Wyszłam za mąż po trzydziestce, rozwiodłam się przed czterdziestką, a potem? Potem byłam sobą. Kobietą z klasą i luzem. Wydawało mi się, że jestem szczęśliwa, a potem, nagle i bez pytania, życie zrobiło mi psikusa i podarowało dziecko. Miałam pięćdziesiąt jeden lat, gdy urodziłam Kajtka. Początkowo świat stanął na głowie, ale pomyślałam, że widocznie tak właśnie miało być. Dziś mówię, że to najlepsze, co mnie spotkało. Ale wtedy... wtedy łapałam się za głowę. Nie dlatego, że nie chciałam. Bardziej dlatego, że wszyscy wytykali mi wiek. Bo jak mam się czuć, kiedy na wywiadówce pytają, czy jestem babcią Kajtka, a ja muszę się tłumaczyć, że nie – jestem matką.
Pierwszy raz poszłam z Kajtkiem do przedszkola we wrześniu
Z tym charakterystycznym dreszczykiem, udając, że nic mnie nie rusza. Kajtek trzymał mnie za rękę, a buzię miał rozdziawioną jak u młodego pelikana. On był gotowy na przygodę, ale ja chyba mniej. W szatni stały już inne mamy – szczupłe, młode, z włosami spiętymi w modny nieład, pachnące latte i świeżym eyelinerem.
– Proszę zdjąć buciki, Kajtusiu – powiedziałam, klękając przy nim.
W tej chwili jedna z mam odwróciła się do mnie i uśmiechnęła uprzejmie – A wnuk chodzi do tej samej grupy co mój? – zapytała, wskazując na dziewczynkę w różowym polarze.
Przez sekundę nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Zawsze wiedziałam, że ten moment kiedyś nastąpi, ale nie sądziłam, że już pierwszego dnia – To mój syn – powiedziałam spokojnie, zakładając Kajtkowi kapcie z Batmanem. – Nazywa się Kajetan.
Zmieszała się i odeszła, a ja wyszłam na korytarz i szukałam cichej odpowiedzi na pytanie: co ja tu właściwie robię?
Urodziłam po pięćdziesiątce. I co z tego?
– I co, jak pierwsze wrażenia? – zapytała mnie Iwona, moja sąsiadka z drugiego piętra, kiedy spotkałyśmy się przypadkiem przy śmietniku.
– Jedna wzięła mnie za babcię, druga za nianię, a trzecia tylko spojrzała z politowaniem. Tylko dzieciaki były normalne. Dzieci to jedyne istoty, które mnie nie oceniają.
Iwona uśmiechnęła się półgębkiem – Ale przecież wiedziałaś, że tak będzie. Sama mówiłaś, że będziesz się wyróżniać.
– Wyróżniać? Kochana, ja wyglądam przy nich jak historyczny eksponat. Wszystkie „mamusie” mają po trzydzieści parę lat, a ja? Nikt nie pyta, czemu zostałam mamą po pięćdziesiątce, tylko dziwią się: „Jak to możliwe?”, „To naturalne?”, „A pan ojciec to ile ma lat?”. Jakby Kajtek był efektem nie zapłodnienia, tylko cudu.
– A może właśnie był? – Iwona puściła do mnie oczko. – Cudów nikt nie planuje.
Roześmiałam się. Może i cud. Ale cholernie wymagający. I wtedy właśnie przyszedł SMS. „Pani Dagmaro, jutro zebranie rodziców. Obecność obowiązkowa.” O nie. Tylko nie to.
Sala była duszna, a rodzice siedzieli na małych krzesełkach
W kącie plastikowa zjeżdżalnia, pod ścianą regał z puzzlami i pełno rodziców. Te same twarze, które rano mnie lustrowały, tylko teraz w wersji „na poważnie”: notatniki, długopisy, miny jak u dyrektorek korporacji. Usiadłam z tyłu.
– Czy to miejsce wolne? – zapytała jakaś mama z grubym warkoczem i marynarką jak z serialu – Jestem Aneta, mama Janka. Pani pierwszy raz? – dodała.
– Tak, jestem Dagmara. Kajtek to mój syn.
– Ach… Syn? Aha. Super, super. Wie pani, myślałyśmy, że to może… babcia… – Ugryzła się w język. Zdecydowanie za późno. Na szczęście do sali weszła wychowawczyni.
– Witam państwa na pierwszym zebraniu grupy „Żabki”! Mam nadzieję, że dzieci dobrze się adaptują. Dzisiaj opowiemy o planie zajęć, wycieczkach i organizacji dnia. Słuchałam, ale jednym uchem. Wzrok wlepiałam w ścianę, żeby nie widzieć, jak niektórzy zerkają w moją stronę. Albo w mój siwy odrost. Nagle padło pytanie: – Potrzebujemy kogoś do Rady Rodziców. Ktoś chętny?
