Nazywam się Anna. Mam trzydzieści sześć lat, od ośmiu lat jestem żoną Marka. Kiedyś sądziłam, że miłość to podstawa szczęścia. Teraz myślę, że najważniejsze w życiu jest to, żeby nie czuć się samotnym przy kimś, kto śpi obok ciebie w tym samym łóżku. Marek zawsze był… spokojny. Zbyt spokojny. Nie awanturował się, nie rzucał talerzami, ale też nigdy nie rzucił się na mnie z kwiatami bez okazji. Nie zabrał na niespodziewaną kolację. Nie powiedział nagle: „Kocham cię tak bardzo, że boję się, że cię stracę”.

Z czasem przestałam oczekiwać. Przestałam marzyć. Mamy za sobą osiem wspólnych Wigilii. Osiem razy wklepywałam w wyszukiwarkę „najlepszy barszcz czerwony z uszkami”, choć wiedziałam, że i tak usłyszę od Barbary, jego mamy, że jej mama robiła lepszy. Osiem razy widziałam, jak Marek staje na rzęsach, żeby spełnić każde jej świąteczne życzenie. A ja? Ja byłam po prostu dodatkiem do pierogów.

Barbara nigdy mnie nie zaakceptowała. Nie wiem, czy dlatego, że nie pochodzę z „dobrej rodziny”, czy dlatego, że według niej jestem zbyt zwyczajna. Może liczyła na kogoś lepszego dla swojego „Mareczka”? Kogoś, kto nie pracuje w administracji i nie kupuje sukienek na przecenie?
Zbliżały się święta. Po raz kolejny. I chociaż byłam zmęczona życiem, pracą, jego obojętnością… miałam w sobie resztki nadziei. Może w tym roku Marek zobaczy, że nie jestem przezroczysta. Że jestem jego żoną. Że istnieję. Ale nie spodziewałam się tego, co usłyszałam.

Wiem, komu zawdzięczam najwięcej

Stałam w kuchni, przeglądając rachunki, kiedy między rachunkiem za gaz a paragonem z supermarketu wypadł inny — długi, błyszczący, elegancki. Z luksusowego butiku. Zerkam od niechcenia, a tam… 1999 złotych. Za zegarek. Zegarek damski.

– Co to jest? – zapytałam, wchodząc do salonu, trzymając paragon między palcami jak papierek lakmusowy jego lojalności.

Marek nawet nie oderwał wzroku od telewizora.

– Prezent dla mamy.

Zamrugałam.

– Dwa tysiące? Za zegarek? Dla twojej matki?

– Tak. Zasłużyła.

– A ja? Dla mnie w zeszłym roku była czekolada i skarpety.

Wreszcie spojrzał na mnie. Znużonym wzrokiem. Jakby nie mógł zrozumieć, skąd ta histeria.

– Moja mama zrobiła dla mnie więcej niż ty. Wszystko jej zawdzięczam – rzucił, jakby mówił o pogodzie.

Poczułam, jak coś się we mnie łamie. Nie, nie serce. Serce pękło dawno temu. Może resztka godności?

– Czy ty właśnie powiedziałeś, że twoja matka zasłużyła na więcej niż twoja żona?

– To nie konkurs. Po prostu wiem, komu zawdzięczam najwięcej.

– A ja? Pranie twoich koszul, wspólne rachunki, to wszystko... co? Nic nie znaczy?

Przestań robić sceny – westchnął, wstając i zbierając pilot.

Nie odpowiedziałam. Zrobiło mi się zimno. Stałam jak idiotka z tym paragonem, jakby to był wyrok. Za 1999 zł.

Zawsze z boku

– I co on ci powiedział?! – zapytała Ola, ledwo zdążyłam odebrać telefon.

Siedziałam skulona na łóżku, z kubkiem herbaty w dłoniach. To był jeden z tych wieczorów, kiedy człowiek czuje się jak stara firanka – przykurzona, pomięta i nikomu niepotrzebna.

– Że jego matka zasłużyła na więcej niż ja – wyszeptałam. – Bo to jej zawdzięcza wszystko. A jego mama nie.

Po drugiej stronie zapadła cisza. Taka prawdziwa, ciężka.

– Anka… przecież to się w głowie nie mieści – powiedziała w końcu. – Ty go wspierałaś przez całe życie! Pracowałaś, kiedy jego firma padła. Pamiętam, jak sama płaciłaś za jego kursy, bo "to szansa dla Marka".

– On o tym nie pamięta. Dla niego najważniejsza jest ta... królowa-matka.– Ja jestem tylko dodatkiem do jej imperium.

– A ty? Co ty dla niego znaczysz?

Zamilkłam. Nie wiedziałam. Może nic? Może mniej niż ten zegarek?

– Nie wiem… chyba mniej niż ta przeklęta biżuteria – odpowiedziałam i usłyszałam, jak Ola cicho wzdycha.

Po rozmowie długo siedziałam bez ruchu. W głowie zaczęły krążyć obrazy z przeszłości: pierwsze święta, kiedy Barbara kazała mi zmywać naczynia „bo przecież nie masz dzieci, masz czas”; wesele kuzynki, gdzie Marek siedział przy mamusi, zostawiając mnie z obcymi ludźmi. To nie był przypadek. To był wzorzec. Od zawsze byłam druga. Cicha, niekonfliktowa. Zawsze z boku. Przy stole, w życiu, w jego sercu. Tylko że nagle przestało mi to wystarczać.

Mam dość tego cyrku

Wigilia. Dom Barbary jak zawsze wystrojony na pokaz – bombki w czerwonym kolorze, krzywo wiszący stroik i zapach kapusty z grzybami, który z jakiegoś powodu przypominał mi szkolną stołówkę. Usiadłam przy stole obok Marka. Milczał. Spojrzał na mnie może raz, gdy rozlewałam barszcz. Jakbym była kelnerką w tanim barze, nie jego żoną. Wreszcie przyszedł czas na wręczanie prezentów. Marek z dumą wyjął eleganckie pudełko. Barbara rozrywała papier z drżącymi rękami, a potem… pisnęła.

– Och, Mareczku, wiedziałam, że nie zapomnisz! Wiedziałam, że docenisz! – zaświergotała, obracając zegarek w palcach jak relikwię.

Uśmiechnęłam się sztucznie. Prawdziwie zrobiło mi się niedobrze dopiero wtedy, gdy Marek sięgnął powiedział:

– Dla najważniejszej kobiety w moim życiu.

I właśnie wtedy coś we mnie pękło. Odłożyłam sztućce. Cisza. Wszyscy spojrzeli. Nawet dzieci przestały szeleścić opłatkiem.

– Przepraszam… – zaczęłam cicho, ale zaraz głos mi się załamał. – Przepraszam, ale mam dość.

Barbara zmarszczyła brwi. Marek odwrócił wzrok. Wstałam od stołu i wzięłam płaszcz.

– Anna, co ty wyprawiasz? – Barbara spojrzała na mnie z góry, jakby właśnie nakryła mnie na kradzieży karpia.

– Mam dość tego cyrku – powiedziałam. – Smacznego.

Trzasnęłam drzwiami. Na chodniku było cicho. Biało. I zimno. Ale po raz pierwszy od dawna… oddychałam.

Po co to wszystko?

Wróciłam rano. Drzwi były otwarte, jakby czekały. W kuchni Marek siedział przy stole z kubkiem kawy.

Nie wiedziałem, czy wrócisz – powiedział cicho.

– Ja też nie – usiadłam naprzeciwko.

Milczeliśmy chwilę. Zegar tykał, jakby liczył czas do końca tego, co jeszcze w nas zostało.

– Po co to wszystko? – zapytałam. – Po co święta, jeśli od lat w tym domu nie ma miłości?

Nie chciałem cię zranić.

– Ale zraniłeś. Po raz setny, może tysięczny. I nawet nie mrugnąłeś.

Westchnął, przetarł twarz dłonią. Jakby chciał z niej zmyć tę rozmowę.

– Nie potrafię postawić się mamie. Nigdy nie potrafiłem. Ona mnie wychowała sama. Poświęciła wszystko.

– Ja też coś poświęciłam, Marek. Siebie. Lata. Ciebie. Nigdy nie byłam dla ciebie najważniejsza. Nigdy. 

Popatrzył na mnie zmęczonym wzrokiem. A ja już nie miałam siły mówić więcej. Odwróciłam się i wyszłam z kuchni, a on nawet nie próbował mnie zatrzymać.

Nie miałam planu

Spakowałam się w dwadzieścia minut. Żadnych wspólnych zdjęć, żadnych listów, żadnych prezentów. Tylko ubrania, dokumenty i stare kapcie, w których czułam się choć trochę sobą. Marek siedział w salonie, wciąż w piżamie. Jakby nie dowierzał, że naprawdę odchodzę. Nie spojrzał, gdy przeciągałam walizkę przez przedpokój. Zatrzymałam się przy drzwiach.

– Wiesz, co jest najgorsze? – zapytałam. – Że ja cię wciąż kocham. I dlatego właśnie muszę odejść.

Zerknął na mnie kątem oka, ale nie wstał.

Nie zatrzymasz mnie?

Cisza.

– No właśnie – mruknęłam i wyszłam.

Zamknęłam drzwi. Na klatce schodowej było chłodno. Pachniało kapustą od sąsiadki z drugiego piętra. Wsiadłam do windy z walizką i poczułam, że pierwszy raz od lat jadę… przed siebie. Bez planu. Bez Marka. Zamieszkałam u siostry. Nie wypytywała. Tylko nalała mi herbaty i przyniosła kołdrę. Przez pierwsze dni nie robiłam nic. Spałam, jadłam i myślałam. O tym, jak można tak długo trwać w czymś, co nie daje nic prócz bólu. Marek nie zadzwonił. Nie przyszedł. Nie napisał. Może myślał, że wrócę jak zawsze. Ale tym razem nie byłam tą samą Anną. Nie miałam planu na przyszłość. Ale miałam plan na teraz – przestać być tłem w cudzym życiu.

Anna, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: