Czasem się zastanawiam, czy to ze mną jest coś nie tak, że tak łatwo daję ludziom drugą szansę. Albo że wierzę w to, co mówią – zwłaszcza, gdy mówią to z uśmiechem. Zwłaszcza jeśli to siostra. Zawsze byłam tą „spokojniejszą”. Sylwia – starsza ode mnie o cztery lata – od dziecka brylowała. Ona była przebojowa, piękna, wiedziała, czego chce. Ja? Raczej ta w tle. Trochę nieśmiała, trochę zbyt uczciwa. Może to dlatego wylądowałam jako freelancerka, rysując logotypy dla firm, o których nikt nigdy nie słyszał. Ale kochałam Sylwię. Naprawdę.

I choć często bywała egoistyczna, potrafiła też być urocza i zabawna. Zwłaszcza kiedy czegoś potrzebowała. Dlatego, kiedy powiedziała, że brakuje im jeszcze kilku tysięcy do opłacenia sali weselnej, a Marcin "nie chce brać kolejnej pożyczki", powiedziałam tylko:

– Jasne. Dam ci. Osiem tysięcy starczy?

Nie zrobiłyśmy żadnej umowy. Bo przecież... to siostra. Kilka tygodni później, gdy siedziałam z moją przyjaciółką Kingą na ławce pod moim blokiem, powiedziałam jej o tej pożyczce. Akurat rozmawiałyśmy o weselu Sylwii – Kinga nie była zaproszona, ale wszystko śledziła jak najlepszy serial.

– I serio myślisz, że ci odda? – zapytała, marszcząc brwi.

– No... tak – odparłam, nieco zbyt szybko. – Przecież to tylko pożyczka. Już mi raz oddała, pamiętasz, jak wtedy kupowała pralkę?

– Natalia, tamto było pięćset złotych. A tu mówisz o ośmiu tysiącach. Bez żadnej umowy? Bez potwierdzenia?

– Przesadzasz. Sylwia to nie obca osoba. To moja siostra...

Ale prawda była taka, że od momentu przelania pieniędzy... Sylwia nie wspomniała o nich ani razu. A ja zaczynałam czuć się głupio. I coraz bardziej nerwowo.

Zaczęłam się czuć, jakbym to ja była winna

Wysłałam Sylwii wiadomość. Nic wielkiego. Po prostu: „Hej, Sylwia, myślałam, że może już teraz – po wpłacie za salę – mogłabyś mi oddać chociaż część tej pożyczki? Wiesz, trochę mi się przyda. Ściskam.” Nie odpowiedziała. Przez dwa dni. Trzeciego dnia wrzuciła relację z próbnego makijażu – „złota bogini” od jakiejś znanej wizażystki. Patrzyłam na jej błyszczące powieki, konturowane policzki i czułam, jak narasta we mnie ciśnienie. W końcu zadzwoniłam.

– Hej, co tam? – rzuciła radośnie. – Widziałam, że dzwoniłaś, ale miałam próbę tańca z Marcinem. On tańczy jak kołek, haha!

– Sylwia… pamiętasz, że pożyczyłam ci osiem tysięcy?

Chwila ciszy.

– No tak… Ale Natalia, teraz mam tyle na głowie… Jakbyś mogła dać mi trochę czasu. Zbieramy na DJ-a, no i ci ludzie od dekoracji… wiesz, jak jest.

– Ale mówiłaś, że oddasz, jak tylko zapłacicie za salę.

– No, mówiłam, ale... serio, Natalia, nie dorzucaj mi teraz problemów. Jestem zarobiona na maksa.

Zamurowało mnie.

– Ja tylko pytam. Bo sama ledwo się wyrabiam. Nie mam etatu, pracuję z doskoku, rozumiesz…

– To trzeba było nie pożyczać – parsknęła. – Serio, Natalia, jesteś jak moja księgowa ostatnio. Tylko mnie dodatkowo stresujesz.

Rozłączyła się, zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć. Patrzyłam w ekran, czując, jak w środku coś we mnie pęka. Nie tylko dlatego, że mnie zbyła. Tylko dlatego, że zaczęłam się czuć, jakbym to ja była winna. Że ośmieliłam się zapytać o swoje własne pieniądze.

Wyjdziesz sama, czy mam ci otworzyć?

Nie wytrzymałam. Po kilku dniach milczenia wsiadłam do autobusu i pojechałam do niej. Bez zapowiedzi. Miałam dosyć bycia ignorowaną. W głowie miałam tysiąc wersji tej rozmowy – w żadnej nie krzyczałam. W każdej mówiłam spokojnie, rozsądnie, jak dorosła kobieta do drugiej dorosłej kobiety. Naiwność. Sylwia otworzyła drzwi w różowym szlafroku, z telefonem przy uchu.

– Muszę kończyć, bo siostra mi tu przyszła z wizytą – rzuciła ironicznie i przewróciła oczami. – Co jest?

Chciałam porozmawiać. Twarzą w twarz.

– No to mów – oparła się o framugę. – Ale szybko, bo mam zaraz przymiarki.

Weszłam do środka. W salonie porozrzucane kartki z planem stołów, świece zapachowe, pudełka z dekoracjami. Wśród tego wszystkiego – koperta z napisem „Zaliczka dla kamerzysty – 1500 zł”. Serio?

– Sylwia, ja nie przyszłam się kłócić. Ale pożyczyłam ci dużo pieniędzy. I nie mam z czego żyć.

– O matko, znowu zaczynasz?

– Chciałam tylko…

– Nie, Natalia! Ty chcesz wszystko zepsuć! Ja mam ślub życia za dwa tygodnie, a ty przychodzisz tu z pretensjami! Może jeszcze chcesz, żebym ci dała miejsce przy prezydialnym stole?

– Nie chcę nic, tylko...

Skoro tak się zachowujesz – przerwała mi – to nie musisz przychodzić. Skoro nie umiesz się cieszyć moim szczęściem, to po co masz tam być?

– Sylwia...

Nie jesteś już zaproszona. Proste.

Patrzyłam na nią, nie wierząc. Głos mi zamarł w gardle. A ona tylko poprawiła włosy i rzuciła:

– Wyjdziesz sama, czy mam ci otworzyć?

Ma teraz ważniejsze sprawy na głowie

Przez trzy dni nikomu nic nie mówiłam. Siedziałam w mieszkaniu, nie odbierałam telefonów, nie jadłam. Płakałam. A potem się wstydziłam, że płakałam. Siostra wyrzuciła mnie ze swojego życia, bo… upomniałam się o pieniądze. W końcu spakowałam kilka rzeczy i pojechałam do rodziców. Mama otworzyła drzwi z uśmiechem, ale kiedy mnie zobaczyła, mina jej zrzedła.

– Natalia, co się stało?

– Mogę wejść?

W kuchni pachniało pomidorową. Tata czytał gazetę, podniósł wzrok znad okularów i skinął głową. Usiadłam przy stole i zaczęłam mówić. Powoli, łamiącym się głosem. O pożyczce, o wiadomościach, o tej scenie u Sylwii. Mama zamarła. Tata tylko westchnął.

– Nie wierzę, że ona mogła tak powiedzieć – mruknęła mama.

– Mamo, powiedziała. Wyrzuciła mnie. Powiedziała, że nie jestem już zaproszona. Bo śmiem pytać o swoje pieniądze.

– Ale może po prostu… jesteś wobec niej zbyt nachalna?

– Co?

– Natalia, to trudny czas dla Sylwii. Ślub, stres. Niepotrzebnie naciskasz. Może po ślubie odda. Po prostu daj jej spokój.

– Czy ty serio mówisz, że to ja przesadzam?

– Nie mówię, że przesadzasz… tylko że Sylwia ma teraz ważniejsze sprawy na głowie.

Zerwałam się z krzesła. Nagle było mi duszno.

– A ja? Ja nie mam spraw? Nie mam rachunków? Mamo, ja nie proszę o przysługę. Tylko o to, co moje!

– Natalia, nie krzycz… – wtrącił spokojnie tata.

– Nie krzycz? A na co mam jeszcze czekać?! Aż mnie w ogóle wykreśli z życia?

Mama spuściła wzrok. I to bolało mnie najbardziej. Bo miałam nadzieję, że chociaż ona powie „masz rację, to obrzydliwe”. Ale nie. Bo Sylwia zawsze była ich oczkiem w głowie. A ja? Ja byłam ta rozsądna. Ta, co zawsze wybaczy. Tym razem nie chciałam.

Jak łatwo można stracić wszystko

Wiedziałam, że to się zbliża. Kilka dni później przyszedł SMS: „Zgodnie z nową listą gości – nie jesteś już zaproszona. Proszę to uszanować.”
Bez „kochana”, bez „przepraszam”, bez nawet fałszywej uprzejmości. Sylwia oficjalnie wycięła mnie z życia jak z listy mailingowej. Tego samego wieczoru napisałam do niej. Długo układałam słowa, kasowałam, zaczynałam od nowa. W końcu wysłałam krótką wiadomość: „W takim razie udanego wesela i proszę cię o zwrot pieniędzy”.

Na odpowiedź czekałam kilka godzin. W końcu przyszła. Długa jak rzeka i pełna jadu. Że jestem egoistką. Że robię dramaty, bo nie potrafię znieść jej szczęścia. Że zawsze byłam zazdrosna. Że robię z siebie ofiarę. Że nie zasługuję, żeby być częścią jej nowego życia. Zamurowało mnie. Przeczytałam to trzy razy, zanim zrozumiałam, że naprawdę to napisała. Zadzwoniłam do Kingi. Potrzebowałam kogokolwiek, kto spojrzy na to obiektywnie.

– Natalia, ona cię zwyczajnie wyrolowała – powiedziała bez cienia litości. – I to z pełną świadomością. Miała plan. Wzięła, co chciała, a teraz się ciebie pozbywa. Proste.

– Ale to… to przecież rodzina…

– Nie. Nie, jeśli tak cię traktuje. Masz tylko jedno wyjście. Albo piszesz przedsądowe wezwanie do zapłaty, albo zostawiasz to. Ale wtedy zapomnij, że te pieniądze kiedykolwiek wrócą. Przez całą noc nie spałam. Patrzyłam w sufit i myślałam, jakim cudem do tego doszło. Jak łatwo można stracić wszystko – i pieniądze, i zaufanie, i kogoś, kogo się przez całe życie uważało za swoją najbliższą osobę.

Moja siostra wychodzi za mąż

Obudziłam się o siódmej, mimo że nie musiałam. Za oknem słońce rozlewało się po dachach, tak nienaturalnie jasne jak na październik. Idealna pogoda na ślub. Idealna pogoda, żeby kogoś nie żałować. Zrobiłam sobie herbatę i zamiast siadać do komputera, wyszłam. Spacerowałam po mieście bez celu. Minęłam kwiaciarnie, kawiarnie pełne ludzi. Nikt nie wiedział, że właśnie dziś moja siostra wychodzi za mąż. I że nie jestem tam, gdzie powinnam być. Wśród gości. Wśród tych, którzy ją kochają.

W pewnym momencie stanęłam naprzeciwko kościoła. Nie celowo – po prostu szłam i nagle tam byłam. Znałam ten budynek dobrze, Sylwia zawsze marzyła o ślubie właśnie tam. Stałam z daleka, z jednej strony placu, przy kiosku. I wtedy ich zobaczyłam. Sylwia wychodziła na zewnątrz w sukni, o której mówiła od miesięcy. Biała, dopasowana, z trenem. Marcin obok niej, trochę blady, ale uśmiechnięty. Ludzie klaskali, ktoś krzyknął „sto lat”, ktoś rzucał ryżem. A ja stałam jak wryta. Nie płakałam. Nie wściekłam się. Po prostu poczułam… ciszę. Jakby ktoś odciął mi wszystkie emocje. Jakby mój organizm uznał, że nie warto się już denerwować.

Sylwia spojrzała w moją stronę. Na sekundę. Nie jestem pewna, czy mnie widziała. Ale ja widziałam ją. Szczęśliwą, beztroską, taką, która właśnie wymazała swoją siostrę z życia – jakby to było łatwiejsze niż usunięcie plamy z obrusu. Stałam tam jeszcze chwilę, zanim odwróciłam się i odeszłam. Bez dramatów. Bez łez. Tylko wewnątrz coś szeptało: „Tak wygląda koniec.”

Natalia, 29 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: