Kiedy przeprowadziliśmy się do naszego pierwszego domu, wszystko wydawało się idealne. Mieliśmy dwójkę dzieci, stabilną pracę i codzienność, która może nie była bajkowa, ale spokojna. Czułam się spełniona i szczęśliwa. Tymczasem szwagierka – starsza ode mnie o cztery lata – nadal mieszkała z mamą i codziennie wrzucała zdjęcia domowych obiadków, podanych pod nos. Niby to nic złego, ale z czasem dało się wyczuć w jej spojrzeniach i komentarzach coś więcej. Zaczęło się od drobnych uszczypliwości, ale z każdym miesiącem robiło się coraz bardziej nieprzyjemnie.
Spełnialiśmy swoje marzenia
Kupno domu to była decyzja, do której dojrzewaliśmy długo. Oglądaliśmy dziesiątki ofert, kłóciliśmy się o kolor elewacji, lokalizację, metraż. Dla nas to było coś wielkiego - projektowanie, budowa, przeprowadzka, a potem urządzanie każdego kąta. Mimo zmęczenia czuliśmy, że robimy coś razem, że budujemy przestrzeń tylko dla naszej czwórki. Ja, mój mąż Kuba i nasze dzieci – Oliwka i Franek.
Pamiętam, jak zrobiliśmy pierwszego grilla w ogrodzie. Zaprosiliśmy całą rodzinę, w tym oczywiście jego mamę i siostrę – Iwonę. Już wtedy coś mi zgrzytało. Iwona chodziła po pokojach i komentowała wszystko niby żartem niby półgębkiem.
– No, sporo tu sprzątania będzie... – rzuciła, patrząc na nasze jasne panele w salonie – Ja tam wolę swoje przytulne cztery kąty u mamy. Jest przynajmniej zawsze ciepły obiad i nie muszę się użerać z kredytem.
Mój mąż próbował załagodzić uwagi swojej siostry: – Każdy ma, co lubi, nie?
Iwona tylko wzruszyła ramionami, ale ja już wtedy wiedziałam, że będzie tylko gorzej. Od tej pory każda wizyta kończyła się jakimś takim dziwnym napięciem, a przecież nie zrobiłam jej nic złego. Po prostu poszliśmy z Kubą dalej i chcieliśmy żyć swoim wymarzonym życiem, które jej szarpało nerwy.
Szwagierka miała swoje rytuały
Prawie codziennie wrzucała do sieci zdjęcie domowego obiadu – talerz pełen pierogów, kotlet z ziemniakami, czasem rosół. Zawsze podpisane w stylu: „U mamusi najlepiej”. Jej znajomi komentowali: „Zazdroszczę”, „Twoja mama to skarb”, „Ty to masz dobrze!”. A ona, jakby żyjąc w tej małej bańce, coraz częściej podkreślała, że życie na garnuszku mamy to nie tylko wygoda, ale też „świadomy wybór”. Na rodzinnych spotkaniach nie odpuszczała okazji, by to podkreślić.
– Ty, Kuba, to się nieźle wpakowałeś. Dwójka dzieci, dom, kredyt... Jak ty to ogarniasz? – rzuciła przy stole u teściowej.
– Ogarnia świetnie – odpowiedziałam za niego. – A dzieci są naszym szczęściem, nie ciężarem.
– No tak, ale wiecie... nie każdy się tak spieszy. Ja tam wolę spokojnie. Bez pośpiechu, bez odpowiedzialności. Jeszcze się w życiu wybawię – odpowiedziała, biorąc kolejną łyżkę zupy.
Milczałam. Nie miałam zamiaru wdawać się w dyskusję, w której każda moja odpowiedź byłaby pretekstem do kolejnej uszczypliwości. Kuba tylko ścisnął mnie pod stołem za rękę. Wiedział, że Iwona zaczyna działać mi na nerwy. Ale jeszcze wtedy nie przypuszczałam, jak bardzo ta sytuacja się zaostrzy.
Nawet w Wigilię nie przestawała
Wigilijny stół u teściowej zawsze był długi, uginający się pod ciężarem jedzenia i rodzinnych oczekiwań. Dzieci biegały po salonie, teściowa z nerwów co chwilę przecierała stół, a Iwona... Iwona miała jak zwykle swoje pięć minut. Usiadła naprzeciwko mnie i jeszcze zanim złożyliśmy sobie życzenia, rzuciła:
– Słyszałam, że Franek znowu chory? Ciągłe przedszkole, ciągły katar. Ja to się cieszę, że nie mam takich problemów.
– Dzieci chorują, to normalne – odpowiedziałam spokojnie.
– No, ja bym zwariowała. Ciągle z jednym do lekarza, drugie płacze, obiad trzeba zrobić, dom ogarnąć... U mnie wszystko zrobione, jak wracam z pracy. Mama dba – dodała z uśmiechem.
Nie odezwałam się więcej przez dłuższy czas. Widziałam, że szuka zaczepki. Jakby potrzebowała pokazać, że jej życie też jest pełne sensu, chociaż wyglądało bardziej jak przedłużona młodość niż dorosłość. Później przy karpiu rzuciła jeszcze:
– Ty, Kuba, to chyba nie masz kiedy odpocząć. Taki dom to sporo pracy. A przecież faceci też potrzebują czasu dla siebie, nie?
Kuba spojrzał na nią z lekkim politowaniem: – Mam, co trzeba. I w domu, i po pracy. Wszystko zależy od organizacji – odparł.
Teściowa próbowała zmienić temat, ale napięcie wisiało w powietrzu. Dla Iwony to była zabawa. Podszczypywała, obserwowała, testowała granice. Tylko że mnie to już przestawało bawić. Miałam wrażenie, że robi to z pełną świadomością. Że nie potrafi znieść, że nie jest w centrum uwagi.
Mój mąż nie wytrzymał
To były urodziny mojego męża, więc zorganizowałam mu przyjęcie-niespodziankę. Przyszli znajomi z pracy, rodzina, sąsiedzi. Było głośno, swojsko, dzieci biegały z balonami, a on wyglądał na naprawdę szczęśliwego. Dopóki nie przyszła Iwona. Weszła spóźniona, w czerwonej sukience, z prezentem pod pachą i miną, jakby miała tu być z litości. Przywitała się zdawkowo, rzuciła jedno „sto lat” i od razu zaczęła się rozglądać.
– No, no... imprezka na poziomie – powiedziała, kiwając głową. – A gdzie dzieci? Znowu u dziadków?
– W pokoju obok. Bawią się – odpowiedziałam.
– Aha. No dobrze, że przynajmniej tu mają miejsce. W naszym mieszkanku to by się nie zmieścili – dodała z przesadnym westchnieniem.
Starałam się nie reagować, ale widziałam, że inni też to słyszą. Znajoma Kuby spojrzała na mnie z politowaniem. A potem przyszedł moment kulminacyjny.
– Wiesz, Kuba, zazdroszczę ci cierpliwości – powiedziała nagle Iwona, popijając wino. – Ja bym nie dała rady z dwójką dzieci, kredytem i obowiązkami.
Zrobiło się cicho, a potem Kuba spojrzał na nią chłodno: – Nie każdy musi iść tą samą ścieżką. Warto wiedzieć, czego się chce od życia.
Odsunęła się wtedy trochę, jakby ktoś uderzył ją w twarz. I nagle nie była już taka pewna siebie.
Przestała się odzywać
Po tamtej imprezie Iwona nie kontaktowała się z nami przez kilka tygodni. Myślałam, że może zrozumiała, że jej komentarze są zwyczajnie nie na miejscu. Ale nie – po prostu zbierała siły. Kiedy w końcu znowu się spotkaliśmy – u teściowej, na niedzielnym obiedzie – przyszła z nową energią i… nową teorią.
– Wiesz, myślałam o tym wszystkim – powiedziała do mnie nagle, kiedy siedziałyśmy same w kuchni. – I doszłam do wniosku, że ty tak na siłę to wszystko robisz, żeby coś sobie udowodnić. No wiesz, te dzieci, dom, ta ciągła organizacja. Może warto by ci było trochę... odpuścić?
Zamarłam na moment, mieszając sałatkę: – Iwona, to, że ty wybrałaś inną drogę, nie znaczy, że moja jest zła. Ja niczego nie robię na siłę.
– No nie wiem... Wyglądasz czasem na zmęczoną. Może brakuje ci wsparcia? Może Kuba mógłby więcej pomagać?
Spojrzałam na nią uważnie. Nie mówiła tego z troską. W jej oczach widziałam tę samą zazdrość, którą już nie raz dostrzegałam. Tym razem tylko przybrała formę „dobrej rady”.
– Mam wsparcie. I nie potrzebuję litości ani twoich porad – powiedziałam cicho, ale stanowczo.
Odłożyła łyżkę i wzruszyła ramionami: – No dobrze. Rób, jak chcesz. Tylko potem nie mów, że nikt cię nie ostrzegał.
Zrozumiałam wtedy, że ona nie chce, żebym odpuściła dla mojego dobra. Chciała, żebym przestała być lustrem, w którym odbija się jej własna bierność.
Mijały kolejne miesiące
Dzieci rosły, my z Kubą pracowaliśmy, budowaliśmy dalej nasz mały świat. Było zmęczenie, były nieprzespane noce, ale było też poczucie sensu. Patrzyłam, jak Franek pierwszy raz jedzie na rowerze bez bocznych kółek, jak Oliwka sama pisze swoje imię. I wiedziałam, że nie zamieniłabym tego życia na żadne inne.
Iwona coraz rzadziej bywała u nas. Czasem wpadła na rodzinny obiad, rzuciła jakiś komentarz, po czym szybko wychodziła. Teściowa próbowała ją przekonać do większego zaangażowania, ale Iwona miała zawsze jakąś wymówkę. Kurs jogi, praca, wyjazd ze znajomymi. Ostatnio spotkałyśmy się przypadkiem w sklepie. Stała w kolejce przede mną z gotowym obiadem w plastikowym pudełku.
– Hej – powiedziała cicho. – Co u was?
– Dobrze. Franek idzie do zerówki, Oliwka zaczyna czytać. A Kuba planuje remont tarasu – odpowiedziałam z uśmiechem.
– Fajnie. Musi być… intensywnie.
– Bywa – przyznałam. – Ale to moje życie i ani trochę go nie żałuję.
Spojrzała na mnie, jakby chciała coś powiedzieć, ale się rozmyśliła. Potem rzuciła krótkie „na razie” i wyszła. Nie czekałam już na jej aprobatę. Wiedziałam, że nie chodziło o mnie. To ona nie potrafiła się pogodzić z tym, że nie wszyscy chcą wiecznie być dziećmi swojej mamy. Nie każdy wybór trzeba rozumieć. Czasem wystarczy zaakceptować, że każdy z nas idzie swoją drogą.
Joanna, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Żona miała jechać w góry na firmową Wigilię. Ja czekałem na nią z kubkiem gorącej herbaty, a ją grzały ramiona kochanka”
- „Ojciec zniszczył naszą rodzinę, ale karma na szczęście wraca. Dziś to on błaga o pomoc, a ja śmieję mu się w twarz”
- „Szef uważał, że poza ładnym uśmiechem nie mam żadnych kompetencji. Nowa praca okazała się dla mnie gorzką lekcją”








