo. – Przestań, przecież mamy zamek. Poza tym, kto niby?

– Nie wiem. Ale wiem, że zostawia po sobie ślady. Mam zdjęcia.

Podałem jej telefon. Przewijała, marszcząc brwi.

– Przestawiony kubek? Serio, Mati?

– Nie chodzi tylko o kubek. Chodzi o to, że to moje mieszkanie też. Chcę wiedzieć, kto do niego wchodzi.

Wzruszyła ramionami i sięgnęła po szklankę z wodą.

– Przecież to tylko moja mama, a nie obcy facet – rzuciła z przekąsem.

Poczułem, jak we mnie coś pęka.

– Twoja mama? – powtórzyłem. – Czyli wiedziałaś? Wchodzi tu?

– Czasem. Jak coś przyniesie. Albo jak cię nie ma, a ja jej coś zostawię...

– Czasem mam wrażenie, że twoja matka bardziej tu rządzi niż ja.

Zapadła cisza. Julia zamarła, spojrzała na mnie, jakbym ją uderzył.

– Przesadzasz – powiedziała cicho. – To tylko moja mama. Robisz z igły widły.

Ale ja już wiedziałem, że to nie tylko o nią chodzi. To chodziło o zaufanie. I o to, że coraz trudniej mi było czuć się tu... u siebie.

Mówiła, że ci to nie przeszkadza

Wracałem ze sklepu wcześniej niż planowałem. Praca się rozjechała, komputer zawiesił się po raz trzeci, więc stwierdziłem: „Chrzanić to. Idę po coś słodkiego”. Marzyłem o kawie i chwili ciszy. Wszedłem do mieszkania. Klucz w zamku, obrót, drzwi otwarte. I wtedy to poczułem – zapach herbaty. Z kuchni dochodził znajomy odgłos gotującej się wody. Zamarłem. W kuchni stała Grażyna. W moich kapciach. Zalewała wrzątkiem torebkę mięty. Przy blacie leżał nadgryziony rogalik.

– O! Cześć, kochanieńki – uśmiechnęła się, jakbyśmy się umówili. – Julia mówiła, że ci to nie przeszkadza. Poza tym tylko na chwilkę. Przyniosłam jej świeże jajka i ser. I pomyślałam, że zrobię sobie herbatkę, zanim pójdę...

– Pani Grażyno... jak pani weszła?

– No... kluczem.

– Kluczem?

– Oczywiście. Od początku, kochanieńki. Julia mi dała.

Zamilkłem. Serce waliło mi jak głupie. Pokiwałem głową, wziąłem zakupy i wszedłem do sypialni, żeby nie wybuchnąć. Po jej wyjściu, nie czekałem nawet na kolację.

– To prawda? – spytałem Julię, gdy tylko wróciła. – Dałaś jej klucz?

– No... tak. Ale przecież to tylko mama. Nie miałam jak ci powiedzieć... Nie chciałam, żebyś się wściekał.

– Nie chciałem, żebyś mnie okłamywała.

Patrzyła na mnie, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie wiedziała co. Milczała. A ja pierwszy raz od dawna poczułem się nie jak mąż. Tylko jak ktoś, kogo zdanie nic nie znaczy.

Cieszę się, że to zrobiłem

Wyszedłem wieczorem, żeby ochłonąć. Przeszedłem się po osiedlu, potem usiadłem na ławce. Nie chciało mi się wracać. Kiedy podszedłem pod nasze mieszkanie, usłyszałem głosy. Kobiece. Stłumione, ale wyraźne. Zatrzymałem się pod drzwiami. Nie podsłuchuję ludzi. Ale tego dnia zrobiłem wyjątek.

– On się wścieka, a przecież nic wielkiego się nie stało – mówiła Julia. – Ty jesteś moją mamą, masz prawo tu być.

– Nie chcę być powodem waszych problemów. Ale też nie dam sobą sterować – powiedziała Grażyna.

Coś się we mnie zagotowało. Otworzyłem drzwi. Obie zamilkły. Grażyna stała z kubkiem herbaty, Julia miała oczy czerwone od płaczu. Spojrzałem na nie i powiedziałem zimno:

– Nie jesteś tylko jej mamą. Jesteś kobietą, która włamała się do mojego życia. Z błogosławieństwem mojej żony.

