Zawsze chciałam pracować w nowoczesnym biurze, wśród ludzi z klasą, ubranych w dobrze skrojone garnitury i szykowne garsonki. Gdy dostałam propozycję pracy w agencji PR, poczułam, że to szansa, na którą czekałam. Nowoczesne wnętrza, znani klienci, ambitne projekty – wszystko wyglądało idealnie. Przynajmniej na początku. Nie sądziłam, że mój wygląd stanie się dla szefa narzędziem do „ocieplania relacji” z klientami. Nie ostrzegł mnie, że premia zależy nie od wyników, a od długości dekoltu i tego, jak bardzo potrafię się uśmiechać.

W tej branży dobrze wyglądać to połowa sukcesu

– Dzień dobry, jestem Natalia. Dzisiaj zaczynam. – uśmiechnęłam się do recepcjonistki, która spojrzała na mnie z czymś, co przypominało mieszankę współczucia i rozbawienia.

Wzięła telefon i nacisnęła jakiś przycisk.

– Pan Hubert zaraz po pani zejdzie – powiedziała chłodno, nie odwzajemniając uśmiechu.

Rozglądałam się po eleganckim lobby, czując przyjemne podekscytowanie. Wysokie sufity, szkło, beton, zieleń w donicach – wszystko wyglądało jak z katalogu wnętrz. W końcu pojawił się „pan Hubert” – wysoki, zadbany, o mocnym uścisku dłoni.

– A więc to nasza nowa specjalistka ds. kontaktów z klientem – uśmiechnął się szeroko.

– No, niech się pani pokaże, pani Natalio. Stanowisko może nie wymaga stroju wieczorowego, ale w tej branży dobrze wyglądać to połowa sukcesu.

Zaśmiał się, jakby powiedział coś zabawnego. Udawałam, że też się uśmiecham, choć nie było mi do śmiechu. Przeszliśmy przez open space, pełen młodych ludzi stukających w klawiatury. Mężczyźni zerkali na mnie kątem oka, kobiety mierzyły wzrokiem od stóp do głów.  Zostawił mnie przy biurku obok okna.

– Zacznij od poznania naszych klientów. Dzisiaj wieczorem jedziemy na kolację z ważnym partnerem. Pojedziesz ze mną, poznasz standardy. Dobrze się ubierz – rzucił przez ramię i odszedł. Standardy?

Nie zatrudnili mnie za kompetencje

Wieczorem długo stałam przed szafą. W końcu wybrałam dopasowaną, czarną sukienkę do kolan. Bez dekoltu, ale kobiecą. Założyłam delikatny makijaż i spięłam włosy w niski kok. Chciałam wyglądać profesjonalnie. I wyglądałam. Hubert czekał już w samochodzie służbowym, luksusowym SUV-ie. Zmierzył mnie spojrzeniem od stóp do głów i lekko uniósł brwi.

– No... mogło być trochę odważniej, ale może być – mruknął.

Na miejscu czekał już klient – pan Jerzy, około pięćdziesiątki, z wystającym brzuchem i śliskim spojrzeniem. Uśmiechał się do mnie zbyt długo i zbyt intensywnie. Gdy Hubert nas przedstawiał, pan Jerzy złapał mnie za rękę i trzymał chwilę za długo.

– Piękna młoda dama. Nic dziwnego, że Hubert zrobił z pani swoją prawą rękę – zaśmiał się rubasznie.

– To mój pierwszy dzień – poprawiłam go grzecznie, ale stanowczo.

Podczas kolacji Hubert mówił o strategiach komunikacyjnych, planach i kampaniach, a ja starałam się notować w głowie każde nazwisko, datę, kontekst. Byłam skupiona, zaangażowana. A jednak coś było nie tak. Po deserze pan Jerzy zaproponował drinka w hotelowym barze. Spojrzałam na Huberta, licząc na reakcję, ale on tylko powiedział:

– To świetny pomysł. Natalia chętnie dotrzyma ci towarzystwa.

– Przepraszam, ale… mam rano spotkanie – zaczęłam, ale Hubert uciął krótko:

– Praca z klientem to też część twoich obowiązków.

Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. I wtedy zrozumiałam: nie zatrudnili mnie za kompetencje.

W co ja się wpakowałam

– No i jak się podobało naszemu partnerowi na kolacji? – zagadnął Hubert następnego dnia, nie odrywając wzroku od ekranu komputera.

– Nie wiem.  – odpowiedziałam sucho, stając w progu jego gabinetu.

Wreszcie na mnie spojrzał.

– Wiesz Natalia, w tej branży trzeba umieć być miłym, a nie spiętym. Ludzie robią biznes z tymi, których lubią – dodał tonem mentora.

Chciałam coś powiedzieć, zaprotestować, ale tylko kiwnęłam głową. Wyszłam, trzaskając lekko drzwiami. Przez kolejne dni sytuacja się powtarzała. „Zabierz klienta na lunch, uśmiechnij się, posiedź z nim dłużej przy kawie, załóż coś jaśniejszego – wyglądasz jak wdowa” – rzucał Hubert, czasem w obecności innych. Najgorsze były te „żarty”.

– Jak tak ładnie się uśmiechniesz na spotkaniu z klientem, to mamy projekt w kieszeni. 

Ludzie w biurze milczeli. Niektórzy spuszczali wzrok, inni się podśmiewali. Koleżanka z biurka obok raz powiedziała półgłosem:

– Przetrwaj pierwszy kwartał. Potem będzie łatwiej. Albo się przyzwyczaisz, albo odejdziesz. Innej opcji nie ma.

Zaczęłam się zastanawiać, w co ja się wpakowałam. I czy rzeczywiście „dobry wygląd” miał być moją główną kompetencją w tej pracy.

Nie tak to miało wyglądać

W piątek po południu Hubert zaprosił mnie do gabinetu. Miał dobry humor, rozsiadł się w fotelu z filiżanką espresso i wskazał mi miejsce naprzeciwko siebie.

– Minął pierwszy miesiąc. Klienci zadowoleni, obroty rosną. Nieźle, jak na nową – zaczął z uśmiechem. – Chcesz wiedzieć, czy będzie premia?

Skinęłam głową. Pracowałam naprawdę solidnie, często zostawałam po godzinach, przygotowywałam prezentacje, nadzorowałam kampanie.

– Zależy – powiedział przeciągle, zerkając na mnie spod przymrużonych powiek. – Nie tylko od wyników. Liczy się całokształt. Styl, podejście, kontakty z klientem. A z niektórymi, jak wiesz, relacje trzeba budować... bardziej miękko.

– Przepraszam, co to znaczy? – zapytałam, czując, jak robi mi się gorąco w karku.

– Nie bądź taka dosłowna, Natalia. Dobrze wyglądasz, to atut. Wykorzystaj go. Chcesz zarabiać więcej? W pracy z klientem ważny jest wdzięk.

Wstałam.

– Więc jeśli nie zacznę „okazywać wdzięku”, nie dostanę premii?

Wzruszył ramionami.

– W tej firmie nikt nie płaci tylko za siedzenie przy biurku. 

W ustach czułam gorzki smak wstydu, a w głowie kłębiły się słowa. „Nie tak to miało wyglądać” - pomyślałam. W końcu wyrzuciłam z siebie:

. – Jestem specjalistką. I mam dość traktowania mnie jak kogoś, kto ma tylko wyglądać.

Zamilkł. Chwilę później odszedł bez słowa. Myślałam, że sprawa się skończyła, ale było odwrotnie.

Tu się zarabia za wyniki, nie za uśmiechy

Od tamtego dnia zaczęło się pasmo drobnych złośliwości. Projekty, przy których pracowałam miesiącami, nagle przejmowali inni. Klienci, z którymi miałam świetny kontakt, przestali do mnie pisać – „bo Hubert zasugerował zmianę opiekuna”. Zabrano mi premię, powołując się na „braki w komunikacji zespołowej”.  Zrozumiałam przekaz: albo się podporządkujesz, albo znikniesz. A ja na pewno nie zamierzałam umizgiwać się do klientów za premie.

Złożyłam wypowiedzenie dwa tygodnie później. Wyszłam z tej firmy bez fanfar, bez pożegnań, za to z podniesioną głową. Nie miałam już złudzeń – eleganckie biura, błyszczące logotypy, gadanie o „współpracy z klientem” i „relacjach” to była tylko przykrywka. Nie chodziło o mój talent, pomysły ani zaangażowanie. Chodziło o to, czy ktoś może postawić mnie przed klientem jak ładny eksponat. A jeśli jeszcze „ładny eksponat” uśmiechnie się, rzuci coś miłego, może nawet przymknie oko na obleśne komentarze – to tym lepiej. Premia murowana.

Po odejściu przez chwilę nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Rozesłałam CV, ale długo nikt się nie odzywał. Bałam się, że kolejna firma będzie taka sama. W końcu odezwała się inna niewielka agencja. Nie obiecywała złotych gór. Powiedziała jasno:

– Pracujemy ciężko, ale uczciwie. Tu się zarabia za wyniki, nie za uśmiechy.

Wreszcie poczułam, że jestem tam, gdzie trzeba. Od tamtej historii minął ponad rok. Czasem wracam myślami do tamtego biura, do spojrzeń, do „dobrych rad” Huberta. Myślę o dziewczynach, które zostały. Niektóre pewnie wciąż się uśmiechają, bo myślą, że tak trzeba. Może same już w to wierzą. Ja przestałam. I dobrze.

Natalia, 29 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także: