Kiedyś zapytałam Teresę, matkę Marka, czy mogliby poręczyć nam kredyt. Uśmiechnęła się tym swoim chłodnym uśmiechem i powiedziała: – Wy młodzi musicie się nauczyć, że na wszystko trzeba sobie zapracować. My też zaczynaliśmy od zera. Byłam zmęczona. Tym, że Marek zarabiał dobrze, ale wszystko szło na rachunki i przedszkole, że ja brałam każdą dorywczą robotę, byle tylko starczyło na życie. Że teściowie chwalili się nowym autem i wakacjami, a my nie mieliśmy za co kupić nowego materaca. A mimo to ciągle słyszeliśmy, że mamy „szczęście”, mamy siebie i że kiedyś to docenimy. Czasem, kiedy Marek zasypiał przede mną, patrzyłam w sufit i pytałam siebie: czy ja naprawdę muszę to wszystko dźwigać sama?
Przyszedł dzień, w którym poczułam, że mam dość
– Marek, możemy o czymś porozmawiać? – zapytałam wieczorem, gdy wyłączył laptopa. – Może byś jeszcze raz zapytał rodziców o pomoc. Nie mówię, żeby nam dali pieniądze, ale... może poręczyliby kredyt? Chociaż tyle.
– Nie chcę – mruknął, nawet nie patrząc na mnie. – Nie mam siły znowu się z nimi użerać. Oni mają swoje powody. Tyle – powiedział cicho.
– Jakie powody?! – Przysunęłam się do niego gwałtownie. – Bo chyba coś wiesz, skoro tak to powiedziałeś. Co to znaczy "mają swoje powody"? Marek, jesteśmy małżeństwem. Jeśli coś ukrywasz... – zaczęłam, ale tylko machnął ręką i poszedł do kuchni.
– Nic. Nie wiem nic. I nie chcę o tym gadać – uciął.
Zapadła cisza. W telewizorze leciała jakaś reklama leków na żylaki, ale ja nie słyszałam ani słowa. Jego ton, jego spojrzenie – było w tym coś, co nie dawało mi spokoju. Zostałam sama w pokoju, z bijącym sercem i uczuciem, że coś się właśnie rozpadło. Nie krzyczał. Nie wyszedł. Ale zostawił mnie w czymś gorszym – w niewiedzy.
Musiałam się dowiedzieć, co on przede mną ukrywa
Czekałam dwa dni. Nie dlatego, że emocje opadły – wręcz przeciwnie. Ale wiedziałam, że jeśli nacisnę za szybko, zamknie się jeszcze bardziej. Marek był typem, który wszystko w sobie kisił, aż w końcu wybuchał… albo zapadał się pod ziemię. W niedzielę wieczorem, gdy skończyliśmy jeść kolację i dzieci poszły spać, usiadłam przy nim na kanapie. Bez złości i bez pretensji.
– Marek, możemy wrócić do tej rozmowy? – zapytałam miękko.
Wzruszył ramionami. W milczeniu wziął do ręki telefon i przewijał coś bez sensu. W końcu odłożył go z westchnieniem – O co ci chodzi?
– O to, co powiedziałeś... „oni mają swoje powody”. Nie daje mi to spokoju. Czy ty wiesz coś, o czym ja nie wiem?
Spojrzał na mnie z tym swoim zmęczonym spojrzeniem. Jakby miał sto lat więcej. Jakby próbował mi coś przekazać oczami, ale nie miał odwagi wypowiedzieć tego na głos – Nie wiem nic. I nawet jeśli, to nie moja sprawa. Ich życie – powiedział w końcu.
Zrobiło mi się duszno. Jak to „nie moja sprawa”? Nasze życie od pięciu lat to walka o każdy grosz, a on mi mówi, że sprawa jego rodziców nas nie dotyczy? – Marek, to nie jest tylko ich życie. Jeśli coś ukrywają, jeśli mogliby nam pomóc, a nie chcą... to jak mam ich szanować? Jak mam się uśmiechać do nich przy stole?!
Nie odpowiedział. Odchylił głowę, zamknął oczy. Jakby chciał się odłączyć. Zniknąć. Odszedł do sypialni, a ja zostałam sama. Znowu. Z coraz silniejszym przekonaniem, że coś jest nie tak. Że Marek wie. I że nie mam pojęcia, jak bardzo mnie to zrani, gdy się dowiem.
To miał być zwykły dzień
Skoczyłam do sklepu, a gdy wychodziłam, kątem oka zobaczyłam znajomą twarz – panią Celinę, sąsiadkę Teresy i Jana – O, Anetka! Co za miłe spotkanie – powiedziała i uśmiechnęła się życzliwie. – Dawno nie widziałam cię u teściów. Co tam u was? Myślałam, że się może przeprowadzacie – powiedziała nagle, nieco konspiracyjnie. – Bo państwo Nowakowie już nie wynajmują tego mieszkania przy Polnej, prawda?
– Przepraszam… Jakie mieszkanie? – zapytałam, czując, że coś dziwnego zaczyna mi buzować pod żebrami.
– No przecież to wasze, znaczy… ich, no... Teściowie kiedyś wspominali, że mają. W Warszawie, przy Polnej. Mówili, że może Marek się tam wprowadzi z rodziną, ale chyba nic z tego nie wyszło, co?
Wróciłam do domu, nie czując nóg. Przez chwilę kręciłam się po mieszkaniu bez celu, aż w końcu usiadłam obok Marka – Musimy pojechać do twoich rodziców. Chcę z nimi porozmawiać. O mieszkaniu.
– Jakim mieszkaniu?
– Tym przy Polnej – odpowiedziałam prosto. – Wiesz, tym, o którym nigdy nie wspomnieli. Tym, które stoi puste, podczas gdy my zaciskamy pasa co miesiąc.
Wiedziałam już, że nie mam wyboru
Pojechaliśmy do teściów po południu. Teresa otworzyła nam drzwi z miną, jakbyśmy przyszli bez zapowiedzi, choć przecież dzwoniłam. Jan stał w tle, jak zawsze – cicho, obecny, ale jakby nieobecny. Usiedliśmy w salonie. Przez chwilę słychać było tylko zegar tykający nad telewizorem.
W końcu zebrałam się na odwagę – Dlaczego przez tyle lat się męczymy, a wy macie puste mieszkanie w Warszawie?! – wyrzuciłam z siebie, nie udając już uprzejmości – Pani Celina przypadkiem się wygadała. Podobno planowaliście, że Marek się tam wprowadzi. A my? My wynajmujemy klitkę za pół pensji!
Zapadła cisza, która wydawała się trwać wiecznie. W końcu Teresa westchnęła i powiedziała: – To nasze mieszkanie. I nie musimy się z nikim dzielić.
Zamarłam – Ale dlaczego nic nie powiedzieliście? Czemu każda nasza prośba o pomoc kończyła się kazaniem, że „musimy sobie radzić”?
– Bo to zabezpieczenie – odpowiedziała zimno. – A ty, Aneto, nie musisz wiedzieć wszystkiego.
Spojrzałam na Marka. Nic. Nawet nie drgnął. Wyszliśmy stamtąd bez słowa. A we mnie coś się złamało i to nie przez Teresę, a przez Marka. Wracaliśmy w milczeniu. Nawet radio nie grało. W samochodzie było słychać tylko skrzypienie starego zawieszenia i mój przyspieszony oddech.
Próbowałam się nie rozpłakać
Zamknęłam drzwi od mieszkania i od razu zdjęłam buty z takim impetem, że jeden z nich uderzył o ścianę – Powiesz coś w końcu? – zapytałam, odwracając się gwałtownie do Marka. Stał oparty o framugę, ręce w kieszeniach – Nie mam nic do powiedzenia.
– Naprawdę? Przez pięć lat żyjemy jak bezdomni z umową na trzy miesiące, a twoi rodzice mają mieszkanie, o którym nawet nie raczyli wspomnieć. A ty... ty to po prostu akceptujesz?
– To nie moje mieszkanie. Ich decyzja. Spojrzał na mnie tak pusto, że aż się cofnęłam.
– Wyszłam za ciebie, a nie za twoją matkę! – krzyknęłam. – Gdzie byłeś, kiedy mnie upokarzała tym swoim uśmiechem? Gdzie jesteś teraz, kiedy ja się dowiaduję, że całe nasze życie było jednym wielkim kłamstwem?
Zacisnął szczękę – Ale to dzięki niej w ogóle jeszcze mamy dach nad głową! – wypalił.
To zdanie przecięło mnie jak żyletka. Odwróciłam się i poszłam do kuchni, nie wiem, kiedy łzy zaczęły cieknąć po policzkach. Tłumiłam szloch, żeby nie obudzić dzieci, bo za ścianą panowała cisza. Marek nie podszedł, zostawił mnie z tym wszystkim. Z żalem. Z wściekłością. I z pytaniem, którego bałam się wypowiedzieć na głos: czy on kiedykolwiek był po mojej stronie?
Aneta, 31 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Już dawno wiedziałam o zdradach męża, ale cierpliwie milczałam. Czekałam na idealny moment, żeby się zemścić”
 - „Przyjaciółka piła ze mną kawkę, a potem kopała pode mną dołki. Wystarczyło, że dostałam awans, by pokazała, co potrafi”
 - „Przyszła teściowa zrobiła mi test białej rękawiczki i egzamin z klepania kotletów. Najpierw był śmiech, a potem łzy”
 