Grażyna od razu zaczęła:

– Mateusz, ja tylko...

– Nie. Proszę. Niech pani już nic nie mówi. Proszę wyjść.

– Ale ja...

– Wyjść.

Grażyna patrzyła jeszcze na Julię, potem wyszła, trzaskając drzwiami.

– Ty podsłuchiwałeś? – zapytała Julia.

– Tak. I wiesz co? Cieszę się, że to zrobiłem. Bo teraz już nie muszę się domyślać, kto w tym domu ma coś do powiedzenia. I nie jestem pewien, czy ja jeszcze w ogóle należę do tej układanki.

Wziąłem kurtkę i wyszedłem. Nie wiedziałem, dokąd idę. Ale wiedziałem, że muszę stamtąd uciec. Choćby na chwilę.

W głowie miałem tylko jedną myśl

Błąkałem się bez celu. Najpierw po osiedlu, potem dalej – do parku przy starym dworcu. Usiadłem na ławce pod latarnią. W kieszeni wibrował telefon, Julia dzwoniła trzy razy. Nie odebrałem. W końcu zadzwoniłem do Bartka – mojego kumpla jeszcze z liceum. Rzadko się widujemy, ale to ten typ, co zawsze wysłucha bez oceniania.

– Chcesz pogadać? – zapytał. – Mam akurat chwilę.

Po pół godziny siedzieliśmy razem na jego balkonie. Powiedziałem mu wszystko, od okruszków po dzisiejszą scenę.

– Stary... To nie chodzi tylko o teściową. Ty po prostu jesteś w związku z kimś, kto nie szanuje twoich granic – powiedział spokojnie.

– Myślisz, że ona mnie nie kocha?

– Może kocha. Ale na swoich warunkach. A ty masz się w nie zmieścić.

Zamilkłem.

– Mateusz, pytanie brzmi: czy ty chcesz dalej żyć w domu, który nie jest twój? W relacji, w której musisz się domyślać, co ci wolno?

Złapałem się za głowę.

–  Nie wiem. Myślałem, że jak się kochamy, to się po prostu dogadamy. A teraz... Czuję się, jakby mnie ktoś podmienił w tej historii.

– No to czas zadać sobie pytanie: ile jesteś wart dla samego siebie?

Długo potem wracałem pieszo. W głowie miałem tylko jedną myśl: czy Julia kiedykolwiek naprawdę zapytała mnie, czego chcę?

Czy to wszystko da się jeszcze posklejać

Wróciłem późno. W mieszkaniu panowała cisza, jak po kłótni albo pogrzebie. Julia siedziała na kanapie w pidżamie, z podkulonymi nogami. Oczy czerwone, nos spuchnięty. Popatrzyła na mnie bez słowa.

– Przepraszam – powiedziała cicho, zanim zdjąłem buty. – Nie chciałam cię ranić. Naprawdę nie.

Usiadłem w fotelu naprzeciwko niej. Nie wiedziałem, od czego zacząć. Powietrze między nami było gęste jak kisiel.

– Ale raniłaś – odpowiedziałem. – I nie chodzi tylko o klucz. Tylko o to, że nie powiedziałaś. Że to ja musiałem się domyślać.

– Myślałam, że to nic wielkiego – wymamrotała. – Przecież to tylko mama...

– Właśnie – wszedłem jej w słowo. – „Tylko mama”. Tylko mama, która ma klucz. Która przychodzi, kiedy mnie nie ma. Która wie więcej ode mnie. A ja? Jestem tylko gościem w swoim mieszkaniu.

Julia rozpłakała się.

– Mateusz... to część mnie. Jeśli jej nie chcesz, nie chcesz też mnie.

Zacisnąłem pięści.

– Nie. Chcę ciebie. Ale nie mogę być z kimś, kto nie widzi, jak bardzo mnie to rani.

Cisza. Jedna z tych, co ważą więcej niż słowa.

Potrzebuję czasu – powiedziałem po chwili. – Muszę się zastanowić, czy to wszystko da się jeszcze posklejać.

– Nie zatrzymam cię – wyszeptała. – Ale mama jest dla mnie ważna. Zawsze była.

Wstałem. Spakowałem torbę. I wyszedłem. Bez dramatów, bez krzyków. Tylko z pustką w środku, której nie potrafiłem już zignorować.

Mateusz, 29 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: