Zawsze lubiłam grudzień. Czuć już w powietrzu tę słodką mgiełkę cynamonu, świerku i czegoś, co nazywałam "obietnicą ciepła", choć przecież było zimno. Przedświąteczna gorączka ludzi mnie nie dotyczyła – nie lubię tłumów, nie lubię biegać z torbami, nie lubię się spieszyć. Wolałam zamknąć się w domu, w moim bezpiecznym kokonie. Tak było zawsze. Ale w tym roku grudzień był inny. Michał coraz częściej wracał późno. „Znowu siedziałem w pracy” – powtarzał, ściągając płaszcz i nie patrząc mi w oczy. Nie pytałam. Od dawna nie pytałam. Milczenie było bezpieczniejsze niż usłyszenie czegoś, czego nie chciałam wiedzieć. Pracował w korporacji, co samo w sobie znaczyło, że mogło go nie być tygodniami. Zostawałam więc z herbatą w ręku i myślami, które powoli mnie zjadały od środka.
Tamtego wieczoru rozwieszałam lampki na balkonie. Był mróz, moje dłonie drżały, a światła co chwilę się plątały. Michał powiedział, że wróci późno, ale ja i tak odruchowo rzuciłam okiem na ulicę. I wtedy ich zobaczyłam. Szli razem, blisko siebie. Ona śmiała się głośno, przechylając głowę w stronę Michała. On patrzył na nią z tym samym uśmiechem, który kiedyś był tylko dla mnie. Zatrzymali się pod latarnią. Ona dotknęła jego ramienia. Zaparło mi dech. Światła w moich rękach zgasły. I wtedy zrozumiałam, że coś we mnie też zgasło.
Ile razy mnie okłamał?
Nie powiedziałam mu nic. Tego wieczoru, gdy wrócił do domu, tylko zerknęłam na zegarek Zdjął płaszcz, rzucił torbę na krzesło w przedpokoju, jakby wszystko było w najlepszym porządku. W kuchni zaparzył herbatę, nawet nie zapytał, czy chcę. Usiadłam naprzeciwko niego przy stole. Między nami parowały dwa talerze z zupą, które wcześniej przygotowałam. Jadłam w milczeniu, ale w głowie miałam ten obraz – Michał i tamta kobieta. Jak się śmieją, jak on na nią patrzy, jak się nie odsuwa, gdy ona dotyka jego ręki. Klisze powtarzały się w kółko. Nie wiedziałam, czy bardziej chce mi się płakać, czy krzyczeć.
– Ciężki dzień w pracy – powiedział, nie patrząc mi w oczy.
Wzięłam głęboki oddech, zacięłam się na chwilę.
– Widziałam cię. Z jakąś koleżanką. Śmialiście się – powiedziałam chłodno, bez emocji, jakby chodziło o prognozę pogody.
Zamarł.
– To tylko koleżanka z pracy, wyolbrzymiasz.
Przez chwilę widziałam, jak jego twarz tężeje. Jakby próbował coś jeszcze wymyślić, coś wyjaśnić. Ale nic więcej nie powiedział. Po prostu odsunął talerz, wstał i wyszedł z kuchni. Nie poszłam za nim. Nie miałam siły. Nie chciałam słuchać kłamstw. Jeszcze chwilę siedziałam w milczeniu, patrząc na pusty fotel naprzeciwko. Potem zgasiłam światło i poszłam do sypialni, choć snu tej nocy nie było. W środku aż się gotowałam.
Nie z wściekłości, tylko z bólu. Każdy śmiech, każde spojrzenie Michała z tamtego popołudnia miało teraz inne znaczenie. Czułam się, jakby mnie ktoś wyrzucił z własnego życia. Zaczęłam zadawać sobie pytania. Ile razy mnie okłamał? Od kiedy to trwa? Dlaczego niczego nie zauważyłam wcześniej? Ale najgorsze pytanie brzmiało: co teraz? Następnego dnia zadzwoniłam do Anety. Nie mogłam już dusić tego w sobie. Odbierała po trzecim sygnale.
– Hej, siostra! Wszystko okej? – zapytała od razu.
Zawahałam się przez ułamek sekundy, a potem wyszeptałam:
– Nie. Muszę z kimś pogadać.
– Wpadam. Daj mi dwadzieścia minut – powiedziała bez wahania.
Aneta zawsze była inna niż ja. Emocjonalna, głośna, bezpośrednia. Mówiła to, co myślała, nie przejmując się, czy to zabrzmi ładnie. Ale kiedy człowiek się sypie, właśnie kogoś takiego potrzebuje. Usiadłyśmy na kanapie z herbatą w ręku. Chwilę milczałam, patrzyłam w parującą filiżankę.
– Widziałam wczoraj Michała z kobietą. Szli razem. Blisko. Śmiali się. Jakby… byli parą – powiedziałam w końcu.
Aneta nie powiedziała nic przez chwilę. Wzięła łyk herbaty. Potem spojrzała mi prosto w oczy.
– A może to nic? Może po prostu koleżanka z pracy?
– To ktoś więcej, ja to czuję. Patrzył na nią tak, jak kiedyś patrzył na mnie – powiedziałam, a głos mi zadrżał.
Aneta odłożyła filiżankę, wyprostowała się.
– Julka, nie jesteś tłem dla jego życia. Jesteś jego żoną. Jeśli coś jest nie tak – musisz to rozwiązać. Zrób coś z tym. Postaw mu granice. Albo się dowiedz prawdy.
Pokręciłam głową.
– Nie chcę go oskarżać bez dowodów.
– A to, co widziałaś, to co? Bajka?
Nie odpowiedziałam. Ale w środku zaczęło we mnie kiełkować coś nowego. Może nie wściekłość, może nie pewność… Ale świadomość, że dłużej nie mogę udawać, że nic się nie dzieje.
Wszystkie kawałki zaczęły do siebie pasować
Zamierzałam tylko kupić papier do pakowania prezentów. Nic wielkiego. Po prostu wyrwać się z domu, przestać patrzeć na tę samą ścianę, te same puste kubki na stole, które Michał zostawiał rano jakby nigdy nic. W sklepie wpadłam na Marka. Znaliśmy się od lat – był jednym z najbliższych kolegów Michała. Pracowali kiedyś razem, teraz widywali się raczej towarzysko.
– Julia! Ale się nie widzieliśmy… co najmniej z pół roku – powiedział z uśmiechem.
Uśmiechnęłam się słabo.
– No, trochę czasu minęło.
Zaczęliśmy rozmawiać o pierdołach. Święta, korki, prezenty, jak to w grudniu. Wydawało się, że uda mi się odetchnąć na chwilę. I wtedy Marek wypalił:
– A co u Michała? Widziałem go w tamten weekend w kawiarni Krakowie, ale nie było czasu pogadać. Zresztą siedział tam z jakąś kobietą z pracy, nie chciałem im przeszkadzać.
Zamarłam.
– Chyba wszystko dobrze… – wykrztusiłam, robiąc dobrą minę do złej gry.
Reszta rozmowy przeszła mi jak przez mgłę. Nawet nie pamiętam, jak się pożegnaliśmy. Wracałam do domu na autopilocie, jakbym szła przez sen. Michał nigdy nie wspomniał o żadnym Krakowie. W tamten weekend mówił, że jedzie na konferencję do Poznania. Nagle wszystkie kawałki zaczęły do siebie pasować. Kobieta spod latarni. Spóźnienia. Uciekanie wzrokiem. Kłamstwa. Serce waliło mi jak młot. Usiadłam na przystanku, mimo że wcale nie czekałam na autobus. Michał mnie zdradzał. I to już nie było przypuszczenie. To był fakt.
Poczułam pustkę
Czekałam, aż wróci z pracy. Siedziałam na kanapie bez ruchu, z kubkiem zimnej herbaty w dłoniach. Gdy usłyszałam szczęk zamka, serce zaczęło mi bić szybciej. Miałam wszystko w głowie: co powiem, jak spojrzę, jak długo będę milczeć między jednym pytaniem a drugim. A potem... wszystko rozsypało się, gdy stanął w drzwiach.
– Cześć, skarbie – rzucił odruchowo, nie podnosząc wzroku.
Nie odpowiedziałam. Podniósł wzrok i chyba już wiedział. Bo przystanął. Nie odwiesił kurtki. Nie rozpakował torby. Po prostu stał.
– Zdradziłeś mnie? – zapytałam, spokojnie, bez krzyku.
– Julka… – zaczął. I zawahał się.
– Nie tłumacz się. Po prostu powiedz. Byłeś z nią? W Krakowie?
Z jego twarzy odpłynęła krew. Usiadł ciężko na fotelu.
– To nie tak… Po prostu… było mi źle, rozumiesz? Zatraciliśmy się, ty ciągle zajęta sobą, praca, zmęczenie, cisza w domu…
– A ja nie? Czy ja nie byłam obok przez te wszystkie lata? – przerwałam mu, z trudem utrzymując głos na wodzy. – Siedziałam tu, wieczorami, sama.
Czekałam. Myślałam, że to chwilowe. Że przejdzie.
– Julka, ja… nie planowałem tego. To się po prostu… wydarzyło. Ale to nic nie znaczyło.
– Dla mnie znaczyło wszystko – powiedziałam i wstałam.
Nie krzyczałam. Nie rzucałam talerzami. Po prostu założyłam płaszcz. Nie zapytał, dokąd idę. Nie zatrzymał mnie. Wyszłam. I pierwszy raz od dawna poczułam, że mam w sobie więcej niż tylko żal. Poczułam pustkę.
Nie było już zaufania
Spałam u Anety. W salonie, na rozkładanej kanapie, otulona grubym kocem, który pachniał lawendą. Nie zadawała zbyt wielu pytań. Po prostu była. Robiła herbatę z cytryną i imbirem. Oglądała ze mną stare filmy, choć sama pewnie wolała seriale kryminalne. A ja siedziałam obok niej, prawie się nie odzywając. Telefon dzwonił. Michał pisał. Raz dziennie. Bez natarczywości. Z ostrożnością. Jakby sam nie wiedział, co wolno mu teraz powiedzieć. "Tęsknię." "Jestem idiotą." "Proszę, odezwij się."
Nie odpisywałam. Nie dlatego, że chciałam go ukarać. Po prostu… nie wiedziałam już, kim jest człowiek, który mieszkał ze mną pod jednym dachem przez pięć lat. Nie wiedziałam, kim jestem ja. W końcu wyszłam. Sama. Bez celu. Wsiadłam do tramwaju i pojechałam na drugi koniec miasta. Pod knajpkę, w której Michał zabrał mnie na pierwszą randkę. Środek zimy, a ja stałam przed witryną, patrząc na puste stoliki.
Tam, wtedy, powiedział, że nigdy mnie nie skrzywdzi. Że jestem jego domem. Pamiętałam każde słowo. Teraz tamto miejsce było jak scena po spektaklu. Zgaszone światła. Pusta sala. I wtedy zrozumiałam: nawet jeśli zostało we mnie jeszcze jakieś uczucie… to nie było już zaufania. A bez niego wszystko się kruszy. Michał mnie zdradził. Ale ja sama sobie też. Przez miesiące udawałam, że nie widzę. Że to tylko praca. Zmęczenie. Etap.
To nie był etap. To był koniec.
Czytaj także:
- „Znalazłam w aucie chłopaka szalik, lecz nie był to prezent na mikołajki. Okazało się, że trzymam w rękach dowód zdrady"
- „Mąż niedawno przysięgał mi wierność i uczciwość małżeńską. Już podczas podróży poślubnej zapomniał, że nosi obrączkę”
- „Wybaczyłam mężowi zdradę dwa razy, trzeciego nie będzie. Muszę zachować chociaż jakieś resztki godności”








