Byliśmy razem piętnaście lat. Przeżyliśmy wzloty, upadki, przeprowadzki, dwie ciąże i nieprzespane noce. Myślałam, że jeśli dotrwaliśmy do tego momentu, to przetrwamy już wszystko. Codzienność była cicha, może trochę nudna, ale pełna przyzwyczajeń, które dawały mi poczucie bezpieczeństwa. Dlatego, kiedy pewnego popołudnia mój mąż wrócił z pracy, usiadł naprzeciwko mnie przy kuchennym stole i powiedział, że chce rozwodu, przez kilka sekund po prostu milczałam. Nie dlatego, że mnie to zszokowało. Po prostu czekałam, aż zacznie się spektakl, który – jak sądził – urządzą moje łzy. Ale ja miałam zupełnie inny plan.
Powiesz mi dlaczego?
Stałam nad garnkiem z zupą, mieszając ją bez większego zaangażowania. W tle cicho grało radio, dzieci bawiły się w pokoju. Normalny wieczór. Do momentu, kiedy usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi.
– Cześć – rzucił, zdejmując buty. Nie podszedł do mnie jak zazwyczaj. Nie pocałował w policzek, nie zajrzał do garnka. Po prostu usiadł przy stole i patrzył.
Zignorowałam to. Może miał ciężki dzień. Może ktoś go wkurzył w pracy. Ale kiedy nie odezwał się przez dobre dwie minuty, odwróciłam się i spojrzałam mu prosto w twarz. I wtedy to powiedział.
– Chcę rozwodu.
Nie uniosłam brwi. Nie rzuciłam łyżką. Po prostu sięgnęłam po ręcznik papierowy i wytarłam dłonie. Zanim zdążył dodać coś jeszcze, usiadłam naprzeciwko.
– Rozumiem – odpowiedziałam spokojnie. – Powiesz mi dlaczego?
Wydawał się zbity z tropu. Najwyraźniej spodziewał się krzyku, płaczu, może nawet teatralnego rzucania talerzami. Ale ja siedziałam cicho, czekając na wyjaśnienia. To on się pocił. To jego ręce zaczęły drżeć.
– Po prostu... nie jestem już szczęśliwy – wyjąkał. – Potrzebuję zmiany. Innego życia.
Pokiwałam głową. Zupa się przypalała, ale w tamtym momencie nie miało to znaczenia. Kolacji i tak nie zjemy razem. Zamiast niej będzie długa rozmowa. A potem cisza, jakiej w naszym domu nie było od lat.
Nie będę cię zatrzymywać
Usiadł sztywno, z rękami splecionymi na blacie. Jakby trzymał się kurczowo wersji wydarzeń, którą sobie ułożył. Chyba nie tego się spodziewał. Może myślał, że będę się go czepiać, wypytywać, czy kogoś ma. Ale ja po prostu patrzyłam. I to najwyraźniej wytrącało go z równowagi bardziej niż jakakolwiek awantura.
– Nie zapytasz mnie o nic? – spytał w końcu z wyraźną irytacją.
– A powinno mnie coś interesować?
– No... nie wiem. Nie jesteś ciekawa, co się zmieniło? Czemu teraz?
Wzruszyłam ramionami. W głowie miałam tysiące myśli, ale żadna nie przebiła się na tyle, by ją wypowiedzieć. Nie miałam ochoty ciągnąć go za język. Skoro podjął decyzję, to czemu miałabym stawiać opór? Przecież nie miałam już dwudziestu lat, by błagać mężczyznę, żeby mnie kochał.
– Rozumiem – powtórzyłam cicho. – Nie będę cię zatrzymywać.
Pokręcił głową, jakby nie wierzył w to, co słyszy.
– Naprawdę? Tak po prostu?
– Tak po prostu.
Odsunął się od stołu. Wstał. Chodził po kuchni tam i z powrotem, jakby próbował znaleźć nowy scenariusz na ten wieczór.
– Myślałem, że będzie inaczej – mruknął w końcu. – Że będziesz płakać. Że będziesz mnie błagać.
– Nie mam na to siły. A ty chyba też nie masz już na nas ochoty.
Nie odpowiedział. Tylko spojrzał na mnie z czymś dziwnym w oczach. Jakby dopiero teraz zrozumiał, że ja naprawdę się nie złamię.
Ja zostałam z pustką
Następnego dnia przyniósł kartony. Nie powiedział, że się wyprowadza, ale nie musiał. Znam go zbyt dobrze. Lubi mieć wszystko zaplanowane, nawet własną ucieczkę. Otworzył szafę w sypialni i zaczął składać swoje rzeczy – koszule, bluzy, ulubiony sweter, którego nigdy nie lubiłam. Robił to metodycznie, bez słowa, jakby układał puzzle. Ja siedziałam na łóżku i patrzyłam. Nie pytał, czy chcę mu pomóc. Dobrze, że nie pytał. Bo nie chciałam. Dzieci były u mojej mamy, nie chciałam, żeby na to patrzyły. Powiedziałam im tylko, że tata musi gdzieś wyjechać na kilka dni. Nie pytały więcej. Może czuły, że coś jest nie tak. Dzieci zawsze czują więcej, niż się wydaje.
– Mam się zatrzymać u Wojtka – powiedział nagle, pakując książki do ostatniego pudełka. – Przynajmniej na razie.
– W porządku – odpowiedziałam.
– Później coś wynajmę. Będę oczywiście płacił za dzieci.
Skinęłam głową. Formalności. Wszystko sprowadzało się do cyfr, rachunków i ustaleń. Jakbyśmy dzielili wspólnie prowadzoną firmę, a nie życie.
W pewnym momencie zatrzymał się przy szufladzie z pamiątkami – stare zdjęcia, bilety z podróży, list z pierwszego roku znajomości. Długo trzymał je w ręku, zanim schował do pudła. Ani razu nie spojrzał w moją stronę. Może nie chciał widzieć, że nie płaczę. Tamtego wieczoru nie rozmawialiśmy. On zniknął za drzwiami. Ja zostałam z pustką. Ale też z jakimś dziwnym spokojem.
Wszystko jest jakby bezbarwne
Minął tydzień. Dzieci wróciły, zadawały pytania, na które odpowiadałam ostrożnie, ale szczerze. Nie obrzucałam ojca ich winą, nie próbowałam malować go w lepszym świetle. Powiedziałam, że musimy teraz mieszkać osobno i że czasem tak się zdarza. Pytali, czy tata nas nie kocha. Odpowiedziałam, że kocha, tylko już inaczej. Nie wiem, czy to wystarczyło, ale nie miałam lepszych słów. Któregoś wieczoru przyszedł. Bez zapowiedzi. Stał w progu z dwoma siatkami – przyniósł dzieciom ich ulubione jogurty i pluszaka, którego zapomnieli zabrać od niego.
– Możemy pogadać? – zapytał mnie, gdy dzieci pobiegły do swojego pokoju.
Usiedliśmy w salonie. Tym razem to on wyglądał na zagubionego.
– Nie tak to sobie wyobrażałem – zaczął. – Myślałem, że... nie wiem, że może coś się między nami wydarzy. Jakaś walka. Cokolwiek.
– A dostałeś to, czego chciałeś? – spytałam spokojnie.
Spuścił wzrok.
– Nie wiem. Od kiedy odszedłem, wszystko jest jakby bezbarwne. Pustka. Nawet kiedy śmieję się z kolegami, czuję, że to tylko na chwilę.
– Przykro mi, ale nie jestem twoją awaryjną emocjonalną przystanią.
Zaskoczyła go moja odpowiedź. Nie byłam zła, po prostu... byłam zmęczona. Widział to. Przez lata czekałam, aż sam coś zmieni. A kiedy w końcu zmienił, zrozumiałam, że nie tęsknię za nim. Tęskniłam za spokojem, który czułam dopiero teraz.
– Chciałem, żebyś wiedziała – powiedział cicho. – Nie uciekłem do innej kobiety. Uciekłem od siebie.
Nie odpowiedziałam. W mojej wersji tej historii nie miało to już znaczenia.
Nie muszę znać wszystkich odpowiedzi
Spotkaliśmy się przypadkiem miesiąc później w markecie. On z koszykiem, ja z listą zakupów. Wymieniliśmy grzecznościowe uśmiechy, ale to było inne niż kiedyś. Jakbyśmy byli znajomymi z pracy, którzy kiedyś pili razem kawę, ale teraz już nawet nie pamiętają, jaki lubił kto smak.
– Jak dzieci? – zapytał.
– W porządku. Wczoraj rysowały nas razem w ogrodzie. Ty z brodą, co mnie rozbawiło.
Uśmiechnął się, ale było w tym coś sztucznego. Tak, jakby nie wiedział, czy jeszcze mu wolno się śmiać z takich wspomnień. Podeszła do mnie pani z warzywniaka, zagadała o świeżą pietruszkę. Kiedy odwróciłam się z powrotem, on już patrzył na mnie inaczej.
– Zmieniłaś się – powiedział nagle. – Jesteś jakaś spokojniejsza.
– Może po prostu przestałam czekać na coś, co nigdy nie wróci.
Zrobił krok do przodu, ale zaraz się cofnął. Tego gestu nie zrozumiałam do końca. Może chciał przytulić. Może przeprosić. Ale nic nie zrobił.
– Żałuję – dodał jeszcze. – Ale nie wiem, czego bardziej. Decyzji czy tego, że nic nie zrobiłem wcześniej.
– Ja też nie wiem. Ale wiesz co? Nauczyłam się, że nie muszę znać wszystkich odpowiedzi.
Pożegnaliśmy się uprzejmie. I każdy poszedł w swoją stronę. Wciąż byliśmy tymi samymi ludźmi, tylko nie tacy sami dla siebie.
Dziś wiem, że to wystarczy
Wieczorem siedziałam na kanapie, z kubkiem herbaty w dłoniach. Dzieci spały, a w mieszkaniu panowała cisza – ta dobra, miękka, otulająca. Nie było męskich butów przy drzwiach, brudnych skarpetek rzuconych koło pralki, telefonu brzęczącego o dziesiątej wieczorem z nową wiadomością. Nie było go. Ale nie było też napięcia, czekania, ciągłego analizowania. Na początku bałam się tej pustki. Przerażała mnie bardziej niż jego decyzja. Ale z czasem zaczęła być moją przestrzenią. Wypełniłam ją swoim śmiechem, książkami, głupimi filmami oglądanymi pod kocem, rozmowami z przyjaciółką do północy. I dzieci – one, jak się okazało, potrzebowały przede wszystkim spokoju. I ten spokój im dałam.
Nie było wielkiego dramatu. Nie było wielkiej miłości do końca życia. Ale było życie – moje, prawdziwe, z trudnymi porankami i wieczorami pełnymi światełek choinki, mimo że dopiero listopad. I już nie czekałam, aż wróci. Już nie musiałam. Czasem zastanawiam się, co by było, gdybym wtedy zaczęła krzyczeć. Może zostałby ze współczucia. Może z przyzwyczajenia. Ale ja nie chciałam litości. Chciałam prawdy. I ją dostałam. Nie wygrałam tego małżeństwa. Ale nie przegrałam siebie. I dziś wiem, że to wystarczy.
Maria, 39 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż spakował walizki i uciekł do Ameryki, a mnie zostawił samą z trójką dzieci. To on miał być głową rodziny, a nie ja”
- „On był dla mnie zimny jak lód, a inne uwodził zmysłowymi perfumami. Zasługuję na miłość, a nie związek z wyprzedaży”
- „Mąż całymi dniami siedzi z nosem w telefonie. Najpierw przymykałam na to oko, aż w końcu odkryłam bolesną prawdę”