– Może pani Dagmara? – odezwała się Aneta. – Na pewno ma pani sporo doświadczenia… życiowego.
Doświadczenia? Życiowego?! Tylko czekałam, aż doda „emeryckiego” – Z przyjemnością – odpowiedziałam słodko. – Lubię mieć wszystko pod kontrolą. Niech wiedzą, że ja się tak łatwo nie wycofam.
Przedszkolny bal przebierańców
Bal karnawałowy. Dla dzieci – radość i konfetti, a dla matek – stres, Pinterest i pistolety na klej na gorąco. Przyprowadziłam Kajtka do przedszkola w samodzielnie zrobionym stroju smoka, a w szatni – parada perfekcji. Elsa z warkoczem jak z reklamy szamponu. Batman w stroju, który pewnie kosztował więcej niż moja sukienka ślubna. I oczywiście Janek. Janek też był smokiem, ale takim z trójwymiarowym pyskiem, machającym ogonem i skrzydłami na baterie.
– O, widzę, że Kajtuś też smok – rzuciła Aneta, mama Janka. – Ale taki… bardziej ekologiczny. Super, super!
– W naszym smoku najważniejsze jest wnętrze – odparłam.
– To chyba dobrze, bo z zewnątrz to bardziej wygląda na żabę – szepnęła do innej mamy i zachichotały.
Patrzyłam, jak Kajtek wbiega do sali, cały szczęśliwy. I wtedy dotarło do mnie jedno: może i nie jestem matką roku. Ale on ma mnie. A ja mam jego.
I to, cholera, wystarczy.
Poszliśmy na plac zabaw
Mnie się nie chciało – wolałabym czytać książkę z kawą w dłoni, ale czego się nie robi dla tego małego człowieka. Na miejscu były prawdziwe tłumy. Dzieci darły się wniebogłosy, a mamy okupowały ławki.
– To Kajtek? – podeszła do mnie jedna z nich. – Ja jestem Weronika, mama Liwii. Chodzi do tej samej grupy.
– Dagmara. Tak, Kajtek i Liwia często się bawią.
– Pani to chyba… no… dojrzała mama, co?
– Nie jestem dojrzała. Ja już jestem prawie przejrzała – odparłam.
– Wie pani – odezwała się inna – ja to nie wiem, czy dałabym radę. W tym wieku… to już sił brakuje. Ja po trzydziestce ledwo się ogarniam.
– A ja po pięćdziesiątce ogarniam. I jeszcze obiad gotuję. Zupa z dyni. Chcecie przepis? – rzuciłam z uśmiechem.
Przyglądam się jak oddycha – równomiernie, spokojnie, z ustami lekko rozchylonymi, jakby wciąż opowiadał coś we śnie. Myślę wtedy, że dostałam go w najdziwniejszym, ale i najwłaściwszym momencie życia. Nie jestem mamą, która robi torty z masy cukrowej ani taką, co biega po zajęciach z jogi dla dwulatków. Ale jestem mamą, która zna ulubione dźwięki oraz gesty swojego dziecka. Która wie, że miłość nie ma wieku, a bycie „za starą” to tylko wymówka tych, którzy boją się spróbować.
– Mamo – wyszeptał Kajtek pewnego wieczoru. Jesteś najlepszą mamą, bo masz ciepłe ręce.
Uśmiechnęłam się, nie otwierając nawet oczu – A twoje są najszybsze, bo zawsze pierwsze łapią moje serce.
W przedszkolu wciąż czasem biorą mnie za babcię. Na zebraniach jestem „tą panią Dagmarą”, co zawsze ma jakieś „ciekawe” pytania. A na placu zabaw… no cóż, czasem mam wrażenie, że jestem jedyną mamą, która wygląda jak babcia. Ale wiecie co? Już mnie to nie rusza. Bo kiedy mały Kajtek mówi mi „mamo”, to nie słyszę w tym pytania. Tylko odpowiedź. Na wszystko.
Dagmara, 52 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Teściowa uważa, że nie jestem godna jej syna. Robi wszystko, co w jej mocy, by tylko zniechęcić mnie do ślubu”
- „Nie chciałam być samotną i smutną emerytką. Postanowiłam zadbać o siebie i rozpoczęłam polowanie na męża”
- „Mąż kupował luksusowe perfumy i wmawiał mi, że to dla jego matki. Zapomniał, że teściowa pachnie jak kotlety, a nie piżmo”





