Nazywam się Barbara. Mam sześćdziesiąt dwa lata, jestem emerytowaną nauczycielką biologii i... staroświecką kobietą, jak to mawia moja synowa. Dla mnie porządek w domu to nie kaprys – to sposób na okazanie szacunku. Dla siebie, dla bliskich, dla życia. Odkąd pamiętam, przygotowania do świąt były świętością. W moim rodzinnym domu nikt nie wieszał bombek na zakurzonym drzewku i nie siadał do stołu, jeżeli obrus nie był wyprasowany. Nawet mój mąż, świętej pamięci Andrzej, wiedział, że Wigilia bez generalnych porządków się nie liczy. Wspólne mycie okien, trzepanie dywanów, woskowanie mebli – to wszystko było częścią magii świąt.

Mój syn Paweł też to znał. Może nie garnął się do porządków aż tak bardzo, ale pomagał, jak wiedział, że tak trzeba. A potem pojawiła się jego dziewczyna Anita. Zgrabna, wygadana, nowoczesna – od początku wiedziałam, że jest inna, z wielkiego świata. Takiego, w którym choinkę stawia się dopiero 24 grudnia, a do sprzątania zatrudnia się firmę sprzątającą – jeśli w ogóle. Z początku myślałam, że się dogadamy. Że pokażę jej, jak można pięknie celebrować rodzinne tradycje, i że z czasem ją do tego przekonam.

Ale z roku na rok coraz bardziej widzę, że się myliłam. Paweł nie chce konfliktów. A Anita ma swoje zdanie. Rok temu postanowiłam ustąpić. Niczego nie komentowałam. Chciałam zobaczyć, co się stanie, gdy zostawię przygotowania „młodym”. I... długo nie zapomnę tych świąt. W tym roku, gdy poprosiłam Anitę o pomoc przy oknach, odparła tylko:

– Przecież nikt nie będzie zaglądał pod szafę w Wigilię. To tylko święta, nie pokazówka.

Dla mnie to coś więcej

– Anita, myślałam, że dziś mogłybyśmy razem umyć okna – powiedziałam rano, wchodząc do kuchni, gdzie piła kawę.

Nie oderwała wzroku od telefonu.

Mamo, przecież jest dopiero początek grudnia – rzuciła z uśmiechem. Do świąt i tak się zakurzą.

– Ale potem już nie zdążymy. Wiesz, że przed Wigilią trzeba jeszcze barszcz zrobić, uszka, sernik… – próbowałam tłumaczyć.

Westchnęła, odstawiła kubek i spojrzała na mnie tym swoim wzrokiem „o losie, znowu”.

– Przecież to tylko święta. 

Zatkało mnie. Poczułam, jak zalewa mnie fala gorąca. Jak to – tylko święta? Jakby mówiła, że to po prostu dzień z choinką i prezentami.

– Dla mnie to coś więcej – powiedziałam cicho. – Dom powinien wtedy wyglądać inaczej. Inaczej pachnieć. Inaczej brzmieć.

– U nas będzie bez stresu, bez trzepania dywanów i ganiania z mopem – stwierdziła. 

Odeszła do salonu, a ja zostałam sama. Gdyby Andrzej to słyszał, to by tylko pokiwał głową. „To już nie nasze czasy, Basieńko” – powiedziałby. Ale czy naprawdę musimy od razu rezygnować ze wszystkiego, co kiedyś budowało magię? Czy wszystko musi być wygodne, szybkie, bez wysiłku? Stałam tam jeszcze chwilę, patrząc przez nieumyte okno. I czułam, jak moje święta... wyparowują.

Nie każdy musi mieć idealny dom

Złapałam go wieczorem, kiedy Anita poszła z koleżanką na jogę. Siedział na kanapie, wpatrzony w telewizor.

– Paweł – zaczęłam ostrożnie. – Mogę z tobą chwilę porozmawiać?

– Jasne, mamo. Coś się stało? – spojrzał z lekkim niepokojem, jakby już przeczuwał, o co chodzi.

Usiadłam obok i przez chwilę milczałam. W końcu powiedziałam:

– Nie chcę się wtrącać, ale... boli mnie, jak Anita mówi, że sprzątanie przed świętami to przesada. Jakby wszystko, co robiłam przez lata, nie miało sensu.

Westchnął ciężko. Już wiedziałam, że będzie próbował załagodzić.

– Mamo, ja wiem, że dla ciebie to ważne. Ale ona tratuje święta inaczej. Chce, żeby było luźniej, spokojniej.

– Czyli ma na myśli bałagan i gotowy makowiec ze sklepu? – zapytałam z goryczą. – Paweł, ja nie oczekuję cudów. Tylko odrobiny zaangażowania. Szacunku.

Spojrzał gdzieś w bok, unikał mojego wzroku.

– Mamo... nie każdy musi mieć idealny dom. Nie chcę, żebyście się kłóciły. Anita i tak się stara.

– Stara? Nic nie robi, tylko podważa wszystko, co dla mnie ważne.

Wstałam bez słowa i poszłam do kuchni. 

Naprawdę chciałabym

Następnego dnia w domu panowała cisza. Paweł udawał, że nic się nie stało. Ja też. Ale Anita była inna – jakaś spokojna, wręcz przygaszona. Po obiedzie weszła do kuchni, gdzie zmywałam naczynia. Stała chwilę w progu, zanim powiedziała:

– Musimy porozmawiać.

Otarłam ręce o ścierkę, skinęłam głową. Usiadłyśmy naprzeciw siebie przy stole. Czekałam, ale nie zaczęła od razu. Patrzyła na swoje dłonie, jakby szukała na nich odwagi.

– Nie cierpię świąt – powiedziała w końcu. – Nie dlatego, że nie lubię tradycji. Po prostu... w moim domu ich nie było.

Zmarszczyłam brwi, nie rozumiałam.

 – Ojciec odszedł od nas, jak miałam pięć lat w Wigilię. Znalazł sobie inną kobietę i założył z nią rodzinę. Matka nigdy nie mogła się z tym pogodzić, każde święta przypominały jej o jego zdradzie. Od tamtej pory nic już nie było takie same. Ten czas już zawsze kojarzył mi się z tym, że z dnia na dzień zostawił naszą rodzinę. Kiedy mówiłaś, że trzeba sprzątać, piec, gotować, ubierać choinkę...o magii świąt, ja nie chciałam całej tej otoczki. Po prostu wydawało mi się, że nie umiem stworzyć czegoś, czego nigdy sama nie zaznałam.

Zabrakło mi słów. Patrzyłam na nią, a ona pierwszy raz nie była pewną siebie, pyskatą Anitą. Bardzo jej współczułam. 

– Przepraszam – wyszeptałam. – Nie wiedziałam.

– Nie miałaś prawa wiedzieć. Ale teraz już wiesz. Nie chcę kłótni. Chcę tylko, żeby te święta były inne. Lżejsze.

Milczałyśmy dłuższą chwilę. Coś we mnie pękło – nie złość, tylko mur, który budowałam przez lata.

– Może... znajdziemy jakiś środek? – zapytałam. – Coś z moich świąt. Coś z twoich.

Spojrzała na mnie. Pierwszy raz bez obrony, bez sarkazmu.

– Chciałabym. Naprawdę chciałabym.

Następnego dnia wstałam rano, założyłam fartuch i zaczęłam. Najpierw salon – ścierka, płyn, szczotka. Potem kuchnia. W pewnym momencie Anita zapytała, czy mi w czymś pomóc. Po naszej ostatniej rozmowie było między nami lepiej. Paweł też zakasał rękawy i wziął się do pracy. Wieczorem, kiedy salon lśnił czystością, a z kuchni unosił się aromat wigilijnych potraw, wreszcie poczułam prawdziwe święta - te które pachną barszczem i domową atmosferą.

Barbara, 62 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: