Czasem mijam tę działkę. Stoję po drugiej stronie drogi, niby przypadkiem, z zakupami w ręce albo udając, że gadam przez telefon. Ale stoję i patrzę na pusty plac, porośnięty trawą, z tablicą „SPRZEDANE” i krzywą siatką, która powoli zaczyna się uginać pod ciężarem czasu. W tym miejscu miał stać nasz dom.

Od lat planowaliśmy z Tomkiem jego budowę. Widzieliśmy go oczami wyobraźni jeszcze zanim urodził się nasz pierwszy syn. Parterowy, z drewnianym tarasem, sypialnią od wschodu i kuchnią z wielkim oknem wychodzącym na brzozy. Miał być nasz. Na naszej ziemi. W naszej przyszłości.

Działka należała do teściów – Barbary i Andrzeja. Od początku byliśmy dogadani: oni przepiszą nam ją „jak przyjdzie czas”, a my w zamian zainwestujemy w projekt, papiery, uzbrojenie, przyłącza. Spisaliśmy nawet listę rzeczy „do załatwienia”, żeby wszystko przygotować, zanim przepiszą własność.

Nie robiliśmy nic na dziko. Konsultowaliśmy każdy krok. Nawet jak wybieraliśmy projekt domu, Barbara siedziała z nami przy stole, wskazywała palcem:

– Tę łazienkę możecie powiększyć. Przecież i tak będziecie mieć gości.

Nie było żadnych wątpliwości. Przecież byliśmy rodziną.

Na same przygotowania wydaliśmy prawie 80 tysięcy. Część z oszczędności, część z zaliczki na kredyt hipoteczny, który już mieliśmy wstępnie przyznany. Żadne z nas nie wpadło na to, żeby spisywać cokolwiek z teściami. Tomek tylko machnął ręką:

– Przecież to moi rodzice. Nie zrobią nam świństwa.

No właśnie. Nie zrobią. A potem wszystko runęło w ciągu jednego popołudnia.

Nie mogłam w to uwierzyć

Siedzieliśmy przy stole w kuchni teściów. Ja, Tomek, Barbara i Andrzej. Dzieci bawiły się w pokoju obok, a ja czułam w powietrzu, że coś jest nie tak. Teściowa unikała mojego wzroku, bawiła się kubkiem, a Andrzej wpatrywał się w stół jak w przepaść.

– Magda… Tomek… – odezwała się w końcu Barbara. – Musimy wam coś powiedzieć.

Poczułam zimno na karku. Rzuciłam spojrzenie Tomkowi, ale on tylko westchnął i wbił wzrok w blat, jakby już wiedział.

Sprzedaliśmy działkę – powiedziała. – Tę… no wiecie, tę koło lasu.

– Co?! – aż podniosłam się z krzesła. – Jak to „sprzedaliście”? Przecież… Mieliście ją przepisać na nas!

– Nic nie było na papierze – wtrącił Andrzej, cicho, bez emocji. – Mieliśmy prawo ją sprzedać.

Zaniemówiłam. Czułam, jak zalewa mnie gorąco. Spojrzałam na Tomka. Milczał.

Powiedz coś! – syknęłam do niego. – Czy ty o tym wiedziałeś?!

– Nie… – mruknął, nadal nie patrząc mi w oczy.

Jak mogliście?! – krzyknęłam, czując, że głos mi drży. – Wydaliśmy wszystkie oszczędności, załatwialiśmy papiery, mieliśmy projekt! Kredyt!

– Nie wiedzieliśmy, że się tak zaangażujecie… – Barbara unikała mojego wzroku. – To była trudna decyzja, ale… to było dla dobra rodziny.

Dla dobra rodziny?! A my to kto?! Obcy ludzie?!

Tomek wstał. Ale nadal nic nie mówił. Czułam, że miarka się przebrała.

– Wracamy do domu. Natychmiast.

I wyszłam. Zostawiłam ich z tą ciszą, z tą winą. Tylko że ich cisza bolała mnie najbardziej.

Byłam na niego wściekła

Drzwi jeszcze nie zdążyły się dobrze zamknąć, a ja już stałam w przedpokoju i rzuciłam torebkę na podłogę.

– Powiedz mi to teraz, Tomek. Powiedz, że wiedziałeś. Bo jeśli naprawdę nic nie wiedziałeś, to… nie wiem, co jest gorsze.

Tomek stał przy drzwiach jak sparaliżowany. Zimno. Wzrok wbity w podłogę. Cisza.

Dlaczego nic nie powiedziałeś?! – wrzasnęłam w końcu. – To twoi rodzice, do cholery! Działka, którą obiecali nam, sprzedana! A ty… nic! NIC?!

– Magda… – westchnął. – Nie wiedziałem, serio. Ojciec coś ostatnio przebąkiwał, że Agnieszka wraca, że trzeba się przygotować, ale nie mówił nic konkretnego…

– Agnieszka?! – aż się zaśmiałam gorzko. – Czyli coś jednak przeczuwałeś. I co? Jak zawsze – nic nie powiedziałeś, nie zapytałeś, nie zainteresowałeś się. Bo lepiej siedzieć cicho, co?

Nie chciałem się z nimi kłócić – mruknął. – Myślałem, że jeszcze to załatwimy, że...

– Że co?! Że magicznie zmienią zdanie?! Tomek, my zrobiliśmy projekt, płaciliśmy architektowi, załatwiliśmy warunki zabudowy! A ty nic!

Zamilkłam na moment, patrząc na niego z takim bólem, jakiego się po sobie nie spodziewałam.

– Wiesz, co jest najgorsze? – powiedziałam już ciszej. – Że czuję się bardziej zdradzona przez ciebie niż przez nich.

Nie odpowiedział. Usiadł na krześle i schował twarz w dłoniach. A ja? Stałam jak głupia. I po raz pierwszy od lat… naprawdę nie wiedziałam, czy chcę dalej z nim być.

Przez nią straciliśmy wszystko

Nie chciałam tam iść. Przysięgałam sobie, że nie stanę już w tym domu. A jednak kilka dni później znów siedziałam w ogrodzie teściów, tylko że tym razem nie było herbaty i uśmiechów.

Słyszałam głosy dobiegające z wnętrza. Cichy, stłumiony śmiech Barbary. I jej słowa, które przebiły się przez uchylone okno jak szpilki wbijane w skórę.

– Agnieszka wróciła, musieliśmy to zrobić. Wiesz, jak ciężko jej było za granicą. A dzieci… no, trzeba pomóc. Tomek sobie poradzi. On zawsze jakoś daje radę.

Zamarłam. Nie miałam wątpliwości, z kim rozmawia. Z ciotką Hanią, stałą powierniczką rodzinnych „tajemnic”. Otworzyłam drzwi bez pukania. Wkroczyłam jak burza do salonu, a Barbara aż podskoczyła.

– Wszystko jasne – powiedziałam lodowato. – To nie był przypadek, to nie była „zmiana planów”. Sprzedaliście działkę, bo wasza księżniczka wróciła do Polski i trzeba było pod nią posprzątać.

– Magda, nie tak głośno… – szepnęła Barbara, rozglądając się nerwowo.

– Głośno?! A o czym mam nie mówić? Że córka ważniejsza, bo ma dzieci z Anglikiem i nie ma gdzie mieszkać? A ja? A nasze dzieci?

– Nie chcieliśmy was ranić… – Andrzej wszedł do pokoju, wyciągając ręce, jakby chciał mnie uciszyć. – Ale rodzina to rodzina. Trzeba było pomóc.

– A my to kto? Znajomi z pracy?

– Nie rozumiesz… Agnieszka nie ma nic. Rozwód, kredyt, te dzieciaki…

– A my mamy wszystko?! – syknęłam. – My mamy tylko siebie. I właśnie straciliśmy coś, na co pracowaliśmy przez lata.

Spojrzałam na nich oboje. I wtedy wiedziałam już jedno: ta rodzina nigdy nie traktowała mnie jak swoją.

Musiałam od tego odpocząć

Nigdy nie byłam dla nich rodziną. Byłam „żoną Tomka”. Dobrą, grzeczną, niekłopotliwą. Przynosiłam ciasta na święta, sprzątałam po obiedzie, opiekowałam się teściową po operacji biodra. I zawsze – zawsze – słyszałam: „Agnieszka to by tak nie umiała”, „Agnieszka nie ma do tego głowy”, „Agnieszka jest za bardzo zajęta”.

Zawsze miałam wrażenie, że jestem na chwilę. Że jakby Agnieszka tylko chciała, mogłaby wejść do tego domu i wszystko by się znów kręciło wokół niej. I dokładnie tak się stało. Po tamtej rozmowie nie spałam całą noc. Rano obudziłam dzieci, jakby nic się nie stało, podałam im śniadanie i zawiozłam do przedszkola. Potem spakowałam torbę i zadzwoniłam do mamy.

– Przyjedziemy na kilka dni. Muszę… odetchnąć.

Nie pytała. Wiedziała. Tomek wrócił z pracy, kiedy już nas nie było. Napisał jedną wiadomość: „Gdzie jesteście?”. Odpisałam: „U mamy. Muszę pomyśleć”.

Wieczorem usiadłam z dziećmi w kuchni. Rozkładały kredki, a ja próbowałam ułożyć sobie w głowie słowa.

– Pamiętacie, jak opowiadałam wam o tym domu, który chcieliśmy zbudować?

Synek kiwnął głową, a młodsza córeczka zapytała:

– A kiedy tam zamieszkamy?

Zatkało mnie.

– Może… kiedyś. Będziemy mieli inny dom. Gdzie indziej.

Nie potrafiłam im wytłumaczyć, że ten dom nie istnieje. Że nigdy nie istniał. Bo zaufanie, na którym miał powstać – właśnie się zawaliło.

Od dziś wszystko się zmieni

Spotkałam ją w osiedlowym sklepie. Z wózkiem, w kurtce z sieciówki, z fryzurą tak perfekcyjnie ułożoną, jakby właśnie wróciła z salonu.

– O, cześć! – zawołała Agnieszka z uśmiechem. – Słyszałam, że jesteście trochę rozżaleni. Ale serio, nie wiedziałam, że to aż taki problem…

Wzięłam głęboki wdech.

– Możemy pogadać? Tylko ty i ja. Bez twoich dzieci, bez Tomka, bez twoich rodziców. Jak kobieta z kobietą.

Zgodziła się bez wahania. Spotkałyśmy się tego samego popołudnia, u niej, w nowym mieszkaniu. Tym, które – jak się okazało – kupili jej teściowie… za pieniądze ze sprzedanej działki.

– Słuchaj, Magda – zaczęła, siadając na kanapie z kubkiem kawy. – Nie chciałam niczego niszczyć. Po prostu… no, ja mam dzieci, Tomek ma dzieci, ale ja nie mam męża, nie mam stabilności. A wy zawsze jakoś sobie radzicie.

– I to cię uprawnia, żeby nam zabrać to, co nam obiecano? – przerwałam jej ostro. – Żebyś ty miała „stabilność”, my mamy zostać z niczym?

– Oj, nie z niczym. Jesteście młodzi, możecie wziąć kredyt, kupić gdzieś dalej… Ta działka to nie była żadna świętość. Po prostu kawałek ziemi.

Zatkało mnie.

– A wiesz, co było najgorsze? – szepnęłam. – Że poczułam się jak plan B. Rezerwowa opcja. Ktoś, kto ma wartość tylko wtedy, gdy nie ma nikogo ważniejszego w okolicy.

Agnieszka patrzyła na mnie z tą swoją „nietykalną” miną. Tą, którą pamiętałam od lat.

– Od dziś… nie mam z wami nic wspólnego – powiedziałam spokojnie. – Ani z tobą, ani z twoimi rodzicami. Nie jestem waszą rodziną. I nie chcę być.

Wyszłam. I pierwszy raz od dawna poczułam, że to ja zamknęłam drzwi.

Magdalena, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: