Było już po pierwszym śniegu, tym, który szybko topnieje i zostawia błoto zamiast bieli. Za oknem szarówka, a ja siedziałam przy stole, rozkładając na czynniki pierwsze listę zakupów świątecznych. Próbowałam się wczuć w ten klimat, ale jak co roku coś we mnie nie grało. Zawsze byłam tą „inną”. Tą, co miała coś do powiedzenia, ale rzadko ktoś chciał jej słuchać. W tym roku Wigilię organizował mój brat Mirek. Zaprosił nas wszystkich i byłam pewna, że odstawi kolację na bogato. Nie spodziewałam się jednak, że aż tak bardzo przyoszczędzi na prezencie dla mojego dziecka.
Marzyły mi się ciepłe święta
Zawsze chciałam, żeby Święta wyglądały jak w reklamie. W mojej rodzinie było jednak zupełnie inaczej. Trochę zgrzytliwie i trochę na pokaz. Niby wspólnie, ale jednak każdy jakby osobno. Ale w tym roku powiedziałam sobie, że zadbam o to, by mój syn Dominik miał dobre święta, nawet jeśli miałyby to być jedyne takie w jego dzieciństwie.
Zapakowałam mu szalik, który sama mu wydziergałam wieczorami. Dołożyłam do tego małe klocki, które kupiłam za pieniądze z ostatniej premii. Wiedziałam, że marzył o większym zestawie, takim z motorówką, ale... musiał wystarczyć ten mniejszy. On rozumiał, że nie mamy zbyt wiele i pokornie to znosił, ale reszta naszej rodziny nie była taka wyrozumiała.
Szwagierka Basia w zeszłym roku podarowała swojej Kasi smartfona, a Karolowi smartwatcha. Mój Dominik samotnie rozpakował wtedy zwykłe puzzle i uśmiechnął się wtedy tak wymuszenie, że aż zabolało mnie coś w klatce piersiowej. Nie powiedział nic, a ja, jak zawsze, zacisnęłam zęby. Nie chciałam robić scen. Przecież to Święta. Przecież „liczy się atmosfera”. Ale co, jeśli atmosfera zbudowana jest na czyimś milczeniu?
Mirek udaje, że wszystko jest w porządku, a jego żona Basia... ona chyba naprawdę wierzy, że świat kręci się wokół niej i jej dzieci. W tym roku powiedziałam sobie, że nie będę się tym przejmowała. Problem powstał jednak wtedy, gdy Mirek ogłosił, że to u niego odbędzie się w tym roku Wigilia. Wiedziałam, że będę musiała zaciskać zęby.
Wigilijny stół wyglądał pięknie
Mirek się postarał, musiałam mu to przyznać. Białe obrusy, świece, sianko pod talerzami, nawet makowiec wyglądał jak z cukierni. Dominik siedział obok mnie, trochę skulony, trochę nieobecny, ale próbował się uśmiechać. Patrzyłam na niego ukradkiem, jak układa sobie widelce, a potem poprawia serwetkę i wiedziałam, że się stresuje.
Po kolacji dzieci ruszyły do choinki. Basia klasnęła w dłonie i zaczęła rozdawać paczki. Karol aż podskoczył, kiedy zobaczył wielkie pudło z logo swojego ulubionego zestawu klocków. Kasia piszczała z zachwytu, wyciągając z błyszczącej torby konsolę z nowymi grami. Oczy świeciły się im jak bombki. Były śmiechy, piski, oklaski, a potem Basia podała Dominikowi dwie rzeczy – prostokątny pakunek i malutką paczuszkę przewiązaną czerwoną wstążką.
Dominik ostrożnie rozerwał papier. Najpierw książka. Znałam ten tytuł, to był podręcznik do origami dla dzieci. Do tego skarpetki – granatowe, z reniferem. Dominik przez chwilę wpatrywał się w nie w ciszy, jakby próbował znaleźć coś jeszcze w papierze, jakby coś mu umknęło. Potem podniósł głowę i spojrzał na mnie. W tym spojrzeniu było coś, co ścisnęło mi gardło.
– Tylko to? To wszystko? – szepnęłam, pochylając się lekko.
– To nic, mamo. Może później coś jeszcze… – odpowiedział cicho i odłożył paczki na bok. Nie zrobił żadnej miny. Nie skrzywił się. Ale nie cieszył się też. Jakby próbował sam siebie przekonać, że to naprawdę wystarczy.
Mirek, który chyba zauważył tę naszą krótką wymianę, parsknął śmiechem: – Książki to skarb, prawda, Dominiś?
Zrobiło mi się gorąco:– Naprawdę, Mirek? To wasze podejście? – zapytałam ostro.
Nikt się nie odezwał. Tylko Basia wzruszyła ramionami i zaczęła coś mówić do Kasi, udając, że mnie nie słyszała. Przez moment panowała dziwna cisza. Ktoś kaszlnął, ktoś wziął łyk kompotu. Mirek popatrzył na mnie z uniesionymi brwiami, jakby chciał mi dać do zrozumienia, że robię z igły widły. Ale ja patrzyłam tylko na Dominika, który siedział spokojnie i bez słowa zaczął przeglądać książkę, jakby naprawdę ją czytał.
Wiedziałam, że muszę się opanować
To przecież Święta. Ale im dłużej patrzyłam na Dominika, tym bardziej czułam, jak narasta we mnie coś, czego już nie umiałam zatrzymać. Bo ile razy można milczeć? Ile razy można udawać, że wszystko jest w porządku, kiedy dzieje się coś dokładnie odwrotnego? Wstałam od stołu. Nikt się nie spodziewał, że się odezwę. Nawet ja sama nie wiedziałam, co dokładnie powiem, dopóki słowa nie zaczęły wypadać z moich ust.
– Dlaczego moje dziecko dostaje mniej niż reszta? Co, nie zasługuje?
Basia spojrzała na mnie z niedowierzaniem, jakby pierwszy raz mnie widziała: – Ala, nie przesadzaj, przecież to tylko prezenty...
– Łatwo ci mówić, jak twoim dzieciom nigdy niczego nie brakowało. A ja widziałam minę Dominika. Widziałam, jak patrzył na wasze dzieci z konsolami, z klockami, z elektroniką, jakby sam nie miał prawa się cieszyć.
Słowa brzmiały ostrzej niż zamierzałam, ale już nie potrafiłam ich cofnąć. Każde kolejne wypadało ze mnie szybciej i mocniej. Mówiłam o tym, jak przez lata byłam traktowana inaczej, jak wszystko musiałam zdobywać sama. O tym, że nigdy nie mogłam liczyć na wsparcie, a Dominik teraz przeżywa dokładnie to samo. O tym, że może jestem zbyt wyczulona, ale przynajmniej nie jestem ślepa.
– On tu siedzi i się uśmiecha, żeby nie sprawić nikomu przykrości, a wy nie widzicie nic. Nie obchodzi was to. Liczy się tylko, żeby wasze dzieci były zadowolone. A moje... moje ma być cicho, grzeczne i wdzięczne za skarpetki?
Zapadła cisza. Wszyscy patrzyli na mnie jak na osobę, która właśnie popsuła Wigilię. A ja tylko chciałam, żeby ktoś w końcu zauważył to, co widzę codziennie – to, jak mój syn próbuje się nie narzucać. Jak tłumi rozczarowanie, żeby nikt nie poczuł się winny. Jak już w wieku dziewięciu lat nauczył się chować własne emocje głębiej, niż niejeden dorosły.
Spojrzałam na Dominika. Siedział nieruchomo, wpatrzony w książkę, której nawet nie przekładał. Jego twarz była spokojna, ale znałam go zbyt dobrze. Widziałam, jak napina usta i stara się nie patrzeć na nikogo. Wtedy zrozumiałam, że nie mogłam dłużej milczeć.
Przy stole zapadła cisza
Tylko zegar w kuchni tykał nieznośnie głośno. Karol znieruchomiał z klockiem w ręku, Kasia zerkała na telefon, ale nawet ona nie miała odwagi, by udawać, że wszystko gra. Basia poprawiała obrączkę na palcu, jakby to mogło ją przenieść gdzieś daleko stąd. Mirek wstał, przeszedł się do okna i z powrotem, ale nic nie powiedział. A tata, który zazwyczaj próbował łagodzić wszystko, tym razem wyglądał na zdezorientowanego.
– Może po prostu… usiądźmy spokojnie. Święta są raz w roku – odezwał się w końcu, łagodnym głosem.
– Dla niektórych raz w roku, dla innych zawsze ten sam teatr – odpowiedziałam zimno i usiadłam z powrotem.
Nikt już nie sięgnął po ciasto. Ktoś wyszedł do kuchni, chyba Basia, chociaż nie spojrzałam. Dominik wciąż nie patrzył na nikogo. Siedział, jakby miał nadzieję, że jeśli będzie wystarczająco spokojny, to wszystko się samo skończy. Miał w sobie coś z małego dorosłego, jakby już nauczył się, że w jego świecie to nie on jest tym, wokół kogo kręcą się sprawy.
W tamtej chwili byłam na siebie zła, że zrobiłam z tego spektakl. Ale jeszcze bardziej byłam zła na nich wszystkich, że latami udawali, że wszystko jest w porządku. Dominik spojrzał na mnie. To było coś pomiędzy – próba uspokojenia mnie, podziękowania i jednocześnie prośby, żebym już nie mówiła więcej. Miałam ochotę go przytulić, zabrać z tego domu, zamknąć drzwi i nie wracać. Ale zamiast tego siedzieliśmy dalej w tej sztucznej ciszy, gdzie każdy coś rozważał, tylko nie na głos.
Wiedziałam, że od tego wieczoru już nic nie będzie takie samo. Nie tylko dla mnie, ale też dla nich. Może nie zrozumieją od razu, może będą mnie wspominać z przekąsem przy innych okazjach, ale ten moment – ta cisza po tym, co powiedziałam – zostanie z nami wszystkimi.
Dominik zasnął w drodze powrotnej
Nie od razu, bo długo patrzył przez szybę, ale w końcu jego głowa opadła lekko w bok, a oddech się wyrównał. Miałam ochotę zawrócić, pojechać z nim gdzieś daleko, gdzie nikt nie mówi, że „to tylko prezenty”. Ale zamiast tego dojechałam do domu, zaparkowałam pod blokiem i obudziłam go cicho.
– Już jesteśmy. Chodź, skarbie.
W mieszkaniu zapaliłam tylko lampki na choince. Dominik przebrał się w piżamę i sam wszedł pod kołdrę. Usiadłam na skraju łóżka, głaszcząc go po włosach. Pachniał dzieciństwem, tym swoim spokojem, którego nikt nie zauważa, a który tak łatwo zranić.
– Przepraszam, jeśli ci było przykro przez to, co powiedziałam… – zaczęłam ostrożnie.
– Nie chciałem, żebyście się kłócili – szepnął. – Ja… lubię książki.
Poczułam, jak ściska mnie w gardle. Nie dlatego, że się skarżył. Właśnie dlatego, że się nie skarżył. Tak bardzo nie chciał sprawiać nikomu kłopotu, że nawet teraz próbował mnie uspokoić. Jakby to on musiał mnie pocieszać, a nie odwrotnie.
– Wiem, że lubisz – powiedziałam, pochylając się i całując go w czoło. – I wiem, że nie chodzi tylko o książkę. Chodzi o to, żeby ktoś widział. Żeby widział, że jesteś, że też czekasz, że też masz marzenia.
Dominik nie odpowiedział. Przytulił się tylko mocno i zamknął oczy. Leżałam z nim jeszcze chwilę, wsłuchując się w jego oddech. Myślałam o tym, czy powinnam była zamilknąć, czy jednak powiedzieć to, co od lat rosło we mnie jak kamień. Kiedy w końcu zgasiłam lampki i wyszłam z pokoju, w salonie wciąż pachniało cynamonem i goździkami. Jakby to miały być zwyczajne święta.
Przyszedł czas na wyjaśnienia
Następnego dnia, zaraz po dziewiątej, zadzwonił telefon. Na wyświetlaczu – Mirek. Przez moment zawahałam się, czy odebrać, bo miałam wrażenie, że wciąż słyszę ciszę z wczorajszego wieczoru. Ale odebrałam. Miałam prawo usłyszeć coś więcej niż tylko niezręczne spojrzenia.
– Cześć, Ala – zaczął powoli. – Masz chwilę? Słuchaj… wszyscy byli trochę spięci przez twoje zachowanie. Wiem, że masz swoje powody, ale może trzeba było inaczej to powiedzieć?
– A może wszyscy byli spięci przez wasze zachowanie? – przerwałam. – Może ktoś powinien w końcu powiedzieć: tak, przesadziliśmy. Przepraszamy. To by wystarczyło.
Po drugiej stronie słyszałam tylko westchnięcie: – Ala, to nie konkurs prezentów. Nie możesz tego zrozumieć?
– Nie, nie mogę – powiedziałam bez zawahania. – Bo mój syn płakał później w domu. I wie, że nie chodzi o samą książkę. Wie, że nie został potraktowany tak samo. A wy wszyscy patrzyliście gdzie indziej, żeby tylko tego nie zauważyć.
– Nikt nie chciał zrobić mu przykrości.
– I właśnie to jest najgorsze. Że wy nie chcecie, ale też nie chcecie widzieć. Bo wtedy trzeba by coś zmienić.
Zapanowało długie milczenie. Mirek nie próbował się już tłumaczyć. I dobrze, bo chyba nie miałby czym.
– Dobrze, że to powiedziałaś – odezwał się w końcu. – Ale wiesz… może można było inaczej.
– Może i można było – odpowiedziałam. – Ale czy gdybym powiedziała to łagodnie, ktoś by mnie usłyszał?
Zakończyliśmy rozmowę bez żadnych deklaracji, bez wielkich słów. Mirek niby zadzwonił, żeby wyjaśnić, ale tak naprawdę chciał, żebym poczuła się winna. Nie udało mu się, nie tym razem.
Alicja, 38 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Żona miała jechać w góry na firmową Wigilię. Ja czekałem na nią z kubkiem gorącej herbaty, a ją grzały ramiona kochanka”
- „Cały czas liczyłam na to, że mój były jeszcze do mnie wróci. Jedno spotkanie sprawiło, że straciłam wszelką nadzieję”
- „Teściowa zarządziła, że musimy posłać naszą córkę do prywatnej szkoły. Przez to teraz musimy pilnować każdego grosika”








